Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2024

Teatru nigdy nie jest za dużo

Obraz
Nietypowo się to zaczyna. Od miłej i nieprzesadnie ofensywnej interakcji z widzami. Ot życie teatralne. Ktoś nie dojechał na spektakl, bo w serialu kręcono z nim duble, a kierowca z firmy „tej co sami wiecie” nie umiał dojechać w umówione miejsce. Potem niby aktor już jest, ale mnożą się kolejne perypetie. I nagle w gwałtownej zmianie światłe spektakl rusza. I nadal „Za dużo wszystkiego”, czyli ostatnia premiera sezonu w TR Warszawa - jest lekkie, dynamiczne i mądre. Udało się im zrobić coś, co w teatrze nie jest częste. Błyskawicznie, w ciągu kilku minut prologu, stworzyć świetną więź z widzami. Czuliśmy się „ich”, a ich odbieraliśmy jako „naszych”. Bardzo to miłe uczucie.  Rzecz dotyczy powolnego gromadzenia obciążeń zawodowych. Michał Buszewicz, autor scenariusza i reżyser „Za dużo wszystkiego” przenosi nas do wnętrza machiny korporacyjnej. Ludzie o wyimaginowanych zawodach, wymyślonych tak aby korporacja stała się stworem uniwersalnym,  czują się jej niezbędnymi i niezastępowanymi

Warto wejść na szóste piętro!

Obraz
Zacznę nietypowo. Od cytatu z tworzonego w necie słownika miejskiego. Zatem: "Kondon - Konfident, frajer, donosiciel. Pisownia wzięła się z uwagi na fakt iż w przeciwieństwie do kondoma nie nadaje się nawet na chuja.".  Muszę to zamieścić, ponieważ Aktorzy w „Handlarzach gumek” na scenie Teatru 6. piętro mylą pojęcia. Ich towar to kondoM, czyli gumowa rurka, a geneza jej nazwy owiana jest tajemnicą. Jedni wyprowadzają ją od lekarza angielskiego króla Karola II Stuarta, inni bronią wersji z pułkownikiem Condomem. Było nie było. Wyraz ten poprawnie użyty ma na końcu „m”, a nie „n”. Warto to wiedzieć. Szczególnie boli „kondon” we wspaniałym songu o tymże przedmiocie unoszącym się na falach Morza Śródziemnego. I to jedyna słaba strona świetnego spektaklu, który właśnie ma premierę. Tekst Hanocha Levina jak zwykle genialny ale wymagający. Kto chce zobaczyć, jak można się na Levinie wyłożyć - może pójść na płaskie i pospolite „Wzrusz moje serce” do Ateneum. Ale tu reżyseruje Adam S

Powszechna Popelina

Obraz
O ile trzeba wybaczyć studentce, która hasała niedawno po scenie Teatru Collegium Nobilium masakrując znakomity monodram „Pogo” bo jest osobą młodą, niedoświadczoną i poszukującą swojej drogi - o tyle aktorom Teatru Powszechnego, osobom dojrzałym i doświadczonym - wybaczyć niepodobna. Czegoś tak złego jak „Metoda na serce. Śledztwo” w reżyserii Katarzyny Szyngiery  jeszcze nie widziałem.  Miał być to spektakl o oszustach. I jest. O oszustwie, polegającym na wmówieniu widzom że uczestniczą w spektaklu teatralnym. Pierwszy akt, poza sceną początkową, w której dwie hoże panie rozbierają się do naga i pławią w wannie - znośne - jest kinem. Nie teatrem, na który umawiałem się z Powszechnym kupując bilet. Nagle aktorzy rozciągają płócienny ekran i dalsza część tego czegoś zostaje zwyczajnie wyświetlona z projektora. Nie ma to nic wspólnego z testem. Jest hucpą i oszustwem. Zatem - po pierwszym akcie wyszedłem.  Na scenie nie dzieje się nic. Bo nie ma na niej aktorów. Nędzne nawiązanie do spe

Obłomowszyzna

Obraz
W „Lekkoduchu” na scenie Teatru Ochoty niby wszystko jest jak potrzeba. Młodzi aktorzy z „papierami” na teatr. Nienaganni dykcyjnie. Znający swoje role. Ciekawy tekst Gonczarowa mógłby to uzupełnić i dać spektakl, który się pamięta. Ale - nie daje. Jest poprawnie. Czy może być coś gorszego? Poprawność jest nijaka. Średnia. Jak zmieszana czerń z bielą na malarskiej palecie w proporcjach pół na pół.  Aktorzy grają. Światła się zmieniają. W pewnym momencie Aleksandra Tokarczyk i Barbara Liberek śpiewają. I nic. Nie ma w tym kompletnie życia. Słychać minuty które odbijają się od świat Teatru Ochoty i w przerażeniu pytają - jest nas aż 135? Sto trzydzieści pięć minut? O czym? O Obłomowie oczywiście. O jego gnuśnym, niespełnionym, pełnym wyrzutów i miotania się życiu. Ale Obłomowa na scenie nie ma. Jest Piotr Kulesza - sympatyczny, przystojny mężczyzna, który  wygłasza kwestie czym w drugim akcie zaczyna doprawdy nużyć. Są dwie panie. Obie grające tak, jakby doprawdy odwalały jakieś karne pr

Wstrząsający "Rytuał"

Obraz
Scena jest zaklętym kręgiem. Światem, z którego wydostaje się jedynie dźwięk, będący na granicy zrozumienia. Siedzimy dookoła tego kręgu w naszej bezpiecznej przestrzeni. Zrozumiałej, komunikatywnej, poznanej. Tam, gdzie są aktorzy jest sfera niewyobrażalnego cierpienia i bezprawia. O niej opowiada „Rytuał miłosny” Daniela Kotowskiego.  Pisze o sobie „głuchy i nie posługujący się mową”. Czyli, jak w swoim bezpiecznym środowisku sądziłem - człowiek, z którym umiemy się porozumiewać i któremu jako społeczeństwo umiemy zapewnić może nie zupełnie równy, ale przynajmniej zbliżony do warunków człowieka zdrowego byt we współczesnym świecie. Ten spektakl mnie poraził. Słuchałem - bo mówiąca Marta Abramczyk operuje głosem - wbity w krzesło. Każde Jej zdanie, każda historia powodowały, że coraz bardziej rozlewało się we mnie poczucie niesprawiedliwości świata, który buduję. Wstydu, że tak mało poświęcam mu uwagi. Żyjemy w takt jarmarcznych kołatek, które właśnie z nas a nie z nich czynią głuchyc