Dzień siódmy - Najsmutniejszy

Wyglądało na to, że będzie to kolejny, świetny dzień eliminacji. Eric Guo zaczął i był - podobno - rewelacyjny. Nie słuchałem, bo nie odpowiadają mi Jego interpretacje. Doceniam klasę artysty, ale nie słucham. Po nim w porannej sesji znakomicie wypadły panie. I przyszło popołudnie. Właśnie…


Pojawił się jako drugi uczestnik sesji wieczornej. Yuhang Wang. Zagrał świetnie dwie etiudy (Etiuda C-dur op. 10 nr 1 i Etiuda a-moll op. 10 nr 2). Kapitalnie pod względem techniki, pięknie zbudował ich nastrój. Nokturn (Nokturn Des-dur op. 27 nr 2) zachwycił mnie lirycznym podejściem, smutną refleksją która przywodziła na myśl miłosny zawód. Chwilę się koncentrował, zbierał myśli. Ułożył ręce nad klawiaturą i… zabrzmiało coś niepokojącego. Miał to być Mazurek H-dur op. 56 nr 1, ale nie był! Instrument brzmiał jakby nagle został rozstrojony. Wang próbował ratować sytuację, walczył z dekoncentracją. Po chwili wstał, ukłonił się i opuścił eliminacje do XIX Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina, czyniąc ich siódmy dzień - dniem najsmutniejszym od początku. 


Słuchacze w konsternacji, organizatorzy także. Ogłoszono dziesięciominutową przerwę. Wstałem w zamyśleniu. Smutek. Ogromny smutek. Przecież tam, za ścianą rozgrywał się dramat tego człowieka. Lata pracy, przygotowań. Ciężkie dni ćwiczeń, skupienia. Marzenia i nadzieje. Wszystko to rozsypało się nagle, gdy sukces był na wyciągnięcie ręki. Do tego feralnego momentu wszystko szło przecież znakomicie. Coś pękło w duszy tego dwudziestosześcioletniego, utytułowanego już pianisty. Startował nie raz, ma za sobą piękną ścieżkę edukacji. Podobno w radiu podano jako przyczynę jego rezygnacji kontuzje ręki. Tak nagle? Nie jest to zresztą ważne, co spowodowało że przerwał występ. Ważne, że ten młody człowiek przeżywa zapewne jeden z największych zawodów swojego życia. Przyjechał zza Oceanu, solidnie przygotowany, z pięknymi propozycjami muzycznymi. Echhh, okrutny jest los. Niestety po prostu okrutny. 


Czy wróci za pięć lat? Nie - o ile dobrze odczytuję regilamin. Przecież to konkurs dla osób, które mają poniżej trzydziestki. A on, urodzony w listopadzie 1999 roku będzie miał w chwili rozpoczęcia XX Konkursu prawie 31. Wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu, można powiedzieć.  Fatalne, smutne zdarzenie. Przyznam, że na moment odechciało mi się wracać do Sali Kameralnej. Rozważałem wyjście i po prostu spacer w milczeniu. Przekonało mnie tylko to, że milczenia na warszawskiej ulicy jak na lekarstwo. Ale, wracajmy do kroniki tego feralnego dnia. 


Został cień. Cień przykrył świetne wykonania, jakie przyniosła siódma odsłona eliminacji. Dla mnie to był czas pianistek. W porannej sesji brylowały panie Liya Wang i Quanlin Wang. Obie wybrały instrument Yamahy. Często w tych eliminacjach na Yamahę stawiają panie. Jest delikatniejsza, ma - moim zdaniem - cieplejsze brzmienie. Nie wymaga tyle siły w rekach, co Steinway. Obie pianistki świetnie te walory wykorzystały. Pierwsza z nich zaczęła refleksyjnie poetyckim i ciepło brzmiącym nokturnem (Nokturn H-dur op. 62 nr 1), a potem zaimponowała znakomitymi wykonaniami etiud. Szczególnie Etiuda a-moll op. 25 nr 4, z jakąś przepiękną romantyczną gonitwą myśli wpadła mi w ucho. Druga z nich, Quanlin Wang zaczęła od etiud (Etiuda cis-moll op. 10 nr 4 i Etiuda As-dur op. 10 nr 10). Świetnie przemyślała swój występ. Pierwsza etiuda w tempie, które określiłbym nie jako szaleńcze, ale wariackie. Pędziła, meandrowała, wspinała się po kolejnych nutach na wysokość dla wielu pianistów nie do osiągnięcia. A potem druga. Z tym głębokim, refleksyjnym zakończeniem, które wygrała niezwykle starannie. Aż się po tym chciało posłuchać nokturnu. I był (Nokturn c-moll op. 48 nr 1). Zamyślony, pełen ludzkich rozważań o uczuciach, znakomicie zagrany nokturn. Zatopiłem się w myślach, ale Quanlin Wang nie pozwalała na smutki. Rozszalała się na nowo w Scherzo cis-moll op. 39. Cóż za dynamika, jaka moc biła z jej rąk. Yamaha dawała z siebie wszystko, co tylko miała w zanadrzu. A Wang na zakończenie zostawiła Mazurek cis-moll op. 50 nr 3, zagrany z głębokim szacunkiem, w zamyśleniu i niezwykle pięknie. Tak. Obie Panie Wang wykorzystały w pełni walory tego instrumentu. 


Ale w najtrudniejszej sytuacji znalazła się trzecia pianistka o nazwisku Wang, pani Zitong Wang. Wyszła na scenę tuż po smutnym wydarzeniu, od którego zacząłem relację. Skupiona i… niestety słuchacze zawiedli na całej linii. Pierwszy zbrodniarz miał włączony telefon, który zaczął piskliwie wygrywać jakaś melodyjkę dokładnie w chwili, gdy Zitong Wang skupiała się przed rozpoczęciem pierwszego utworu. Nie wiem, co sam zrobiłbym w takiej sytuacji. Wolałbym chyba rzeczywiście zapaść się pod ziemię, niż być tym barbarzyńcą. Ale na tym nie koniec. W połowie nokturnu, o którym za moment, za plecami pianistki kolejny barbarzyńca huknął głośno składanym fotelikiem. Patrzyłem na grającą Wang i widziałem, jak po plecach przebiegł jej dreszcz. Na moment, na trzy może dźwięki, straciła koncentrację. Na szczęście momentalnie się zebrała w sobie. To powinno być karane natychmiastowym, po zakończonym utworze, wyrzuceniem z sali koncertowej. Bez prawa powrotu. Podziwiam ją. Zitong Wang zagrała najlepiej ze wszystkich, moim zdaniem, pianistów których tego dnia słuchałem. A była w sytuacji bardzo skomplikowanej emocjonalnie. Pokazała wielką siłę i wielki talent. Bajeczną technikę. Grała przepięknie. Wydobywała z instrumentu ciepłe, głębokie brzmienia, czarowała dźwiękami. A nokturn (Nokturn fis-moll op. 48 nr 2) zabrzmiał tak bezdennie smutno, jakby Artystka zadedykowała go Yuhangowi Wang i całej tej arcy smutnej sytuacji, jaka zatruła wspaniały dzień siódmy eliminacji. Chciałbym posłuchać Jej jeszcze nie raz i nie dwa. Liczę zatem na październik… 


P. S. Zagrał także Polak, Jan Widlarz. Byłem, słuchałem. Nie podzielam pozytywnych opinii. Wpadł we mnie ze strony lewej i wyfrunął po chwili z prawej. Zupełnie nic mnie w jego wykonaniach nie poruszyło. De gustibus…





Komentarze

Popularne posty