Instytut Alabastru
Na „Złego” Teatru Rampa czekałem od czasu, gdy się o nim dowiedziałem. Na „Złego” w wersji fabularnej. serialowej - czekam nadal. Pewnie się już nie doczekam. A to moja najukochańsza powieść. Jestem z tego Miasta…
Po zobaczeniu widowiska, w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego na podstawie scenariusza Michała Walczaka, mogę powiedzieć tak: Kiedyś w Egipcie dałem się namówić na wycieczkę. Zaaferowani przewodnicy reklamowali, że gwoździem programu będzie wizyta w słynnym Instytucie Alabastru. Jako człowiek sceptyczny nie nastawiałem się na nic wielkiego. Nie pomyliłem się. Autokar zatrzymał się przed obskurnym baraczkiem, w którym trzech zawodników na nasz widok zaczęło pracowicie klepać młotkami w dłutka. Cały „instytut” był ściemą zrobioną po to, aby zarabiać kasę na turystach, sprzedając im „alabastrowe” figurki. Oglądając „Złego. Warszawską jazz operę” w Teatrze Rampa miałem wrażenie, że jestem znowu w Instytucie Alabastru. Zapewne spektakl znajdzie sobie publiczność. Będą ludzie chodzić, głosując nogami, bo jest i pośpiewane i potańczone. Pracują światła, rusza się scenografia. Czy to wystarczy? Ja mam w zasadzie same pytania po tym widowisku.
Pierwsze: Skąd pomysł połączenia „Złego” z „Dziennikiem 1954”? W ogóle, po co było wprowadzać do wartkiej przecież fabuły najbardziej warszawskiego kryminału postaci Tyrmanda, Bogny-Krystyny (o niej za moment) i Stefana Kisielewskiego? Musical trwa 175 minut wg opisu na stronie Teatru. A „Zły” zaczyna się w zasadzie po czterdziestu minutach. Początek to pozbawiona sensu wiązanka pieśni zetempowskich i część oparta na motywach „Dziennika”. Jeśli gramy w „Złego”, to bądźmy konsekwentni i nie grajmy w ciupy.
Pytanie drugie: Po ca mącić ludziom w głowach Bogną-Krystyną? Jej połączenie z Martą Majewską ze „Złego” wychodzi w Rampie tak sobie, mówiąc oględnie. Przy szatni słyszałem jak kilka osób zastanawiało się, dlaczego u diabła przez cały spektakl była Krystyna a na końcu Bogna? Oczywiście wiem, kim była dla Leopolda Tyrmanda Krystyna Okólska, ale nie jestem przekonany czy to wiedza powszechna i czy w ogóle jest potrzebna komuś, kto chce w Rampie zobaczyć musical.
Pytanie trzecie: Dlaczego to musi być Agnieszka Makowska? Kilka miesięcy temu pisałem jak zabiła postać Kota Behemota w „Mistrzu i Małgorzacie” Teatru Dramatycznego. Tam dokonała tego przaśnym wrzaskiem. Aby zamordować Wiesława Mechcińskiego wystarczyła przaśność. Patrząc na jej poczynania zrozumiałem, że Mechciński wyskoczył z pociągu pod koła innego nie ze strachu przed Złym. On już wtedy przeczuwał, że kiedyś zagra go pani Makowska. W najlepszym razie jej poczynania przypominają słynną rolę Bogdana Łazuki w „Motylem jestem czyli romans 40 latka”, niezapomnianym filmie Jerzego Gruzy. Pamiętacie? Łazuka z przyklejonymi rzęsami pląsający w kostiumie motylka, który nie może pracować bo mu skrzydło odleciało. Pani Makowska ma natomiast hula hop. Tego się nie da odzobaczyć. W „Złym” zarzyna znakomitą i ważną w powieści postać Mechcińskiego. Warszawskiego bandziora ze starej gwardii. Pasuje do tej roli jak traktor do autostrady. Moim zdaniem, oczywiście. Nieznośnie rubaszna, nieznośnie krzykliwa. Niewiele proponująca ponad to, co na scenie pokazuje zwykle. Warszawski bandyta? Wolne żarty. W kolejnej roli - roli Eugenii Śmigło (o feminizowaniu „Złego” za moment) - na szczęście było pani Makowskiej mało.
Pytanie czwarte: Skąd pomysł na zmianę płci kilku kluczowych postaci „Złego”? Miało być zapewne śmiesznie i poprawnie genderowo, a wyszło głupio. Michał Dziarski w powieści to postać charakterystyczna. Silna i ważna. Pewien kontrapunkt właśnie dla Mechcińskiego. Też Warszawiak. Też znający zapach ciemnych bram tego Miasta. Mówiący po warszawsku twardziel z zasadami. W odróżnieniu od pozostałych typów warszawskich, reprezentujących bandyckie podziemie, Dziarski wybrał jasną stronę mocy. Jest milicjantem, detektywem. A po bezsensownej zmianie płci, gdy stał się spektaklową Michaliną Dziarską - nic z niego nie zostało. Pusta, wydmuszkowa postać bez charakteru, kolorytu. Może miała być zabawna? Jeśli tak to moim zdaniem wyszło jak w czeskim filmie. Nikt nic nie wie. Nie chcę wracać do Eugeniusza Śmigło i pani Makowskiej. Ale i w tym przypadku zmiana płci pierwotnemu bohaterowi „Złego” nic dobrego nie dała.
Pytanie piąte: Gdzie są białe oczy? W powieści Tyrmanda pojawiają się przy każdym wspomnieniu Złego. W każdym zeznaniu na jego temat, każdej sytuacji w której jest. Tu mamle się o nich wielokrotnie. Ale ich nie widać. Widz nie ma możliwości poczucia blasku tych oczu. Przecież Teatr Rampa dysponuje różnymi reflektorami, efektami. Można było z tych oczu uczynić niepokojący leitmotiv. Nie zrobiono z nimi nic. Tak, jakby nie było białego światła, laserów, możliwości rzutnika na horyzoncie scenicznym, czy hologramu.
Pytanie szóste: Czy to w ogóle jest jazz? Zabieg sprytny - na początku, w części „dziennikowej” musicalu powiedziano, że jazz został w Polsce zakazany. To zwalnia rzeczywiście z obowiązku sztywnego trzymania się tego gatunku na scenie. Jednak jakim pięknym musicalem byłby „Zły” w oparach wysublimowanego, jazzowego brzmienia. Byłby. Bo nie jest. Wszystkie songi są mniej więcej na jedno kopyto. Działają jak fast food. Wpadają lewym uchem, aby prawym wypaść. Chciałem napisać o jednym z nich, jako o przykładzie zmarnowanej szansy. Musiałem jak mantrę powtarzać jego refren-tytuł, bo gdybym przestał - zapewne momentalnie bym o nim zapomniał. Mam na myśli sytuację, gdy warszawska hewra rusza na poszukiwania Złego, wypuszczona w bój przez Filipa Merynosa. Aktorzy schodzą ze sceny, ruszają między rzędy widowni. Śpiewają. Jeśli już złamaliśmy konwencję trzymania się jazzu, można było dajmy na to ten song zarapować. Brudny, chropawy rap znakomicie pasowałby do sceny krążących niepokojąco bandytów, uzbrojonych w ciężkie kije. Ale - tak się nie dzieje.
Tyle pytań. Szukałem odpowiedzi. Znalazłem jedną. Ze „Złego”, jednej z największych polskich powieści dwudziestego wieku, postanowiono zrobić komercyjny, błyskający świecidełkami, kasowy spektakl dla niewymagającej publiczności. Taki, aby kasa puchła, a frekwencja, jak to kiedyś w Warszawie mawiano, waliła drzwiami i oknami. Cóż. Jak napisałem na początku. Zapewne tak będzie. Ale nie można moim zdaniem tego „Złego” w Teatrze Rampa uważać za coś, co aspiruje do jakościowego, artystycznie dopracowanego, inteligentnego i trzymającego w napięciu kryminału. A Tyrmand w swojej powieści stworzył przepiękny świat. Lekki, wzruszający, zabawny. Przemyślany i plastyczny. Zmieniający się w finale w brutalny realizm. Przede wszystkim świat Tyrmanda jest warszawski. Zupełnie tego na scenie Rampy nie ma, mimo tytułu „Zły. Warszawska jazz opera”. Szkoda.
TWÓRCY, TWÓRCZYNIE:
OBSADA
Kamila Boruta-Marszałek
Meto/Roma Leopard/Aniela
Karol Drozd
Leopold Tyrmand/Zły
Maciej Gąsiorek
Stefan „Kisiel” Kisielewski/Juliusz Kalodont/Franciszek Życzliwy/Kitwaszewski
Krzysztof Godlewski
Jakub Wirus/Jan Wcześniak
Marcin Januszkiewicz
Leopold Tyrmand/Zły
Agata Łabno
Krystyna/Marta Majewska
Dominika Łakomska
Michalina Dziarska/Milena De Vers
Agnieszka Makowska
Ymka/Eugenia Śmigło/Wiesław Mechciński
Konrad Marszałek
Zenon/Jerzy Meteor/Edwin Kolanko
Julian Mere
Stefan „Kisiel” Kisielewski/Juliusz Kalodont/Franciszek Życzliwy/Kitwaszewski
Anna Mierzwa
Olimpia Szuwar/Siostra Leokadia/Albert Wilga
Paweł Monsiel
Robert Kruszyna
Karol Osentowski
Witold Halski/Józef Siupka/Lowa Zylbersztajn
Julia Piotrowska
Krystyna/Marta Majewska
Jarosław Staniek
Zły
Robert Tondera
Filip Merynos/Obywatel Kudłaty
Marek Zawadzki
Witold Halski/Józef Siupka/Lowa Zylbersztajn
MUZYCY


Komentarze
Prześlij komentarz