Polski "Hair" z turbodoładowaniem

W 1967 roku Gerome Ragni i James Rado pokazali światu „Hair”. Musical zamieszał amerykańskim światkiem przerażonym przedłużającą się wojną w Wietnamie, która wkraczała właśnie w swoją najkrwawszą fazę. Milosz Forman przeniósł w 1979 roku „Hair” do kina. Kto tego filmu nie widział? Nie chcę nadmiernie generalizować, ale nie znam takiej osoby.  Mamy rok 2025. Małgorzata Warsicka, reżyserująca i Jarosław Murawski, odpowiadający za tekst i dramaturgię porywają się na zadanie ambitne i kuszące: Polski „Hair”, czyli „Era Wodnika” w warszawskim Teatrze Dramatycznym. 


Na pewno ta teza odzwierciedla wysiłki Twórców? Oryginał nie był dziełem, moim zdaniem,  nadmiernie wymagającym intelektualnie. Przyciągał tłumy świetnym wykonaniem, muzyką i magią epoki hippies. Myślę, że taka produkcja, polska odmiana „Hair” mogłaby powstać, ale obawiałbym się mielizn, żeby nie powiedzieć wręcz wyschniętego koryta - czyli scenariusza płytkiego niczym ostatnio Królowa Polskich Rzek. Na szczęście tak się nie dzieje. Warsicka i Murawski polskich hippies traktują jedynie jako ważny wstęp do swojej historii. Trampolinę, która pozwoli wystrzelić w sposób logiczny i bezpieczny głównego bohatera do czasów nam współczesnych. 


A zaczyna się tak. Adam (Paweł Tomaszewski) Miał trudne dzieciństwo. Bity przez ojca-pijaka rósł we wstydzie dziecka, które doświadcza domowej przemocy i widzi jak katowana jest jego matka. Oprawca znikł nagle jak sen złoty. Porzuca rodzinę, ale zostało po nim wspomnienie. Niezałatwiona sprawa, chęć dopowiedzenia historii do końca. Okazja nadarza się, gdy matka prosi dorosłego już Adama o uporządkowanie piwnicy. Tam jest tajemnicze, skrzętnie do tej pory przed nim chowane, pudło. W nim taśmy. Nagrania ojca (Waldemar Barwiński jak zawsze znakomity). Wystarczy je uruchomić, aby cofnąć czas, do 1969 roku. Warszawa i Kraków są dwoma silnymi ośrodkami ruchu polskich hippies. W stolicy długowłose komuny prowadzi Prorok. W Grodzie Kraka - Pies. To oczywiście przezwiska. Okazuje się, że tata Adama miał swój stosunek do hippisów. I to wcale nie najlepszy. Po prostu kapował na nich ubecji w sposób paskudny, bo domagając się ich rozbicia, wcielenia do wojska albo resocjalizowania w psychiatrykach. Tu trudno nie wspomnieć o świetnym songu w wykonaniu Krzysztofa Szczepaniaka - etatowego mistrza rol bez których nie ma spektaklu - oraz odsłony, w której grany przez niego bohater staje na komisji wojskowej. 


Jak mawiają Anglicy - let’s make a long story short. Glosy z przeszłości kierują poszukiwania Adama za granicę. Jego szanowny protoplasta pod pozorem dalszego kapowania już znacznie poważniejszym służbom, wybywa za Ocean. Tak jednak urywa się swoim pryncypałom ze smyczy i wieje do Indii. Ślady prowadzą do współczesnych komun hippisowskich na Goa. Adam rusza cichym ścigając go lotem. 


I tu zaczyna się na dobre wspaniała teatralna przygoda. Scenografia, kostiumy i światła, które stworzyła do „Ery Wodnika” Katarzyna Borkowska są świetne. Plaża na Goa - aż się chce poczuć złoto tego słońca, usiąść na skraju mandali i zanurzyć stopy w wodzie. Bo woda, zupełnie prawdziwa też na scenie jest. Zapewne nigdy nie dowiem się, czy Krzysztof Szczepaniak, grając najaranego haszyszem Gilberta wleciał do sadzawki przypadkiem, czy było to zaplanowane. Fakt, że obaj równocześnie w tamtej chwili wypowiedzieliśmy pewne słowo na”K”. Ja pod nosem, a Pan Krzysztof z nieodłącznym wdziękiem. Ogląda się to z wielką przyjemnością - nie Szczepaniaka w sadzawce ma się rozumieć, ale całe widowisko - a i słucha bardzo dobrze, bo spektakl oscyluje na granicy teatru z elementami muzycznymi i musicalu. Dla mnie songów mogłoby być więcej. Wypadają przepysznie. 


Każde pokolenie na swój czas buntu. W przerwie „Ery” ze znajomymi zbawiliśmy się w poszukiwanie buntowników w różnych epokach. Chopin - muzyczny punkowiec początku XIX wieku. Przybyszewski? Enfant terrible przełomu XIX i XX wieku. A futuryści? Surrealiści? Tylko jedno Pokolenie w Polsce nie miało swojej subkultury. A w zasadzie miało. Ale poległa, oddając życie w partyzanckich potyczkach i gruzach Warszawy 1944 roku. Potem już z górki: bikiniarze, polscy hippisi, punkowcy  Kto dalej? Sam jako były punkowiec dokładnie nie powiem. Ale byli przecież hipsterzy, moja córka rozważała czy nie zostać gotką - chyba tak się nazywali ci pomalowani i poubierani na czarno, zasłuchani w ciężkie brzmienia? Z biegiem lat, biegiem dni czerń blaknie, pióropusz włosów opada, a hippisowskie kwiaty, jak śpiewała Budka Suflera, spływają  z koszul. Zwycięża, w zasadzie wcale nie walcząc, ideą konsumpcjonizmu. Walczymy z nią, sprzeciwiamy się. A potem, z dyplomami w rękach, z przyjemnością zaglądamy na świeżo założone konta patrząc ile nam tam miesiąc za miesiącem wpływa. Zabawne to jest patrząc z boku. Pokolenie za pokoleniem udowadnia sobie, że model społeczeństwa konsumpcyjnego jest tak silnie zakorzeniony w genach ludzkości, że próby jego obalenia są marszem z motykami na słońce. 


Tego samego doświadczają bohaterowie „Ery Wodnika”. Grupa zabawnych epigonów, kurczowo trzymająca się resztek reguł. Udająca, że cokolwiek z nich ocalało i przenosi wartość. Wypowiadają frazesy, karmią się ideałami o wyblakłych literach. Znikną. Nad ich nielegalnie założoną wspólnotę nadciągają deweloperskie buldożery. Sprawiedliwości? Zapewne nie. Raczej  będące na usługach nowych czasów i potrzeb. W tym kontekście spodobała mi się inteligentnie zaszyta aluzja do izraelskich osadników na terenach palestyńskich. W ogóle z przyjemnością konstatuję, że „Era Wodnika” to widowisko nie tylko przyjemne artystycznie. Jest mądre. Przewrotne i pobudzające myślenie. Trwa rzeczywiście długo, ponad dwie i pół godziny z przerwą. Ale to dobry, teatralny czas. 


Pokolenia buntowników. W swoim marszu przez życie, podpierając się drogowskazami doświadczeń, maszerują od dzieciństwa przez bunt, kariery do… Do miejsc, czy chwil których żaden z nas nie ominie. Ich moment zapisano na liściach w hinduskiej Świątyni Liści. O ile Los ocalił ją przed lemieszami brutalnie skutecznych spychaczy, niwelujących teren pod hotele i atrakcje społeczeństwa konsumpcyjnego XXI wieku. Miejsca, w którym zaśniemy na dłużej. 


Ostatnie słowa będą o „Erze Wodnika” w ujęciu innym. Spektakl Warsickiej i  Murawskiego pokazuje, że dyrekcja Teatru Dramatycznego nie  zamierza ani burzyć tego, co warto kultywować, ani wyważać tego, co niezamknięte. Strukturalnie „Era Wodnika” z wyraźną postacią narratora, podróżnika między czasem i miejscami przypomina odchodzącą powoli do historii „Madame” w reżyserii Jakuba Krofty, która grana jest z powodzeniem od przeszło trzynastu lat. Tematycznie jest skonstruowana nieco podobnie do „Aniołów w Warszawie”, spektaklu cofającego nas nie aż do ostatniego roku lat sześćdziesiątych w Polsce ale do drugiej połowy osiemdziesiątych. Mam oczywiście na myśli lata wieku dwudziestego. Podoba mi się ten zabieg, zamierzony czy przypadkowy - trudno mi powiedzieć. Ale lubię teatry spójne. Wiedzące co chcą komunikować i konsekwentnie swój głos zaznaczające. 


W zasadzie - najnowsza premiera nie ma wad! Może poza widzami. Doszło do zdarzenia gorszącego. Pierwsze słowa pierwszego monologu Adama. Trudnego. Opowiada o dzieciństwie. Ledwo Paweł Tomaszewski wypowiedział zaczynające go słowo „ojciec” na widowni jakiemuś barbarzyńcy głośno zadzwonił telefon. Aktor przerwał. Wyraźnie wybity z roli musiał odczekać. Pierwszy raz widziałem aktora, który wreszcie głośno, ze sceny wskazał barbarzyńcę i zwrócił mu publicznie uwagę. Może czas to przenieść na inne sceny? Skoro nie mamy ani kary chłosty ani infamii? Chłosty naprawdę żal…



TWÓRCY

reżyseria

Małgorzata Warsicka

tekst i dramaturgia

Jarosław Murawski

scenografia, kostiumy, reżyseria świateł

Katarzyna Borkowska

muzyka

Kamil Pater

choreografia

Bartłomiej Gąsior

video i 3D

Emiko

przygotowanie wokalne / trener wokalny

Dorota Kołodziej, Karolina Skrzyńska

asystentka reżyserki

Marianna Linde

asystentka scenografki i kostiumografki

Kinga Kostoń-Hayatullah

inspicjent

Tomasz Karolak

kierowniczka produkcji

Małgorzata Długowska-Błach


OBSADA

Waldemar Barwiński 

Anna Gajewska 

Anna Karolina Gorajska 

Marianna Linde

Kamil Mróz 

Agata Różycka 

Piotr Siwkiewicz

Anna Szymańczyk 

Krzysztof Szczepaniak

Paweł Tomaszewski 

Mateusz Weber 

Łukasz Wójcik 


muzyka na żywo: Kamil Pater i Jacek Prościński





Komentarze

Popularne posty