Noc Walpurgi w niedzielne popołudnie
Sala Teatru Żydowskiego przy Senatorskiej pomieściła ledwie dwadzieścia kilka osób. I bardzo dobrze, z punktu widzenia odbiorcy "Nocy Walpurgi" w reżyserii Agaty Biziuk. To jest spektakl, który przeżywa się indywidualnie. Nie znosi tłoku. Nadmiaru „ochów”, czy „achów” wyperfumowanej publiczności. Jest więc znakomita sceneria do jego wystawienia. I zarazem - przechodząc do meritum - znakomita praca Mariki Wojciechowskiej, twórczyni scenografii i kostiumów. Rekwizyty, elementy scenografii, projekcje video - wszystko jest przemyślane, dopracowane i znakomicie współtworzy atmosferę "Nocy". Mógłbym napisać „przerażający”. Ale nie ma we mnie siły na medialnie sztuczne egzaltacje po tym, co na tej maleńkiej scenie zobaczyłem. A zobaczyłem jak Nora Sedler, diva operowa, wpuszcza do garderoby Roberta. Nieśmiałego, młodziutkiego dziennikarza, który błaga o wywiad. Co dostaje? Co dostajemy my, widzowie? Świetny, trzymający w napięciu, mądry spektakl. Człowiek, aby żyć znies