Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2024

Ermida - rzeszowska królowa Łazienek

Obraz
W Warszawie można zobaczyć spektakle Carla Goldoniego. „Wachlarz” gra Teatr Współczesny, „Awanturę w Chioggii” Polski. A ich autor urodził się w 1707 roku. Po co o tym piszę? Bo swego nie znacie, cudze chwalicie. A to „swe” Warszawie przypomniał rzeszowski Teatr im. Wandy Siemaszkowej. W genialnej scenerii, bo w Teatrze Królewskim w Łazienkach wystawiając "Ermidę albo Królewnę pasterską".  Właśnie tu. Właśnie wśród posągów, malowideł, tajemniczego wieczornego Parku. Tak powinny być grane klasyczne sztuki. Całość robiła niepowtarzalne, magiczne wrażenie i można tylko, dziękując za zorganizowanie tego wydarzenia, prosić Dyrekcję Łazienek aby jak najczęściej takie wydarzenia organizowała. „Siemaszki” pokazały „Ernidę, albo królewnę pasterską” Stanisława Herakliusza Lubomirskiego z 1664 roku. Czyli dobre czterdzieści lat, zanim Carlo Goldoni pierwszy raz zakwilił Mamma Mia. Dlaczego nie pamiętamy o Lubomirskim, o Potockim a gramy Goldoniego? Nie rozumiem. Porównanie tych sztuk ni

Wisieli nad Ziemią z rękami na gardłach

Obraz
Dziwny ten tytuł, co? Ale nie mogłem znaleźć lepszej zbitki kilku słów, które scharakteryzowałyby „Z ręką na gardle. Piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk”, który pojawia się na otwarcie nowego sezonu teatralnego na Scenie w Baraku Teatru Współczesnego.  Spektakl nienowy, premierę miał w styczniu 2023 roku, ale zawsze się mijaliśmy w Mieście. Albo mi wypadało coś innego, albo temu spektaklowi. Wreszcie się złapaliśmy.  Reżyseruje Anna Sroka-Hryń. Czyli jedna z najsilniejszych marek w polskim teatrze - jeśli Pani Anna wybaczy mi ten marketingowy żargon. Ma wspaniały talent do takich teatralnych, muzycznych miniatur. Umie znaleźć pomysł, przekazać go bardzo przecież młodym aktorom. Spowodować, że czują i stają się elementami opowieści. Przeróżnych. Moim zdaniem najlepszy był niezapomniany - oby jeszcze wrócił - „Lunapark” na podstawie twórczości Grzegorza Ciechowskiego. Równie świetnie wypada - tu jest szansa, że jeszcze będzie grany -  „Bóg wyjechał” z piosenkami Toma Waitsa. Dobre są „A

Rodzaje niepokoju

Obraz
W sali słychać było tylko kilka stuknięć o podłogę. To spadł kubek, butelka i klucze. Poza tym - kompletna cisza. Prawie trzy godziny zupełnego bezruchu. Tak działa Kinds of Kindness Yorgosa Lanthimosa, czyli w polskim tłumaczeniu „Rodzaje życzliwości”.  U nas film będzie pokazywany od 6 września. Czekałem, bo przecież to w dużej mierze ta sama ekipa, która stworzyła znakomite, moim zdaniem, „Biedne istoty”. I się nie zawiodłem. To, co dzieje się w „Rodzajach życzliwości” to niebywale wysmakowana, intelektualna uczta. Kino, jakiego od dawna nie widziałem. Zmuszające do stałej uwagi, śledzenia każdego elementu opowiadanych historii i składania ich w całość. Samemu i dla siebie.  Na film składają się trzy odrębne historie. Nie mają ze sobą powiązania fabularnego. Łączy je jedynie klimat. Tajemnicze, wciągające w świat zależności między bohaterami. Nie ma w nich dokładnego wyjaśnienia dlaczego coś się dzieje, kto stoi za tajemniczymi wypadkami. To pozostaje w przepięknej sferze wyobraźni.

Mieli "Wróbla" w garści, został im gołąb na dachu...

Obraz
Jacek Borusiński jest aktorem wyjątkowym. Nie ma, moim zdaniem, w Polsce obecnie artysty tak charakterystycznego. Artysty, który „ulepił” sobie swój styl, postać, i w niej jest nie do podrobienia. Zagubiony, inteligentny, nieśmiały introwertyk. Sprawiedliwy w świecie nie zawsze działającym jak należy. Porównałbym Borusińskiego z Rowanem Atkinsonem i jego Beanem czy Englishem. Podobnie jedyny w swoim rodzaju. Ale na aktora totalnego polskie kino nie jest gotowe.  Na ekrany wszedł „Wróbel”, w którym Borusiński gra główną i zarazem tytułową rolę. Film, który został przez niego zdominowany, nie robi niestety żadnego wrażenia. Okazuje się, że stworzenie artystycznego trójkąta trojga wyśmienitych Aktorów (lideruje im Borusiński, świetna jest Julia Chętnicka i fantastycznie w trudnej roli doskonale wypada Krzysztof Stroiński), dołożenie do tego drugoplanowych, mocnych i równie świetnie zagranych postaci (Piotr Rogucki „Pedro” i Agnieszka Matysiak zakonnica) - nic nie daje. Bo ten film nie ma

Krakowski spleen

Obraz
Rita Marley to jak często się uważa - produkt jamajskiego Trenchtown. Interesujący, bo przecież urodziła się w kubańskim Santiago, co ze zdziwieniem przeczytałem. Żona Boba, z którym miała dziwną, opartą w dużej mierze na wspólnocie duchowej, relację. To artystka o zastanawiającym, głębokim, przenikającym ściany głosie. Solistka, wokalistka chórków marleyowskich songów. Rastafarianka z krwi i kości. Chcecie ją poznać? No, to w muzodramie „Byłam żoną Boba Marleya” Katarzyny Chlebny moim zdaniem jej nie poznacie. Poznacie szkic. Zarys. Ale jakiś taki oszlifowany i wyidealizowany.  To nie jest zły spektakl - dla jasności sprawy. Artystka wykonująca go  ma wspaniały głos, aranżacje przebojów Marleya - mi akurat nie przypadły do gustu - mogą się wielu osobom podobać. Ale nie ma w tym ducha reggae. Nie ma Jamajki, która wybucha gdy tylko włączy się jakikolwiek krążek Rity. Tu, akurat w moim przypadku na scenie w Arkadach Kubickiego, dostajemy muzykę jak z dobrego domu. Gładką, ładną i opakow

Labo klęska

Obraz
Jeśli definiować teatr jako miejsce gdzie za kasę gra się przedstawienia - to ja zapłaciłem. Gorzej, że to co dostałem za mamonę w najlepszym razie mogła wystawić licealna trzecia klasa biol-chem z okazji urodzin wychowawczyni, na scenie domu kultury spółdzielni mieszkaniowej „Muchomor”. A wystawił Teatr Labo na scenie letniej Potem o Tem. Nazywało się „Gniewni”. Branie za to pieniędzy powinno być karalne.  To był gwałt na świetnym tekście. „Dwunastu gniewnych ludzi” przecież trzyma w napięciu, nie daje odetchnąć. Wspaniała, dynamiczna, napakowana emocjami, charakterami postaci fabuła. Jeden z najwybitniejszych thrillerów sądowych. Powinno zwołać się sąd, ławę przysięgłych i skazać w jawnym procesie tego, kto wpadł na pomysł aby „Gniewnych” Teatru Labo, pokazać na bądź co bądź mającej swoją markę (jeszcze?) scenie Potem o Tem. Napisać: amatorka to napisać prawdę w sposób dla tłukących się po scenie - łagodny. Co tu kryć: Kolejna wpadka projektu Latem o Tem. Ktoś w ogóle te „spektakle”

Pyszne czereśnie

Obraz
Takie najbardziej lubię. Soczyste, duże, o prawie czarnej barwie. Czereśnie - symbol dojrzałego lata. I takie spektakle, jak „Byle nie o miłości” Teatru Niedużego z Sopotu, który gościnnie wystąpił na warszawskiej scenie Potem o Tem. Wyrazisty, wspaniale zagrany i zaśpiewany. Fajnie oświetlony. To najlepsze, co kiedykolwiek widziałem na scenie Potem o Tem. I repertuarowej i impresaryjnej. A dlaczego czereśnie? Bo „Byle nie o miłości” powstał na podstawie „Apetytu na czereśnie” Agnieszki Osieckiej.  W dużej mierze zresztą „Apetytem” jest. Ta sama fabuła, sceneria. Zmieniły się piosenki ale nadal to utwory Osieckiej. Brzmią w wykonaniu Agaty Walczak i Macieja Podgórzaka po prostu rewelacyjnie. Słucha się ich z zapartym tchem. A spektakl? Ogląda na jednym oddechu. Świetna interakcja aktorów grających role i role w rolach, jak to Osiecka zaplanowała. Nie ma ani chwili niepotrzebnej, nie ma zbędnej brawury.  Teatr Nieduży na co dzień rezyduje w sopockim Teatrze Atelier. Przyjechał do Warsza