Rejs w jedną stronę

Nie będę owijać w bawełnę: Czuję po spektaklu „Rejs. Historia” niedosyt.  Spodziewałem się po kompilacji tekstów Witolda Gombrowicza znacznie więcej. Może z powodu osoby Reżysera? Radek Stępień to jeden z najciekawszych twórców pokolenia trzydziestolatków w polskim teatrze. Ma swoje zdanie i swoje drogi, którymi pewnie kroczy. Umiejętnie łączy klasykę ze współczesnością. Przedstawienie „gombrowiczowskie” miało premierę w ostatnich dniach września w poznańskim Teatrze Nowym, a ja zobaczyłem je w  Rzeszowie ,w ramach 04. Festiwalu Arcydzieł.    


Stępień wziął na warsztat w zasadzie całość twórczości Witolda Gombrowicza. Przeszarżował? Nie. To nie to. Mam wrażenie, że obsadzona w większości ról aktorska młodzież nie udźwignęła subtelnej, intelektualnej frazy Gombrowicza. Nie zrozumieli? Chyba nie zrozumieli. Aby zagrać w tak napisanym i zaplanowanym widowisku potrzeba wiedzy. Dokumentacji projektu. Należy, moim zdaniem, przeczytać wspomnienie Tadeusza Kępińskiego „Gombrowicz i świat jego młodości”. Choćby po to, aby nie zasuwać po scenie jak chłop pańszczyźniany i pokrzykiwać na rodzinę. Zastanowić się jak wyglądała struktura tej przedwojennej konserwatywnej familii i kim poszczególne osoby w niej były. Inaczej wychodzi wszystko nadmiernie uproszczone. Ukazanie Jana Onufrego Gombrowicza herbu Kościesza jako mało inteligentnego bucowatego snoba, którego bawi rzucanie sztućców i patrzenie jak aportują je służący jest tego najlepszym przykładem. Z kolei informacji o tym, jak żył Witold Na południowoamerykańskiej ziemi może dostarczyć choćby „Kronos”, nie mówiąc o zręcznie napisanej książce „Gombrowicz w Vence i inne wspomnienia” Kazimierza Głaza, która mogłaby przybliżyć ostani okres życia pisarza i przede wszystkim dostarczyć ważnych informacji o Ricie Gombrowiczowej. Kto czyta, nie błądzi. 


Niestety pierwszy akt, dzięki aktorskiej Młodzieży jest moim zdaniem takim błądzeniem. W najlepszym razie można go uznać za zabawną grę Reżysera z Widzami pod tytułem: „Którym Gombrowiczem jest w tej chwili Jan Romanowski”. Do Romanowskiego mam właśnie najwięcej zastrzeżeń. Jego Witold 1939, czyli Gombrowicz lat międzywojennych i pierwszych dni wojny, jest zbudowany na atrybutach których nie miał ani pierwowzór, ani literackie dzieła tego pierwowzoru. Hałaśliwy, natarczywy, osiłkowaty? Oczywiście, teatr jest w pewnym sensie uprawniony do zabawy konwencjami i swobody w kreowaniu postaci. Jednak moim zdaniem Witold w pierwszym akcie był nie do zniesienia. W ogóle, powiedzmy sobie szczerze. Gdyby tego aktu nie było - nic wielkiego w historii świata by się nie stało. Jest potrzebny jak dziura w moście. 


Zupełna zmiana następuje po przerwie. Scenę opanowuje Aktor. Nie pozwala wyrwać się ze swojej aury. Skupia uwagę. Bawi, ale w sposób umiejętny. Subtelny i delikatny. Taki, z jakiego korzystał Gombrowicz. Ale nic dziwnego. Ten Aktor to przecież Liga Mistrzów. Mikołaj Grabowski. On czuje doskonale kogo gra i jak wśliznąć się do gombrowiczowskiego świata. Mistrz odbiera właśnie list z zaproszeniem na roczne stypendium w Berlinie od Fundacji Forda. Kończy się jego czas na argentyńskiej ziemi. Wraca do Europy, w której od lat jest pisarzem znanym i rozpoznawanym. To ma być symboliczne zajęcie pozycji w świecie europejskiej kultury które od dawna mu się należy, a z którego nie korzystał pozostając w odległej Argentynie. Wsiada na statek i jak w 1939 roku żegnał z pokładu Chrobrego oddalające się doki gdyńskiego portu, tak teraz zostawia za plecami dwadzieścia cztery lata w Argentynie. Mikołaj Grabowski zasysa wprost powietrze. Miarą katastrofy Witolda 1939 są fragmenty drugiego aktu, w których Grabowski powtarza te same monologi z aktu pierwszego już jako Gombrowicz 1963. Zapewne założeniem tego zabiegu było pokazanie zmiany sposobu parzenia na świat wraz z dojrzewaniem i nabywaniem doświadczeń. Wyszło? No cóż. Wyszło moim zdaniem niekorzystnie dla postaci zbudowanej i interpretowanej przez Jana Romanowskiego. Jego krzyk, nadmiar środków ekspresji w zestawieniu z oszczędnym gospodarowaniem gestem, modulowaniem głosu Mikołaja Grabowskiego - wypadł marnie. 


Drugi akt. To zamknięta, świetna całość. Ciekawa w porównaniu z pierwszą odsłoną „Rejsu. Historii”. Siedemdziesięcioletni, schorowany Gombrowicz zebrawszy wiele kufrów doświadczeń żegna Argentynę, która skradła mu ponad dwadzieścia lat życia. Rozlicza się z nią, dokonując zarazem rachunku własnych zysków i strat. Konstatuje, że życie które czeka go w Europie przychodzi za późno. O dziesięć, o dwadzieścia lat. Dramat Gombrowicza, mierzącego się z nieuchronnością własnego przemijania wystarczyłby zupełnie do skonstruowania świetnego spektaklu. No i ten Mikołaj Grabowski… 


Kto nie zasnął w pierwszym, ewentualnie nie zwiał po nim, udając że w domu zostawił bigos na kuchni - ten dostał w nagrodę bardzo dobry akt drugi. Gratulując wytrwałym Widzom powiem, że też zostałem w teatrze, choć w rozpaczy rozważałem wypicie podwójnego espresso nie zważając na późną porę. 


adaptacja, scenariusz i reżyseria: Radosław Stępień

scenografia i kostiumy: Łukasz Mleczak
muzyka: Bartosz Dziadosz
wizualizacje: Maria Majkowska
reżyseria światła: Monika Stolarska
ruch sceniczny: Kinga Bobkowska
inspicjentka: Agnieszka Rydelik

obsada: Dorota Abbe, Antonina Choroszy, Gabriela Frycz, Malina Goehs, Olga Lisiecka, Filip Frątczak, Mikołaj Grabowski (gościnnie), Sylwester Piechura, Jan Romanowski, Waldemar Szczepaniak, Bartosz Włodarczyk







Komentarze

Popularne posty