Skądinąd frapujące…

Obejrzałem „Skądinąd” w formie czytania performatywnego. Tekst i reżyseria to dzieło Grety Oto, czyli działających pod pseudonimem Anity Szymańskiej i Wiktora Stypy. 


Jest w tym fajny, ukryty potencjał, świetna energia. Spektakl powstał podobno na podstawie rozmów Twórców ze starszymi mieszkańcami warszawskiego Śródmieścia. Jeśli tak, to stolica zaskoczyła mnie kolejny raz, mimo że jestem stąd od zawsze. Na scenie dwa szkolne biurka. Troje uczniów (Anna Andrzejewska, Julia Piklikiewicz, Filip Krupa) i nauczycielka (Anita Szymańska). Trwa lekcja poświęcona tożsamości. Rodzinnej i kulturowej. Choć w zasadzie treści w tym jest znacznie więcej. Bardzo dobrze wypadają wstawki radiowo-propagandowe rodem z PRL-owskich mediów, które poprzedzone sygnałem Lata z Radiem czyta Filip Krupa. Ciekawie słucha się wypracowań współczesnych nastolatków o największych bolączkach ludowej Polski. Wskazują trzy: kłopoty z zaopatrzeniem, brak możliwości podróżowania i brak wolności wyrażania poglądów. Sam bym tego lepiej nie skondensował w przekazie do współczesnych nastolatków. I teraz pojawia się Yuki (Julia Piklikiewicz), nastoletnia pół Japonka, pół Polka od dwóch lat mieszkająca w Warszawie.  Zaczyna się przepiękna opowieść. 


Maria wyszła ze szkoły muzycznej wprost w objęcia ciepłego, październikowego dnia roku 1975. Dzień zapowiadał się fatalnie. W szkole muzycznej nauczyciel zganił jej zbyt emocjonalne wykonanie utworu Chopina, zagrała raz jeszcze znów nie tak jak chciał. Popłakała się i wyszła. Postanowiła odetchnąć w parku i… trach, złamała obcas w bucir. Takim odświętnym, który założyła pierwszy raz. Oparła się o ławkę, żeby oderwać resztki obcasa. Podniosła oczy i tam właśnie ryżowe płatki jadł ON. Takao. Nie znający słowa po polsku japoński pianista, który przyjechał do Warszawy wystartować w Konkursie Chopinowskim. Czy może być lepszy początek wielkiej miłości? Albo wspaniałego scenariusza filmowego, czy znakomitego spektaklu? Spotykają się codziennie na ławeczce. Rozmawiają za pomocą kartek, na których piszą słowa i dorysowują ich znaczenie obrazkami. Takao po dwóch tygodniach wyjeżdża. Na pożegnanie mówi, że wróci gdy okaże się jej godny. Wraca! Rok później puka do drzwi rodzinnego mieszkania Marii i… całkiem niezłą polszczyzną oświadcza się.  Świetny jest wtręt o ojcu, który oświadczyn nie zdążył zobaczyć, bo był w tym czasie w łazience. Buduje realizm tej sceny. Przecież nasze życie składa się z okruchów drobnych zdarzeń, często po latach wspominanych jako zabawne i charakterystyczne. Dobrze, że w narracji Yuki te dwa zdania zostały. Młodzi wyjeżdżają do Osaki. Maria początkowo czuje się tam obco. Uczy języka. Przestaje grać. Takao pracuje dniami i nocami. Jego sukces artystyczny jest okupiony pracą tak ciężką, że dla Marii staje się symbolem zaprzeczenia sztuki, która zamiast dostarczać przyjemności staje się niewolą dla artysty. Jak toczyło się ich życie? Dlaczego Yuki z rodzicami trafiła do Polski? Tego niestety się nie dowiadujemy, za mało jest tych informacji. A szkoda. Jest w tekście „Skądinąd” moment zawirowania. Mam wrażenie wymagający przepracowania. Wygładzenia. 


Właśnie. Wygładzenia. Bo mamy sporo walorów, ale i mankamentów. Najważniejszym walorem, który starałbym się za wszelką cenę utrzymać, jest czas. Spektakl w czytaniu performatywnym trwa 45 minut. Tyle, ile lekcja. Znakomicie. Przecież jest adresowany do licealistów. Czterdzieści pięć minut pozwala na to aby „Skądinąd” proponować szkołom. Jego scenografia - kolejny walor - to sprzęt fundamentalny w każdej szkole. Dwa biurka i cztery krzesła. Do tego mikrofon. Aż się prosi, aby to pokazywać w szkołach. Jedna godzina lekcyjna teatralna, druga dyskusji. O asymilacji, dziwnych rodzinnych losach, o babciach i dziadkach o których biegnąc w dorosłość zapominamy. O przeszłości tak niedawnej, że rodzice nie chcą o niej opowiadać uważając PRL za oczywistą oczywistość. O zawodzie aktora i teatrze wreszcie. Przecież Twórcy „Skądinąd” są niewiele starsi od potencjalnych widzów spektaklu i na pewno byliby dla nich atrakcyjnymi rozmówcami. 


W tym kontekście - ewentualnej dyskusji z widzami - kluczowa jest sprawa obsady. A w zasadzie roli Yuki, która wyraźnie i logicznie dominuje na scenie. Julia Piklikiewicz z warszawskiej Akademii Teatralnej okazała się wprost idealna. W „Skądinąd” pani Julia zbudowała piękną postać młodej pół Polki pół Japonki. Wesołej, ciekawej świata. Umiejącej postawić na swoim. Ciepłej i naturalnej. Świetna rola i teraz można spokojnie powiedzieć, że Julia Piklikiewicz z powołaniem na pewno się nie minęła. A jej Yuki jest taki prawdziwa i bliska widzom, że nie wyobrażam sobie aby licealiści tego nie „kupili”. 


Pozostaje, moim zdaniem, jeden może dwa wieczory pochylenia się nad tekstem. Minimalne przykręcenie kilku w nim zdań, jak obluzowanych śrubek. Będzie ze „Skądinąd” znakomity materiał dydaktyczny i artystyczny zarazem. A gdyby szukać miejsca na kilka minut więcej o rodzinie Yuki? Mnie na przykład fałszywie zabrzmiała scena z dyktandem. Gdy wchodzimy na widownię znajdujemy pod każdym krzesłem notatnik z długopisem. W połowie spektaklu Nauczycielka (Anita Szymańska) zarządza sprawdzian. Wyjmujemy karteczki, długopisy i słuchamy Filipa Krupy, który na potrzeby tej sceny wszedł w rolę ucznia czytającego tekst dyktanda. I… i nic się nie dzieje. Ta interakcja moim zdaniem jest niepotrzebna. Przeszkadza w słuchaniu, wybija z rytmu. Szczególnie źle działa na młodą część publiczności, która nawykowo uważa, że teraz będzie coś nieprzyjemnego.  Bo w szkole „wyciągamy karteczki” niczego fajnego nie zwiastuje. Gdyby dyktando wyciąć zostanie w sam raz czasu na udzielenie odpowiedzi na kilka pytań, jakie „Skądinąd” budzi: Dlaczego Maria nie chciała wrócić do Polski? Dlaczego nie przyjechała na pogrzeb swoich rodziców? (kilka słów o tym jest, ale mam wrażenie mało przekonujących) Dlaczego Yuki się w Polsce znalazła? Usunąłbym też didaskalia. A w zasadzie jedno. To, w którym tuż przed początkiem spektaklu Twórcy proszą Widzów o empatię. Spektakl jest tak ciekawy i tak dobrze zagrany - ja czytania performatywne uważam za takie same widowiska jak każde inne w teatrze - że moim zdaniem ten wyświetlany napis nie ma sensu. Bardziej straszy, niż pomaga. Gdy go zobaczyłem, zacząłem się obawiać że za moment spadnie na mnie kolejna historia w stylu migrantów płynących tratwą po zamarzniętym Bugu aż do Oceanu Atlantyckiego. Na szczęście tak się nie stało. 


Mamy fajny, ciekawy i mądry spektakl stanowiący doskonały punkt zahaczenia do dyskusji z licealistami o tolerancji, inności ale zarazem podobieństwie. Wartości, jaką jest tradycja rodzinna. Pamięć o swoich korzeniach. Marzy mi się projekt edukacyjny i to, że „Skądinąd” ruszy w drogę po polskich liceach. Życzę tego Twórcom spektaklu, bo wykonali solidny kawał roboty.  


Tekst i reżyseria : Greta Oto (Wiktor Stypa/Anita Szymańska) 

Muzyka : Michał Lazar 


Obsada : Anna Andrzejewska, Anita Szymańska, Filip Krupa, Julia Piklikiewicz 







Komentarze

Popularne posty