Kiedy zamykam oczy - tego nie ma
Wojciech Faruga nie reżyseruje spektakli nijakich. Tym bardziej ostrzyłem sobie zęby na „Schody, schody, schody”, spektakl dyplomowy, jaki przygotował ze studentami warszawskiej Akademii Teatralnej w Teatrze Collegium Nobilium. Nie zawiodłem się w ani jednym elemencie.
Tytuł może powierzchownie kojarzyć się z piosenką pod takim samym tytułem, która pochodzi z komedii muzycznej „Lata dwudzieste, lata trzydzieste” z 1983 roku w reżyserii Janusza Rzeszowskiego. Błąd. Schody z Collegium Nobilium, gdzie studenci swój dyplom pokazali, pochodzą z filmu Siergieja Eisensteina „Pancernik Potiomkin”. Dodam z obowiązku kronikarskiego, obraz powstał jako druga część tryptyku w roku 1925. Spektakl formalnie nawiązuje do dzieła Zbigniewa Rybczyńskiego z 1987 roku. W jego „Schodach” grupa amerykańskich turystów zostaje umieszczona w samym środku odeskiej masakry cywilów, czyli w kulminacyjnym momencie eisensteinowskiego „Potiomkina”. Wojciech Faruga idzie tą samą drogą. Jednak opowiedziana w Collegium historia ma moim zdaniem o wiele mocniejszy przekaz.
Dlaczego ten film? Dlaczego te schody? Moim zdaniem słusznie. „Potiomkin” był w kilku krajach zakazywany jako niosący nadmierne sceny brutalności. W grudniu minie sto lat od jego premiery. Znamienne jest też miejsce akcji. Odessa. Miasto dziś ponownie znaczone krwią cywilów. Wszystko tu się splata, niesie moc znaczeń i niuansów. Tym większe brawa dla młodych Aktorów. Znakomicie z tą mnogością dali sobie radę i świetnie ją przedstawili.
Plastikowy świat, w którym żyjemy przypomina Barbieland. Bezpieczny, bo strzeżony cieszącymi oko zdobyczami wojennej technologii. Na samolotach nasi dzielni obrońcy malują zęby rekinów, smocze ogony i wiele innych kolorowych symboli. Uzbrojeni przekazem medialnym staramy się wierzyć w kuloodporność naszej bańki. Niechętnie dostrzegamy jej perforacje. Jeszcze mniej ochoczo wyglądamy poza nią. Oblewające ją ból, niesprawiedliwość, śmierć, głód i przemoc bezwzględnie potępiamy. Staliśmy się mistrzami aktów strzelistych. Tyle znaczących co nieskutecznych. W „Schodach…” Farugi kwintesencję tej postawy podaje Żona (Małgorzata Nowińska), gdy opowiadając o wyborze miejsca, w którym spędzając miodowy miesiąc zamierzała zrealizować własną potrzebę bycia sprawczą, mówi dlaczego nie pojechali z Mężem (Piotr Zapert) do Afryki: „Ja mogę pomagać. Ja mogę charity. Ale bez much.”. Bez much jest symboliczną definicją postawy „zaangażowanego” człowieka społeczeństwa dobrobytu. Dopóki pomóc nie wymaga wysiłku - mogę pomagać. Wszelkie symptomy dyskomfortu oznaczają defensywę. Wprost w objęcia bezpiecznej bańki. Doskonale wypada konfrontacja wyjętej z obrazu Eisensteina, szukającej dziecka Olgi (Nelą Maciejewska) z postawą współczesnego nam młodego małżeństwa. Doskonale i zarazem przerażająco. Cieszy mnie fakt, że studenci Akademii Teatralnej dostrzegli szaleństwo naszych czasów. Cieszy, że mogą stać się pokoleniem, które przebije bańkę.
„Schody, schody, schody” są naszpikowane symbolicznymi, mocnymi scenami. Równie przerażająca, choć świetnie zagrana jest okrutna scena gry w berka, w której trzech żołnierzy bawi się cierpieniem upadającej i próbującej wydostać się z matni Olgi. Poniżanej kobiety. Ich okrzyki „punkt” w chwilach gdy dosięgają ciało Olgi, zadając mu kolejne cierpienie, jest jak krzyk protestu przeciwko wojennemu okrucieństwu, przeliczanemu na punkty i wynagradzanemu. Wojna to zdobywanie punktów. Kto ma ich najwięcej - otrzymuje najlepszą gratyfikację. Wojna to świat najemników.
W tle współczesne nam kłopoty. Banalne sprawy urastające do rangi kryzysów. Tematów zastępczych, pozwalających na unikanie skierowania wzroku tam, gdzie nie sięga sprawiedliwość? Tu z kolei mocno brzmi zdanie Dziennikarki (Katarzyna Łubik), która zjeździła świat w poszukiwaniu krwistych tematów do reporterskich książek, mających pokazywać światu skrywające się w cieniu milczenia wojny: Gdy zamykam oczy, tego nie ma. Media na służbie przemocy. Pokazujące ją ale pozostające w ryzach możliwości percepcyjnych odbiorcy. Realizujących jego oczekiwania. Media, które niepostrzeżenie, powoli, stopniowo i konsekwentnie przestały informować. Porządkować wiedzę o świecie. Stały się narzędziem propagandy każdej ze stron dowolnego konfliktu. Narzędziem także w rękach zarządzających bańką, w której quasi bezpiecznie tkwimy.
Tak jest w świetnej choć, moim zdaniem, nadmiernie oczywistej sekwencji fotografowania Saszy (Zofia „Cynka” Derwich). Bohater, grany przez Derwich, wyjęty przecież z filmowego ujęcia, stoi w snopach światła. Tu dygresja: Nie wiem, czy praca reflektorów to także dzieło Wojciecha Farugi, ale to jest czysta przyjemność podziwiania widowiska. Zatem Sasza stoi, a dookoła niego uwija się Fotograf (Damian Pelc). Stara się uczynić z Saszy symbol przemocy. Jednak wciąż nie dostrzega w nim nadmiaru strachu i cierpienia. Zżyma się. Do akcji wkracza jego Asystentka (Oliwia Hołozubiec). Jej też nie udaje się zmanipulować chłopca sprzed stu lat na tyle, aby „zagrał” cierpienie. Ono jest w nim. Podobnie jak bezlik smutnych przeżyć. Prawdziwość przeżyć chłopca sprzed stu lat okazuje się niewystarczająco znamienna, obrazowa, dla fotografa roku 2025. Potrzebujemy więcej i więcej krwi. Dosłowności. Jak Rzymianie pławiący się w rozkoszach obserwowania cierpień gladiatorów oczekujemy od naszych mediów „mięcha”. Rozrywki. Krzywda niewinnych, których jedyny pech polega na urodzeniu się nie tu gdzie bezpiecznie, musi być monumentalna aby przebiła się do ziewającej z nudów, mainstreamowej świadomości. Sto lat dzieli nas od premiery „Pancernika Potiomkina”. Filmu, który budził kontrowersje nadmiarem brutalności u sobie współczesnych widzów. Dzisiaj, co ze straszliwą precyzją pokazują „Schody, schody, schody”, ta brutalność to niewinne gruchanie niezdolne poruszyć nawet pajęczynę w rogu salonu.
Po całym potiomkinowskim skansenie, jego punktach styku z nam współczesnym światem prowadzi Vlad (Jakub Jankiewicz). Gospodarz, mistrz ceremonii. Postać pół realna, pół symboliczna. Ubrany w staromodny garnitur, diabolicznym głosem punktuje i inicjuje kolejne sceny spektaklu. Kim jest? Li tylko przewodnikiem? Rosyjskim reżyserem, postrzegającym świat przemocy w kategoriach pop kulturowej koniunktury? A może jest złem ostatecznym, Księciem Ciemności, który wraz z rozwojem propagandy i kultu okrucieństwa zawładnął człowiekiem? Kolejna seria przewrotnie postawionych, ważnych pytań.
To oczywiście moje zdanie. Ale uważam „Schody, schody, schody” za najciekawszy intelektualnie dyplom ostatnich lat warszawskiej Akademii Teatralnej. Świetny, soczysty, stawiający mocne tezy i drążące niepokojąco umysł pytania spektakl. Studenci podjęli się bardzo trudnego zadania. Odważnie wskoczyli na siodło wysokiego, narowistego konia. „Dowieźli” „Schody…” do mety. Teatr Collegium Nobilium znowu ze wspaniałą premierą. Taką, o której powinno być w teatralnej bańce głośno. A także poza nią.
Obsada:
Zofia „Cynka” Derwich
Oliwia Hołozubiec
Jakub Jankiewicz
Katarzyna Łubik
Nela Maciejewska
Małgorzata Nowińska
Damian Pelc
Piotr Zapert



Komentarze
Prześlij komentarz