Upodlenie złośnicy
Utwór dramatyczny, który oglądamy na scenie to skomplikowany, precyzyjny mechanizm. Wszystko musi tu ze sobą współgrać i - wzajemnie się uzupełniając - uzasadniać. Fabuła, dialogi, charakterystyka postaci, kontekst sytuacyjny i sytuacyjne aluzje. Mam świadomość, że nie wymieniłem nawet połowy nitek, których splot decyduje o sukcesie scenicznym. Jeśli się te nitki rozplata - trzeba robić to z wyczuciem. Jeśli po rozpleceniu usuwa tą, czy tamtą - należy dać coś w zamian. Inaczej spektakl może okazać się organizmem okaleczonym. Jestem, co niejednokrotnie podkreślałem, wielkim admiratorem talentu Ewy Paltt i jej spojrzenia na teatr. Ale ten eksperyment, oparty na dekonstrukcji szekspirowskiej komedii, do mnie nie przemówił. Mam na myśli „Poskromienie złośnicy”, które Platt wyreżyserowała w opolskim Teatrze im. Jana Kochanowskiego na potrzeby Międzynarodowego Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku. Pokaz odbył się już po festiwalu na opolskiej Scenie Bunkier. Dodam, że w gdańskim konkursie „Poskromienie…” zdobyło dwie ważne nagrody - Nowego Yoricka i Nagrodę Dziennikarzy. Do tego, pozwolą Państwo, wrócę na końcu.
Z oryginalnej listy postaci twórczyni pozostawiła ledwie trzy. Oczywiście tytułową Złośnicę czyli Katarzynę, poskramiającego ją Pertuchia i jego służącego - na moment zamieniającego się w krawca - Grumia. Mało? Mało. Bardzo mało. Oglądając godzinny ledwie spektakl czułem ogromny niedosyt i poczucie niesprawiedliwości. Szekspir napisał „Poskromienie złośnicy” w swój autorski sposób. Zawarł w komedii wielobarwną, pełną humory krytykę przywar i postaw. Jego założeniem był śmiech, radość, humor. To, co wystawiono w Opolu nie jest moim zdaniem choćby bliskie jego idei. Eksperyment? Tak. Jak najbardziej. Ale czy nie byłoby uczciwiej napisać inny, własny tekst? Nie demontując szesnastowiecznej komedii? Czułem się tak, jak czarodziej, który idzie przez świat i dotykając różdżką wszystkiego, co kolorowe i radosne zamienia to w smutną szarość.
Spektakl zaczyna się w starym, zdezolowanym samochodzie. Petruchio wiezie i początkowo wydaje się więzi w nim Katarzynę. Dokąd? Po co? Metafizycznie - zapewne uwozi ją do swojego świata, w którym intrygami będzie starał się ugiąć jej wolę do swoich niecnych planów. Ale moim zdaniem ten zabieg się nie sprawdza. Film drogi? Riders on the storm? Pojazd oświetlony jest statycznie. Światła nie wywołują złudzenia ruchu. Ot - dwoje siedzi i rozmawia. Co więcej, Katarzyna ma możliwość wyjścia z samochodu i oddalenia się gdy chce. Ale - sama do niego wraca już w pierwszych minutach spektaklu niejako pokazując, że zaloty i zabiegi Petruchia nie są jej wstrętne. Równie dobrze mogliby siedzieć na parkowej ławce, przy kawiarnianym stoliku. Ba, nawet bardziej by się to uzasadniało.
Po pewnym czasie samochód staje się zbędny a niewielka scena jego zakładnikiem. Wypełnia ją na tyle szczelnie, że musi pełnić rolę łoża, pokoju, garderoby i kuchni, w której siedzi Grumio. Rozumiem zamysł - zardzewiały trup ma być pewnym symbolem warstwy społecznej, z której pochodzi Petruchio - jednym z kilku takich rekwizytów-artefaktów: wrak samochodu, wódka, składane turystyczne meble, kuchenka mikrofalowa. Oto one. Zostajemy z ich pomocą osadzeni w świecie prymitywnej Polski B, jeśli założymy w zgodzie z politykami, że istnieje Polska A i B. Turystyczne krzesełka, składany stolik. Wódka. Lejąca się obficie wódka i przaśność. To wypełnia dalsze odsłony „Poskromienia…”.
Jednak to jest nadmiernie uproszczone. Zieje z tego stereotyp i jakiś pośpiech. Wybuchy agresji Petruchia, błyskawiczna a moim zdaniem zupełnie nieudokumentowana na scenie przemiana Katarzyny. Nie. To też nie „zagrało”. Ona w zasadzie w ogóle nie ewoluuje. Moim zdaniem nie mogło być inaczej. Katarzyna to szkielet pierwotnej postaci. Buduje ją smutek, uległość i poddanie. Na scenie natomiast mamy nerwowy, chaotyczny ciąg przewidywalnych zdarzeń , które nie wywołują emocji. W szekspirowskim założeniu miały być śmieszne. W zamyśle Ewy Platt zapewne dokumentujące męską przemoc wobec kobiety, która jest nie tyle poskramiana, co poniżana. Ale to wszystko dzieje się zbyt szybko. Jest nadmiernie uproszczone. W pewnym sensie powstaje na naszych oczach szkielet pomnika martyrologii kobiety, która za cenę podstawowych środków do życia musi spełniać wszelkie zachcianki męskiego dyktatora. Przerysowany, przejaskrawiony, a zarazem powierzchowny obraz nie służy jednak moim zdaniem niczemu. Nie dostarcza żadnej wartości poza poza wrażeniem naiwności tej wizji. Mówiąc prościej: to, co u Szekspira bawiło u Platt, zamiast wywoływać refleksję - nudzi.
Nie zabrzmiał mi także finał. Katarzyna wygłasza swój monolog o roli kobiety w małżeństwie i… gdzieś on ginie. Rozmywa się w miałkości, małości dwóch pozostałych postaci. Petruchio wstaje z turystycznego fotela i wślizguje pod samochód z kluczem nasadowym, a Grumio, co mnie zaskoczyło, rozpina spodnie. Możliwe, że miało to służyć pokazaniu jak męski świat lekceważy kobietę, niezależnie od stopnia jej podporządkowania i zaangażowania. Ale ten klucz nasadkowy i grzebanie w majtkach były moim zdaniem w najlepszym razie kolejnym uproszczeniem. Przepraszam za trywializowanie, ale nie umiem inaczej. Nie udało mi się dotrzeć do magii tego spektaklu. Nie udało wśliznąć do jego świata. Nie tym razem.
Aktorzy. Troje, jak już napisałem. O ile panowie - Kamil Wosik i Maciej Czerklański radzą sobie z rolami całkiem sprawnie, o tyle Joanna Osyda mnie rozczarowała. Przesuwa się po scenie. Może, gdy jej postaci odebrano giętkość języka i ostrość ripost, zostało po prostu zbyt mało aby Katarzynę zbudować? Ale nie tylko. Joanna Osyda momentami ledwie pamiętała o samogłoskach. Poza kilkoma fragmentami wydawało się, że osiem zacnych samogłosek, jakie mamy w języku polskim nie ma dla niej najmniejszego znaczenia. Połykała je tak, że kilku kwestii w ogóle nie zrozumiałem. Czy to jakaś klątwa mikroportu - szukam wytłumaczenia na siłę. Aktorzy mieli je przymocowane do twarzy i kostiumów. Po co, skoro widownia w Bunkrze jest mikroskopijna? Nie wiem.
Reasumując - Ewa Platt stworzyła coś, co w motoryzacji nazywa się concept car. Pojazd koncepcyjny. Maszyna taka nie wchodzi zazwyczaj do seryjnej produkcji, jest jedynie pokazem możliwości konstruktorów i projektantów. Wystawiana na salonach samochodowych zbiera nagrody, zachwyca fachowców. Jej „Poskromienie złośnicy” nazwałbym concept performance. Spektakl koncepcyjny. Zdobywa nagrody - słusznie. Bo jest pokazem nieprzeciętnych intelektualnych możliwości i dowodem artystycznych poszukiwań Twórczyni. Zupełnie innego odczytania znanego utworu literackiego. Ale czy ten spektakl odnalazłby się w „seryjnej” produkcji? Mam wątpliwości.
Inspicjentka: Urszula Kraska
Komentarze
Prześlij komentarz