Teatru nigdy nie jest za dużo
Nietypowo się to zaczyna. Od miłej i nieprzesadnie ofensywnej interakcji z widzami. Ot życie teatralne. Ktoś nie dojechał na spektakl, bo w serialu kręcono z nim duble, a kierowca z firmy „tej co sami wiecie” nie umiał dojechać w umówione miejsce. Potem niby aktor już jest, ale mnożą się kolejne perypetie. I nagle w gwałtownej zmianie światłe spektakl rusza. I nadal „Za dużo wszystkiego”, czyli ostatnia premiera sezonu w TR Warszawa - jest lekkie, dynamiczne i mądre. Udało się im zrobić coś, co w teatrze nie jest częste. Błyskawicznie, w ciągu kilku minut prologu, stworzyć świetną więź z widzami. Czuliśmy się „ich”, a ich odbieraliśmy jako „naszych”. Bardzo to miłe uczucie.
Rzecz dotyczy powolnego gromadzenia obciążeń zawodowych. Michał Buszewicz, autor scenariusza i reżyser „Za dużo wszystkiego” przenosi nas do wnętrza machiny korporacyjnej. Ludzie o wyimaginowanych zawodach, wymyślonych tak aby korporacja stała się stworem uniwersalnym, czują się jej niezbędnymi i niezastępowanymi składnikami. Takim jest świetnie zagrany przez Dobromira Dymeckiego Franciszek. Praca definiuje każdy jego ruch. Staje się powietrzem, środowiskiem bez którego nie może żyć. Scena z L4 daje do myślenia. Ale jest zupełnie realnym wycinkiem korporzeczywistosci. Praca i jej kolejne nitki, które w myśl zasady: Jestem silna, podołam - definiuje Magdę znakomicie graną przez Karolinę Bednarek. Jej możliwości gimnastyczne w scenie domowej, gdy na moment zamienia się w córkę Franciszka budzą zazdrość. A scena z łapaniem kolejnych lin - zawodowych „obligów” kojarzy mi się z monumentalnymi scenami Metropolis Fritza Langa i jest co tu kryć palce lizać! Nie można pominąć znakomitego Rafała Maćkowiaka i jego bohatera, którego ufność prowadzi do wplątywania się w zadania, zrzucane mu na plecy przez korpopasożyty. Pomysł z sekwencjami cofania się w czasie - świetny. Pozostają jeszcze Natalia Kalita i Mateusz Górski i ich solidnie zbudowane role korporacyjnej pijawki i korpomarzyciela o lepszym życiu.
Warto przejrzeć się w „Za dużo wszystkiego”. Bo to jest lustro naszej współczesności. Zobaczyć, jak w imię bezwartościowych motywatorów spalamy się, zmieniając życie pełnią możliwości w korporacyjny obóz pracy. Czy nagroda, jaką jest zdawkowa pochwała równoważy pakt z korpodiabłem? Przejmująca jest scena uznania granej przez Maćkowiaka postaci za średniaka. Z całą konsekwencją niebytu, jaki niesie ze sobą średniactwo.
A potem przychodzi finał. Błyskotliwy, nagły i nieprzewidywalny. Całość trwa około dziewięćdziesięciu minut. To bardzo dobrze moim zdaniem spędzony czas. Bardzo trudno jest znaleźć spektakl, który z lekkością ale i pomysłem poprowadzi widza przez - co tu kryć - często jego własne doświadczenia. Wychodziłem powoli i w zamyśleniu. Kilka razy usłyszałem takie właśnie komentarze „nic dodać, nic ująć”, „jakbym widziała siebie”, czy „chyba byli u nas się przyglądać”. Cieszę się, że TR Warszawa pokazuje „Za dużo wszystkiego”. Bo wszystkiego może być istotnie za dużo. Ale dobrego teatru - nigdy.
scenariusz i reżyseria: Michał Buszewicz
scenografia i kostiumy: Doris Nawrot
choreografia: Katarzyna Sikora
muzyka: Aleksandra Gryka
wideo: Michał Dobrucki
reżyseria światła: Klaudyna Schubert
asystentka reżysera: Katarzyna Gawryś
inspicjentka: Monika Tuniewicz
kierowniczka produkcji: Aleksandra Szklarczyk
asystentka scenografki: Julia Zawadzka
obsada:
Karolina Bednarek
Natalia Kalita
Dobromir Dymecki
Rafał Maćkowiak
Mateusz Górski
Adam Woronowicz
Komentarze
Prześlij komentarz