"Wesele" z Szatanem w tle
Ta chata rozświetlona i muzyką opętana jest jak najbardziej współczesna. Jan Klata, reżyser „Wesela” w krakowskim Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej zbudował weselny dom z elementów scenografii i… muzyki. Ona tworzy dach. Kopułę nad biesiadnikami, skutecznie oddzielając ich tańce, rozmowy i przemyślenia od świata zewnętrznego. Są zamknięci i pilnie strzeżeni z wysokości czterech kolumn jak ze strażniczych wież Piekieł. Na nich ustawili się muzycy trash metalowej Furii. Budują nieprzeniknione sklepienie za pomocą atakujących uszy, niepokojących dźwięków. Wysłannicy Szatana patrzący z góry na ziemskie sprawki maluczkich. Gdy zajmujemy miejsca nawidowni - siedzą w bezruchu, wpatrzeni w przestrzeń przed sobą. Wstają i zaczynają grać w ważnych momentach spektaklu. Są prologiem, akcentem, epilogiem. Są świetnie wkomponowani w dramat Wyspiańskiego.
Kilkukrotnie pisałem o kompetencjach i prawach do adaptacji. O reżyserach i adaptatorach, którzy rozplątają sznury fabuł. Układają na scenach poszczególne nici-wątki. Wybierają te, które ich interesują, inne mną w kłębki albo usuwają. Właśnie. Aby usunąć coś z misternej konstrukcji tekstu dramatycznego trzeba wyczucia i spójne wizji. Trzeba dać coś, co wypełni powstałą pustkę. Jan Klata zrobił to doskonale. Z dramatu Wyspiańskiego precyzyjnie, dokładnie wyciął koloryt. To, co wstążkami, podkówkami, pawimi piórami i pasiastymi spodniami stanowiło o folklorze. O polskości, dzisiaj zagrożonej cepeliadą - współczesny widz inaczej patrzy na kostium z epoki, niż ponad 120 lat temu się go postrzegało. Zaryzykowałbym tezę, że krakowski strój, wtedy bardzo w „Weselu” ważny, dziś stracił swoje znaczenie. W przedstawieniu Klaty prawie go nie ma. Ale to, co dostajemy w zamian stanowi siłę i wartość dodatkowo wzmacniającą wymowę dramatu. Muzyka. Wracam do niej, bo jest fascynująca. Pozornie nie przystaje do weselnej. Szatański, ostry riff gitarowy, chropawy głos wokalisty. I na to nałożone, wprost kapitalne układy choreograficzne. Taniec stanowi o sukcesie każdego wesela. W tym - odgrywa arcyważną rolę. Postaci poruszają się niczym automaty. Przypominają sterowane dźwiękami lalki. Dźwiękami , których piekielne pochodzenie zdaje się niepodważalne. Szatan panuję nad biesiadnikami. Szatan
kieruje ich ruchami, gestami. Słowami. Bo przecież „Wesele” Wyspiańskiego pokazuje zło trawiące Polaków. Uniemożliwiające im osiągnięcie wolności, o której mówią wszyscy, ale nie rozumieją się wzajemnie.
Ze sceny pada słynne „Cóż tam panie w polityce?” Czepiec z Dziennikarzem zaczynają swój znany bodaj każdemu wiernemu literaturze Polakowi dialog. Ale u Klaty jest inaczej. Naraz postaci opanowuje śmiech. Niepohamowany, szarpiący paroksyzm śmiechu. Bo i Chińczyki i polityka i ta sytuacja jest absurdalna. Umykamy w nią od przeszło stu lat, zaglądając do wszechobecnych wojennych okopów i domów metaforycznych Chińczyków, nie dostrzegając belek walających się po własnym podwórzu. Szukamy rozwiązań nie w sobie, wokół siebie, tylko daleko. Jak najdalej. Ta scena nabiera zupełnie nowego znaczenia. Staje się tezą, stawianą przez reżysera: Nie dogadamy się nie dlatego, że nie umiemy. Nie dogadamy się, bo nie chcemy rozmawiać o swoich sprawach.
Jan Klata stworzył spektakl według zamysłu Wyspiańskiego a zarazem wspaniale współczesny. Trzy akty, trzy różne obrazy. Zachwyca szczególnie akt symboliczno-wizyjny z postaciami czytelnymi, zrozumiałymi a przez to szalenie interesującymi. Zaczyna go Furia grając swoisty apel-pobudkę dla upiorów. Te wstają i ruszają na spotkanie weselników. Będą ich mamić, tumanić. Weselna chata staje się przedsionkiem piekieł. Rozmównicą kolejnych światów. A akcie pierwszym nie dogadują się Polacy żywi z żywymi. W drugim - żywi z umarłymi. Reżyser to w stosunku do oryginału przerobił. Skrócił. Ale znakomicie uchwycił istotę widmowo tajemniczego nocnego obcowania z duchami. Demon braku porozumienia unosi się w tej chacie.
Myśmy wszystko zapomnieli… jeden z najważniejszych momentów dramatu, czyli rozmowa na boku, w cieniu zabawy. Wracam do niej myślami, bo moim zdaniem to najlepszy moment świetnej inscenizacji. Półgłosem, w zamyśleniu Pan Młody i Gospodarz wspominają zapomniane obrazy rzezi. Bólu i krwi. Rzezi Galicyjskiej? A może dzisiejsze „Wesele” opowiada ze sceny o innej krwi i innym bólu? Koszmarach wojen, które współczesne pokolenia właśnie zapominają? Dreszcz przechodził mnie, gdy Radosław Krzyżowski (Pan Młody) i Juliusz Chrząstowski (Gospodarz) rozmawiali. Podziwiam Pana Juliusza, bo gra w dwóch inscenizacjach Wesela tą samą rolę w zasadzie w tym samym czasie. Ale porównywanie Gospodarza z widowisk Jana Klaty i Mai Kleczewskiej nie ma sensu. Zupełnie inne interpretacje, stawiające przed aktorem różne zadania i wymagania.
Gdy z „Wesela” znikł folklor a pojawił się Szatan i Zło - z większą siłą zabrzmiały symbole. Pogłębiająca się erozja społeczeństwa, niemożliwe do zasypania podziały. Różne cele i horyzonty. Pogarda i nieufność. Czy to rzeczywiście biesiada sprzed ponad stu dwudziestu lat? A może współczesny tygiel Starego Kontynentu, pogrążonego w chocholim tańcu ideałów i hucpy? Spektakl Jana Klaty to obraz teraźniejszy. Jak w szkiełku szyby przegląda się w nim tonąca Europa ze swoim sennym, powolnym rozumowaniem. Nierealistycznym postrzeganiem świata. Przebudzi się? Otrząśnie z gnuśnego marazmu? Po złotym rogu kołysze się jeno sznur…
Kończąca „Wesele” scena powrotu Jaśka, kolejna uderzająca wartością dodaną. Wyjeżdżając Jasiek rusza nieść wici jako młody chłopak. Gdy wraca jest stary. Słabym głosem próbuje obudzić zastygłe w katatonii postaci. Starzec w misji niemożliwej do spełnienia. Minęły. Długie, zmarnowane lata. Kolejny symbol, jakich w tej inscenizacji mnóstwo. Mam wrażenie, że jeden wieczór to stanowczo za mało aby w pełni nacieszyć się tym wyjątkowym spektaklem.
Jan Klata z hukiem rozpoczyna swoje dyrektorowanie w warszawskim Teatrze Narodowym. Przypomina stolicy swój, moim zdaniem, wybitny spektakl. Kto wie, czy nie jeden z najważniejszych we współczesnym teatrze. Fascynująca to przygoda. Co mówi Warszawie tym „Weselem”? Głosy są podzielone. Jedni uważają, że to jego symboliczny hołd składany klasyce i etosowi „Domu Wyspiańskiego”. Wyraźny sygnał, że nowy dyrektor Narodowego doskonale zdaje sobie sprawę z wagi misji, jaka na nim spoczywa i z miejsca teatru, którym będzie kierować przez najbliższe pięć lat co najmniej. Drudzy szukają w sprowadzeniu krakowskiego przedstawienia do stolicy innego znaczenia. Wskazania Warszawie miejsca w szeregu. Pokazania, kto i gdzie przechowuje klucze do skarbca polskiego teatru. Nie uważam tych rozważań za rozsądne. „Wesele” w reżyserii Jana Klaty to jeden ze spektakli, które zobaczyć po prostu trzeba. A dyskusja nad tym, co różni Kraków od Warszawy to przewrotnie znak, że dramat napisany przez Stanisława Wyspiańskiego nadal w Polsce trwa.
P.S. Niedzielnym (21 września) spektaklem pożegnał się ze sceną teatralną Edward Lindę Lubaszenko. Ukłon to za mało. Słowa to niewiele. Pozostają wspomnienia. CIsza. I wielki szacunek.
Występują
muzyka na żywo Furia
Małe sprostowanie= Furia to black metal:)
OdpowiedzUsuńSluszna uwaga! Wiem bo słucham. Jakoś mi ten trash wszedł w głowę. :)
OdpowiedzUsuń