Posty

Warto wejść na szóste piętro!

Obraz
Zacznę nietypowo. Od cytatu z tworzonego w necie słownika miejskiego. Zatem: "Kondon - Konfident, frajer, donosiciel. Pisownia wzięła się z uwagi na fakt iż w przeciwieństwie do kondoma nie nadaje się nawet na chuja.".  Muszę to zamieścić, ponieważ Aktorzy w „Handlarzach gumek” na scenie Teatru 6. piętro mylą pojęcia. Ich towar to kondoM, czyli gumowa rurka, a geneza jej nazwy owiana jest tajemnicą. Jedni wyprowadzają ją od lekarza angielskiego króla Karola II Stuarta, inni bronią wersji z pułkownikiem Condomem. Było nie było. Wyraz ten poprawnie użyty ma na końcu „m”, a nie „n”. Warto to wiedzieć. Szczególnie boli „kondon” we wspaniałym songu o tymże przedmiocie unoszącym się na falach Morza Śródziemnego. I to jedyna słaba strona świetnego spektaklu, który właśnie ma premierę. Tekst Hanocha Levina jak zwykle genialny ale wymagający. Kto chce zobaczyć, jak można się na Levinie wyłożyć - może pójść na płaskie i pospolite „Wzrusz moje serce” do Ateneum. Ale tu reżyseruje Adam S

Powszechna Popelina

Obraz
O ile trzeba wybaczyć studentce, która hasała niedawno po scenie Teatru Collegium Nobilium masakrując znakomity monodram „Pogo” bo jest osobą młodą, niedoświadczoną i poszukującą swojej drogi - o tyle aktorom Teatru Powszechnego, osobom dojrzałym i doświadczonym - wybaczyć niepodobna. Czegoś tak złego jak „Metoda na serce. Śledztwo” w reżyserii Katarzyny Szyngiery  jeszcze nie widziałem.  Miał być to spektakl o oszustach. I jest. O oszustwie, polegającym na wmówieniu widzom że uczestniczą w spektaklu teatralnym. Pierwszy akt, poza sceną początkową, w której dwie hoże panie rozbierają się do naga i pławią w wannie - znośne - jest kinem. Nie teatrem, na który umawiałem się z Powszechnym kupując bilet. Nagle aktorzy rozciągają płócienny ekran i dalsza część tego czegoś zostaje zwyczajnie wyświetlona z projektora. Nie ma to nic wspólnego z testem. Jest hucpą i oszustwem. Zatem - po pierwszym akcie wyszedłem.  Na scenie nie dzieje się nic. Bo nie ma na niej aktorów. Nędzne nawiązanie do spe

Obłomowszyzna

Obraz
W „Lekkoduchu” na scenie Teatru Ochoty niby wszystko jest jak potrzeba. Młodzi aktorzy z „papierami” na teatr. Nienaganni dykcyjnie. Znający swoje role. Ciekawy tekst Gonczarowa mógłby to uzupełnić i dać spektakl, który się pamięta. Ale - nie daje. Jest poprawnie. Czy może być coś gorszego? Poprawność jest nijaka. Średnia. Jak zmieszana czerń z bielą na malarskiej palecie w proporcjach pół na pół.  Aktorzy grają. Światła się zmieniają. W pewnym momencie Aleksandra Tokarczyk i Barbara Liberek śpiewają. I nic. Nie ma w tym kompletnie życia. Słychać minuty które odbijają się od świat Teatru Ochoty i w przerażeniu pytają - jest nas aż 135? Sto trzydzieści pięć minut? O czym? O Obłomowie oczywiście. O jego gnuśnym, niespełnionym, pełnym wyrzutów i miotania się życiu. Ale Obłomowa na scenie nie ma. Jest Piotr Kulesza - sympatyczny, przystojny mężczyzna, który  wygłasza kwestie czym w drugim akcie zaczyna doprawdy nużyć. Są dwie panie. Obie grające tak, jakby doprawdy odwalały jakieś karne pr

Wstrząsający "Rytuał"

Obraz
Scena jest zaklętym kręgiem. Światem, z którego wydostaje się jedynie dźwięk, będący na granicy zrozumienia. Siedzimy dookoła tego kręgu w naszej bezpiecznej przestrzeni. Zrozumiałej, komunikatywnej, poznanej. Tam, gdzie są aktorzy jest sfera niewyobrażalnego cierpienia i bezprawia. O niej opowiada „Rytuał miłosny” Daniela Kotowskiego.  Pisze o sobie „głuchy i nie posługujący się mową”. Czyli, jak w swoim bezpiecznym środowisku sądziłem - człowiek, z którym umiemy się porozumiewać i któremu jako społeczeństwo umiemy zapewnić może nie zupełnie równy, ale przynajmniej zbliżony do warunków człowieka zdrowego byt we współczesnym świecie. Ten spektakl mnie poraził. Słuchałem - bo mówiąca Marta Abramczyk operuje głosem - wbity w krzesło. Każde Jej zdanie, każda historia powodowały, że coraz bardziej rozlewało się we mnie poczucie niesprawiedliwości świata, który buduję. Wstydu, że tak mało poświęcam mu uwagi. Żyjemy w takt jarmarcznych kołatek, które właśnie z nas a nie z nich czynią głuchyc

Farmazony w Nowym

Obraz
Trudno nie zgodzić się z granym przez Jacka Poniedziałka profesorem Didierem Eribonem, gdy mówi: siedzimy tu i pierdolimy farmazony. „Powrót do Reims” Katarzyny Kalwat to właśnie płytkie farmazony. I to nie wina aktorów, a już na pewno nie wspomnianego Poniedziałka, który dwoi się i troi aby wycisnąć ze swojej postaci coś więcej niż przewidywalny banał. Pozostali aktorzy mają w sobie zapał godny lepszej sprawy. Yacine Zmit pokazuje nawet w scenie finałowej gołą pupę. Cóż. Skoro musi i uważa ją za fajną - w tak słabym spektaklu każda inicjatywa jest godna uwagi. W zasadzie ta jedyna scena mnie zastanowiła. Po co była w „Powrocie”? Pozostanie słodką tajemnicą Pani Reżyser i wywijającego pupą Pana Aktora. Jej tajemnicą pozostanie też, jak udało się uklepać coś tak nudnego.  Zastanawia mnie, po co było brać się za ten tekst i próbować na siłę zrobić z niego prześmiewczy show? Po co było wprowadzać do tego trzy kamery? Robić transmisję ze sceny w teatrze? Po co? Czy nie prościej, jeśli już