Kosmiczny Berg

Zaczyna się ciemnością. Bezpieczna, wypełniona dźwiękami skrzypiącej podłogi. Podmuchem wiatru. Przed chwilą scena była pusta. Patrząc na nią zastanawiając się, kto i kiedy na niej się pojawi. Wtedy właśnie miękko wygaszono światła. Otoczyła nas czerń dusznej, bezgwiezdnej nocy. Wtem błysk. Punktowe światło, jak blask Księżyca, wyławia z ciemności dwie postaci. Fuks i Witold. Zmęczeni, senni, szukający pokoju do wynajęcia. I nagle ten niepokojący, tajemniczy, powieszony wróbel. Zaczyna się „Kosmos”. Arcydzieło Witolda Gombrowicza. Wieloznaczne, symboliczne. Odczytywane na przeróżne sposoby. Jak czytają je w warszawskiej Akademii Teatralnej? 


Mniej więcej przed rokiem w jednym z tekstów żartobliwie prosiłem Władze Akademii, aby zrobiły coś i zatrzymały w swoich murach świetnych studentów, którzy mają na koncie takie spektakle jak „Wenus w futrze”, „Mewa”, „Ojciec”, „Alicji nie będzie” czy niezapomniany „Bóg wyjechał”. I najwyraźniej Uczelnia postanowiła zrobić mi niespodziankę. „Kosmos” Witolda Gombrowicza w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza ze sporą grupą znanych akademickich twarzy - zupełnie mnie wybembergował. 


Jest kosmicznie pod każdym względem. Po pierwsze oświetlenie. Waldemar Śmigasiewicz, który opracował poza reżyserią także grę świateł w spektaklu i technik światła Mirosław Rupp za pomocą punktowych reflektorów zaczarowali niewielką przecież scenę w Sali im. Jana Kreczmara. To jest wspaniałe, wysmakowane głęboko zapadające w pamięć przeżycie. „Kosmos” Gombrowicza jest jakimś somnambulicznym snem na jawie. Miesza się w nim rzeczywistość z symbolami i zdarzeniami półrealnymi. Te światła stworzyły gombrowiczowski kosmiczny trans. 


Po drugie kostiumy. Za nie odpowiedzialność wzięła Maria Kresa. Udało się kapitalnie. Niby to po prostu stroje z lat dwudziestych ubiegłego stulecia z elementami współczesności. Ale pasują do tej konkretnej inscenizacji jak ulał. Są właśnie półwspółczesne, półmiędzywojenne. Półrealne i w połowie zaczerpnięte z kosmicznego snu. Świetnie dobrany jest szczególnie strój Witolda (Karol Osentowski). 


Po trzecie scenografia. To nie jest łatwe, bo gdyby czytać „Kosmos” scena po scenie należałoby zaplanować i pensjonatowe pokoje i ogród i wreszcie górskie plenery. Waldemar Śmigasiewicz zdecydował się umieścić całość w bezpiecznej ciemności. Wyławiać z niej poszczególne odsłony, zdarzenia. Centralnym punktem uczynił stół jadalny, przy którym odbywają się sceny grupowe spektaklu. Pozostałe rozsiał po niewielkiej przestrzeni, dzięki czemu sprawia ona wrażenie o wiele większej, pełniejszej. 


Muzyka. Mateusz Śmigasiewicz stworzył za pomocą dźwięków środowisko, które komponując się z ciemnością na scenie potęguje nastrój nierealnej, urojonej ale niepokojąco składającej się w dziwną całość historii. Narastają, znikają. Wreszcie tworzą nastrój niezapomnianej sceny finałowej. Mistrzostwo absolutne, pełna synergia ze światłem, scenografią, klimatem widowiska. 


No i Oni. Można powiedzieć - stały Zespół Teatru Collegium Nobilium (niepełny oczywiście) Karol Osentowski wypchnięty ze swoim Witoldem poza granice sceny. Świetny zabieg. Daje to mu możliwość budowania roli w zapisanej w oryginalnym tekście kontrze do pozostałych postaci. Witold jest obserwatorem wydarzeń, patrzy na nie okiem autora i zarazem badacza. Analizuje to, co dzieje się w górskim pensjonacie i na tatrzańskich szlakach. Przyjmuje pozycję narratora, często powtarzając z minimalnym opóźnieniem kwestie wygłaszane przez inne postaci na scenie. Widziałem Pana Karola w kilku spektaklach. Ale w tak znakomitej roli - chyba jeszcze nie. Jego Witold jest spiritus movens przedstawienia. Pogrążony w transie, wpatrzony w księżycowy blask, snuje przed nami kosmiczną opowieść. Dynamizuje, zwalnia. Zapada w sen i budzi się, aby „Kosmos” pokazywał swoje kolejne wspaniałości. Fuks Aleksandra Buchowieckiego znakomicie dźwiga na barkach losy absurdalnego „śledztwa”, które poprzez gąszcz powieszonych i ostrzałkowanych symboli zmierza do tragicznego finału. Naiwny, neurasteniczny ale tętniący życiem młodzian z piętnem braku szefowskiej sympatii w biurze stanowi świetny komunikator między Witoldem znajdującym się, jak już napisałem, poza granicą sceny a pozostałymi osobami dramatu. Patrząc na początkowe odsłony „Kosmosu” zastanawiałem się jak wypadnie postać najtrudniejsza. Najbardziej dziwaczna i niepokojąca. Leon Wojtys, wiecznie zdrabniający i umykający w meandry własnej nowomowy, dawny urzędnik co to tylko z banku do domu i z domu do banku. Trudna rola ale zarazem postać stwarzająca aktorowi spore możliwości. Maksymilian Cichy, mam nadzieję nie obrazi się za frywolność,  wykorzystał blaski i cienie Leona maksymalnie. Jest dokładnie takim, jakim można go sobie wyobrazić czytając „Kosmos”. Zdziwaczałym, niejednoznacznym. Zamkniętym w sobie i przewrotnie wyrachowanym. Świetny w podwójnej roli Ludwika i księdza - Tomasz Obiński. To aktor charakterystyczny. O wielkich możliwościach i przygotowaniu zawodowym. Potrafi błyskawicznie zmienić sceniczną skórę. Tu kolejny ukłon w kierunku Marii Kresy za kostium. Tomasz Obiński może  zupełnie zapomnieć o tym, czy się zorientujemy kim jest w danej chwili. Po prostu gra swoje i robi to na bardzo wysokim poziomie. Przepraszam Panie, że dopiero teraz przechodzę do ról kobiecych. Wybaczcie, tak poukładała mi się w głowie ta inscenizacja. Przecież jednak Gombrowicz zaszył w swojej powieści mnóstwo erotyki, krążącej i drgającej między bohaterami. Taka w dużej mierze jest Lena, demoniczna, eteryczna, kusząca i zarazem niedostępna bo od dwóch miesięcy zamężna. Zwodzi Fuksa, trzyma na dystans coraz bardziej oddalającego się od niej Lucjana. Świetnie wypada w „Kosmosie” Julia Banasiewicz w roli Pani Wojtysowej. I jej przecież Gombrowicz nie poskąpił emocji, tajemnicy i szaleństwa Wszystko to się na scenie dzieje, Julia Banasiewicz nie wypowiada ani jednego niepotrzebnego słowa, nie marnuje czasu i gestu. Jest kobietą w klatce małżeństwa ze zdziwaczałym emerytowanym bankowcem, matką. Jest człowiekiem na którego barkach spoczywa za wiele emocji i obowiązków. W tle Katasia, Luluś i Lulusia, Jadeczka, Tolo - te wszystkie postaci równie mocne i udane. 


Toczy się zakopiańska historia jak tabletka luminalu po podłodze. Przyspiesza, zwalnia. Zapada w głębsze partie snu po to, aby po chwili prawie się wybudzić do rzeczywistości. Z ogromną przyjemnością zobaczyłem Ich na scenie razem w kolejnym spektaklu. Mają wielki potencjał. Mają swoje talenty aktorskie. Umieją z nich korzystać. A Waldemar Śmigasiewicz spiął to wszystko umiejętnie w ramy doskonałej inscenizacji. Szanowni Państwo - Teatr Collegium Nobilium zaczyna sezon w znakomitym stylu. Ten „Kosmos” moim zdaniem trzeba zobaczyć. 


Adaptacja sceniczna, światła i reżyseria:
Waldemar Śmigasiewicz

Muzyka:
Mateusz Śmigasiewicz

Technika światła:
Mirosław Rupp

Dźwięk:
Szymon Nalepa

Kostiumy:
Maria Kresa

Plakat:
Tomasz Obiński


Obsada


Julia Banasiewicz

Maja Kalbarczyk

Maria Kresa

Julia Ćwian

Klementyna Lamort de Gail 

Aleksander Buchowiecki

Maksymilian Cichy

Tomasz Obiński

Karol Osentowski 




Komentarze

Popularne posty