Wszystkie tajemnice Barona

Omijałem ten spektakl bo postać głównego bohatera, XVIII wiecznego arystokraty-blagiera, nie była mi nigdy bliska. A trudno ogląda się widowiska, których bohaterowie nie budzą emocji. Namówili mnie Czytelnicy TeatrVaria. Poszedłem. Żałuję. Żałuję, że dopiero teraz!


Przedstawienie reżyseruje Maciej Wojtyszko na podstawie własnego tekstu. Mam do Pana Macieja stosunek wręcz religijny. Przecież to On stworzył świat Bromby, Glusia, Kajetana Chrumpsa oraz wielu osadzonych w nim postaci. Tym samym stworzył wspaniały świat bohaterów mojego dzieciństwa. Pokolorował wspaniałymi kredkami. Przeniosłem ich potem z pietyzmem do świata mojej Córki. Do dziś wspominamy czytanie i oglądanie „Tajemnicy Szyfru Marabuta”. Dość powiedzieć, że gdy kilka tygodni temu zostałem Panu Maciejowi przedstawiony nie byłem w stanie wydukać słowa. Musiałem wyglądać niczym Fikander, kiedy udawał że nic go nie obchodzi. 


Co mogło wyjść spod pióra Macieja Wojtyszki? Oczywiście coś nietuzinkowego. Mieniącego się humorem, refleksją. Jednocześnie stwarzającego aktorom przestrzeń do zbudowania postaci wyrazistych, dobrze namalowanych, nie tylko naszkicowanych. I taki jest ten niesforny „Baron…”, którego można co jakiś czas podziwiać na Scenie przy Wierzbowej warszawskiego Teatru Narodowego. Inteligentnie zabawny, błyskotliwie stawiający widzowi pytania egzystencjalne i… także dostarczający nieco dreszczyku. Ale dokładnie tyle, ile potrzeba aby nie zburzyć pięknej bańki, w której kryje się zamek von Münchhausenów. 


Na scenie niewiele. Ale skoro scenografię stworzył Wojciech Stefaniak, to wszystko do wszystkiego tu pasuje jak ulał. Przechylony, można rzec wbity w podłogę, klawesyn. Dookoła niego dziura. Niczym wejście do piwniczki. Rzeczywiście, kryją się w niej ukochane butelki Pinot Noir pani domu, czyli baronowej Jakobiny. Ewa Wiśniewska w tej roli to uosobienie czaru, wdzięku i humoru. Towarzyszka życia szalonego arystokraty sama na dodatek też przecież musi być nieźle postrzelona, aby znieść wszystkie wybryki i dziwactwa męża. Od niej historia się zaczyna. Wzywa pilnymi listami swoje dzieci bo… „Ojciec ZNOWU nie żyje”. Dziwne, prawda? W tym spektaklu będzie znacznie więcej dziwnych zdarzeń. Takich, które pobudzają wyobraźnię do lekkiego skakania po chmurach i marzeniach. Aż do Krainy Niebieskich Migdałów. Nie ma jej wprost w „Baronie…”, ale miałem wrażenie, że czai się w zakamarkach sceny. 


Dzieci - matematycznie uzdolniony hazardzista Ernest (Hubert Paszkiewicz) i nowoczesna jak na wiek XVIII Emilia (Patrycja Soliman, ale w tej roli mogą Państwo zobaczyć także Justynę Kowalską) - oczywiście przyjeżdżają. Zdając sobie sprawę z wybryków Pana Barona traktują wieść o jego śmierci jako zapewne solidnie przesadzoną. Tuż za nimi postępuje pełen tajemnic i wewnętrznych rozterek urzędnik podatkowy z misją prokuratorską. Nazywa się Tomasz Miller (w tej roli Grzegorz Kwiecień) i ma zadanie rozszyfrowania zagadki śmierci Barona. Na dodatek przywozi mu nieprzyjemną nowinę o tym, że od lat zalega z podatkami. Wtem trach! Na scenę wkracza Baron Karol Hieronim Fryderyk von Münchhausen. Wszyscy Aktorzy w tym spektaklu zagrali świetnie. Ale Barona gra Jan Englert. To jeden z niewielu - może pięciu, sześciu aktorów teatralnych w Polsce, którzy kiedy się pojawią wytwarzają dookoła siebie aurę. Blask, nie pozwalający stracić z nimi kontaktu, przestać uważnie śledzić ich ruchów, słuchać wypowiadanych kwestii. Przypuszczam, że Mistrz Jan Englert musiałby mieć obok domu solidny magazyn, gdyby wszystkie Jego kreacje teatralne i filmowe się zmaterializowały. Baronem Münchhausenem jest po prostu fantastycznym. Frywolny w dyskusjach z Tomaszem, uważny i konsekwentny w grze o życie z prokuratorem Kramerem. Niezapomniany w końcowym monologu do czwartej ściany. Kiedy staje, zdejmuje żupan i mówi. O lęku świata. Napięciach. O tym, że życie ma tylko jedną wadę. Jest nią koniec. Bo wartość w nim zaklęta nie ma ceny. Nie ma większej wartości niż ono. Życie jest najpiękniejszym walorem, który jakimś cudem we Wszechświecie powstał. Baron-Englert nie moralizuje, nie poucza. Mówi. 


Rozpisałem się i zupełnie zapomniałem powiedzieć, kim jest prokurator krajowy elektoratu Hanoweru Henryk Kramer! To postać, która w drugim akcie przyniesie do zamku Münchhausenów czarną, jak swój płaszcz, chmurę kłopotów. Ireneusz Czop zagrał Kramera doskonale. Przewrotny, perfidny, okrutny sadysta. Zarazem podszyty chęcią zemsty, którą nazywa rozkoszą bogów. Baron momentalnie odbija piłeczkę mówiąc, że zemsta to działanie ludzi małych. Warto uważnie wsłuchać się w pojedynek słowny barona z prokuratorem w drugim akcie. Jan Englert i Ireneusz Czop stworzyli coś na wzór granego przez wirtuozów tego sportu, meczu tenisowego. Przed naszymi oczami gnają słowa-piłki. Odbijają się od desek sceny zdania-serwy, puenty-smecze. Bekhendy i forehandy argumentów. To się ogląda na jednym oddechu!


„Baron Münchhausen dla dorosłych” - koronkowa gra słów i argumentów. Wspaniałe filozoficzne dysputy o sensie życiowych postaw. O tym, jak podejść do tego śmiesznie krótkiego czasu, jaki został nam podarowany na niebieskozielonej planecie w Układzie Słonecznym bezkresnego Wszechświata. 


Co zatem pozostaje? Teatr. Teatr nie przemija. Zostaje w głowach i pamięci widzów. Powraca wraz z kolejnymi setami spektakli. Ich wznowieniami. Innymi, nowymi sposobami interpretowania. Teatr jest życiem. Kolorowym, stawiającym pytania, szukającym odpowiedzi życiem. Kto chce o tym  posłuchać, tego namawiam na wizytę w Teatrze Narodowym. 


reżyseria: Maciej Wojtyszko
scenografia: Wojciech Stefaniak
kostiumy: Martyna Kander
muzyka: Irina Blokhina
reżyseria światła: Karolina Gębska
efekt kaskaderski: Andrzej Słomiński



Obsada:


Jan Englert, Ewa Wiśniewska, Patrycja Soliman/Justyna Kowalska, Hubert Paszkiewicz, Grzegorz Kwiecień, Ireneusz Czop 






Komentarze

Popularne posty