Bartosz Plath
O tym, dlaczego Plath ma na imię Bartosz za chwilę. Najpierw to, co cesarskie. Będzie o spektaklu “Plath” z Teatru Studio w reżyserii Katarzyny Kalwat.
To byłaby druzgocąca porażka i gruzy, jak z opowieści pana Aktora (Daniel Dobosz), który na scenie chce namówić na seks panią Aktorkę (Dominika Biernat). Aha. Panie Aktorze. Do żołnierzy strzelali zapewne z SUTEREN. Nie SUTENER. „SUTENERA” - a tego słowa był Pan łaskaw użyć, to dopełniacz od rzeczownika „sutener”, czyli jak można przeczytać w Słowniku Języka Polskiego: człowiek czerpiący zyski z cudzego nierządu; alfons, rajfur, kupler. W pewnym sensie wiąże się jego profesja z seksem, ale strzelać z sutenera trudno. Gdzie jest reżyser tego spektaklu? Czy Katarzyna Kalwat tego nie słyszy???? Niby drobne niechlujstwo, ale wkomponowuje się w fatalny ciąg wydarzeń.
Aktorzy - jest wyjątek, ale proszę jeszcze cierpliwie poczekajcie, snują się po ogromnej scenie z minami i nastawieniem takim, jakby w kulisach rozstawiono bojówkarzy z pałkami, którzy pilnują aby każdy te 120 minut swojego odpękał. Wielka, fatalnie zagospodarowana przestrzeń, na której chaotycznie, bez pomysłu porozstawiano kilka mebli i dziwaczne zastawki. Najgorzej wypada sytuacja, w której główna bohaterka i jej mama leżą na wersalce i usiłują spać. Na Boga, pani Reżyser. Naprawdę kładzie się Pani do łóżka w butach i płaszczu???? I naprawdę ta wersalka musi stać tak, że aby ją zobaczyć potrzeba chyba wysłać drona??? To najgorsza scena w „Plath”. Gorsza nawet od rozmowy Sylwii z weteranem wojennym. W tej na wersalce przynajmniej można zrozumieć obie panie Aktorki. W tej drugiej pana Aktora trudno.
Kto wymyślił, aby dać Aktorom mikroporty? Dźwięk jest dudniący, nieczytelny. Przypomina spotkanie motywacyjne w małym miasteczku, w którym duża znana firma planuje otworzyć bar szybkiej obsługi i namawia Lud aby wziął się w nim do roboty. Koszmar. Po prostu koszmar.
I tak, Szanowni Państwo, trwa to przez 75 minut. Potem powoli, jak żółw ociężałe, pojawia się iskierka nadziei. Scena niby poetyckiego slamu zapowiada, że jeszcze nie wszystko stracone. No, dobrze. Ale dlaczego grana jest tak daleko od widowni? Równie dobrze można by tych biednych Aktorów ustawić w Barze Studio, bo prawie ich nie widać. Marnym, moim zdaniem pomysłem na uratowanie spektaklu w tak niekorzystnych dekoracjach są projekcie filmowe. Ale na jakiego grzyba się w „Plath” znalazły te transmisje ze sceny? Równie dobrze można po prostu Aktorów przysunąć bliżej i nie epatować widza wielką, pustą przestrzenią.
I nagle wszystko się zmienia. W 90 minucie spektaklu do głosu dochodzi Bartosz Porczyk, grający Teda. Jeśli ktokolwiek szuka wybitnego aktora teatralnego to Porczyk nie ma, moim zdaniem, sobie równych. Zaczyna od bajki o niedźwiedziu. Powoli spiętrza emocje. Skupia uwagę. W momencie kulminacyjnym monologu, gdy mówi o roli artysty i procesie tworzenia, na widowni nikt nie śmie nawet głośniej odetchnąć. Bartosz Porczyk zawładnął tą sceną. Pokazał, że dla niego nie ma przestrzeni za dużej i za małej. Jest jej dokładnie tyle, ile Artysta potrzebuje dla wytworzenia nastroju wokół swojej roli w spektaklu. I tak już jest do końca. Pojawiają się jeszcze panie Aktorki i coś opowiadają. Jakie to ma jednak znaczenie? Król w spektaklu o Sylvii Plath jest tylko jeden.
I kurtyna. „Plath” się kończy. Na dodatek niedługo przejdzie do historii, bo grane są już przedstawienia pożegnalne. Jednak jeśli ktoś chce zobaczyć wspaniałego aktora teatralnego w akcji i posłuchać, jak można mówić ze sceny - to warto pójść do Teatru Studio. Proponuję wejść na widownię koło 90 minuty.
Reżyseria: Katarzyna Kalwat
Tekst: Bożena Keff
Dramaturgia: Agata Adamiecka-Sitek
Scenografia, kostiumy, światła: LATALAdesign (Dagmara Latała, Jacek Latała)
Video: Antoni Grałek
Muzyka: Żaneta Rydzewska
Muzyka na żywo: Maksymilian Pach
Choreografia: Ramona Nagabczyńska
Obsada:
Dominika Biernat, Daniel Dobosz, Tomasz Nosiński, Bartosz Porczyk, Halina Rasiakówna, Natalia Szczypka, Ewelina Żak,
Komentarze
Prześlij komentarz