Bo to się zwykle tak zaczyna...
Spektakl nienowy, bo za moment stukną mu dwa lata na scenie Teatru Polonia w Warszawie. „Na rauszu” w reżyserii Marcina Hycnara. Od razu napiszę - tak, jest też film. Bardzo dobry. Ale nie lubię porównywania tego rzemiosła ze sztuką. Zatem skupię się na tym co zobaczyłem gdy rozsunęła się kurtyna.
Ale to nieścisłość. Marcin Hycnar to artysta, który umie nawiązywać i utrzymywać interakcje z widzami. Ma w sobie niezbędną ku temu wrażliwość i charyzmę, okraszone nienagannymi manierami i poczuciem humoru. Jego „Na rauszu” zaczyna się przy zasuniętej kurtynie, a on sam wprowadza widzów w świat spektaklu. Świat eksperymentu.
Jesteśmy w Danii. Mikołaj (Marcin Hycnar) jest nauczycielem psychologii w liceum. Fascynuje go Søren Kirkegaard i Finn Skårderud. Twórczość pierwszego jako materiał do przemyśleń. Natomiast teoria Skårderuda, mówiąca o tym, że w ludzkich żyłach jest stale o pół promila alkoholu za mało aby mógł w pełni wykorzystywać swój potencjał, kusi Mikołaja już czysto praktycznie. Gdy okazuje się, że nauczyciel historii, Martin (Marcin Perchuć) przeżywa kryzys wypalenia zawodowego postanawia działać. Wspólnie z Peterem (Adam Krawczuk), nauczycielem muzyki i Thomasem (Maciej Wierzbicki), czyli panem od wuefu rozpoczynają eksperyment. Belfrzy chcą sprawdzić, jak w ich pracy sprawdzą się niewielkie dawki alkoholu jako powiedzmy za Mistrzem Himilsbachem „elementu baśniowego”.
To działa! Martin odkrywa w sobie pokłady pewności siebie i staje się ekscentrycznym nauczycielem - przewodnikiem. Peter po kielichu lepiej rozumie i odczuwa lęki swoich uczniów. Thomas podejmuje genialną decyzję trenerską i klasowy outsider zostaje dzięki niemu bohaterem międzyszkolnego meczu. Mikołaj uwalnia swoje męskie „ja”, patrzy na to wszystko i skrzętnie notuje etapy eksperymentu. Jakie są - trzeba zobaczyć. Podobnie jak wytrzymać w ciekawości do matury klasy 3B, w której czterej panowie uczą i poznać jej wyniki.
Niestety, tu bardzo skracam i upraszczam - alkohol ma to do siebie, że tylko pierwsza faza z nim spotkania daje oszałamiające efekty. Potem przychodzą fazy kolejne, zazwyczaj charakteryzujące się koniecznością stałego zwiększania dawki alko aby wprowadzić się w pożądany stan. Dalej - dawka stale wzrasta, a przyjmujący ją delikwent stopniowo traci kontrolę nad swoimi zachowaniami. To się Hycnarowi udało pokazać wprost fantastycznie. Śmiejemy się. Chwilkę. Ale za moment konstatujemy: Zabawne zachowania czwórki przyjaciół to wynik ich nieuchronnie postępującej degradacji i zanurzania się w uzależnieniu. I już się nie śmiejemy. Pokazanie tego na scenie w sposób wyważony, obiektywny i mądry jest jednym z największych walorów tego, moim zdaniem, bardzo dobrego przedstawienia.
Przyjemne są także i dalsze - poza preludium - interakcje aktorów z widzami. Przyznam się, że zazwyczaj podchodzę do tego typu zabaw sceptycznie. Przychodzę do teatru jako gość. Widz. Chcę ukryć się w bezpiecznej mgle obserwatora. Nie mam ochoty być kreatorem. Ale Marcin Hycnar tak to zaaranżował i zrealizował, że nie wiedzieć kiedy i dlaczego z przyjemnością przyjąłem mecz piłkarski trwający na widowni i trzymałem kciuki za widza-zawodnika.
W tle spektaklu trwa dramat rozpadającej się rodziny Martina. To okruchy. Kilka rozmów telefonicznych z coraz bardziej oddalającą się żoną (Maria Seweryn choć niewidoczna, w spektaklu niezbędna). Próba rozpaczliwego ratowania sytuacji weekendowym spływem na kajakach. Potem dwa domy. Dwie uroczystości urodzinowe syna. Światełko nadziei. Sceny jak ledwie pojedyncze klocki z układanki, która rozsypuje się w tle „Na rauszu”. Ale Marcin Perchuć zagrał Martina tak, że staje się i on i jego wątek dominantą w spektaklu. Realny, przerażająco prawdziwy i bliski. Zobaczyłem kilka historii, które działy się na pograniczach mojego życia. Zobaczyłem je raz jeszcze za sprawą Martina. Świetna rola. Wyszedłem z Polonii czując się jak dzieciak po przedstawieniu dla maluchów. Wciąż trzymałem zaciśnięte kciuki, aby ta rozsypana układanka się ponownie ułożyła. Teatr jest jedyny w swoim rodzaju. Potrafi stworzyć iluzję tak prawdziwą, że trudno ją odpędzić.
Sporo świetnych scen. Wyjście do miasta i pijaństwo na umór - strzela w oczy realizmem. Impreza końcowa - znakomita. Matura i próba ratowania przerażonego ucznia - błyskotliwa. Warto to zobaczyć. Całość trzyma w napięciu, jest dynamiczna i że swadą zagrana.
Wiem, że się powtarzam i kilka razy pisałem o pracy tego Artysty. Ale scenografia Wojciecha Stefaniaka kolejny raz jest zadziwiająca i świetna Patrzyłem na nią z nieufnością, gdy ruszyła kurtyna. Ale po chwili nieufność prysła. Dziwne połączenie sof, schodków, podestu, krzeseł i stołu oraz ustawionego z tyłu ekranu - okazały się tak doskonałym pomysłem, że pisząc o scenografii zupełnie nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek innej. Wojciech Stefaniak ma niesamowite wyczucie i dar łączenia funkcjonalności, estetyki i kreacji w jedyne w swoim rodzaju projekty. Kolejny raz biję Panu Wojciechowi gromkie brawa!
Kto z Państwa odłożył „Na rauszu” do segregatora z adnotacją: „Na później”, może spokojnie ów segregator wyciągnąć i rozejrzeć się kiedy by ten spektakl obejrzeć. Mądry, dobrze przemyślany i przewrotnie pokazany wycinek rzeczywistości.
Reżyseria: Marcin Hycnar
Tłumaczenie: Jacek Telenga
Scenografia: Wojciech Stefaniak
Kostiumy: Małgorzata Domańska
Choreografia: Anna Hop
Reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
Producentka wykonawcza: Magdalena Kłosińska
Asystentka producentki wykonawczej: Paulina Gadziała
Inspicjentka: Magdalena Kłosińska
Obsada:
Marcin Hycnar, Adam Krawczuk, Marcin Perchuć, Maciej Wierzbicki, w nagraniach rozmów telefonicznych głosu użyczyła Maria Seweryn



Komentarze
Prześlij komentarz