Bez Godności jednak ani rusz...
Poszedłem do Teatru Komedia na „Jak się starzeć bez godności”, w reżyserii Macieja Podstawnego. I - mam wrażenie - popełniłem kardynalny błąd. Zabrałem ze sobą Godność. Zatem nijak nie mogłem się dać porwać temu spektaklowi. Siedziałem, patrzyłem. Myśli krążyły mi w głowie wokół podstawowego pytania: Co tu nawala? Bo Panu Bogu, jak mówią, starość ludzka się nie udała. A Twórcom tego spektaklu nie udała się starość bez godności.
To jest komedia o poetyce, bądźmy szczerzy, odległej od humoru wysublimowanego. Ma swoją publiczność, która uczciwie trzeba powiedzieć bawiła się śmiejąc i klaszcząc ochoczo. Może to kwestia oczekiwań, może poczucia humoru - nie porwały mnie żarty z kolposkopii, nie złapałem iskry dowcipu w dialogu byłego męża z żoną: On - brzęczysz jak mucha. Ona - mucha zawsze leci do gówna. Dla mnie - przaśne.
Zastanawiając się w czym tkwi to, że moim zdaniem „Jak się starzeć bez godności” nie jest produkcją na miarę innych tutejszych widowisk jak „Zemsta”, „Sen nocy letniej”, czy nawet uroczy „Złodziej” dochodzę do wniosku, że nawaliła koncepcja. Tak. Przede wszystkim koncepcja adaptatora. Maciej Łubieński, bo o nim piszę, zasłynął jako znakomity tekściarz słynnego niegdyś w Warszawie kabaretu „Pożar w Burdelu”. Lekkość skeczy, piosenek, kupletów czyniła z „Pożaru” zjawisko. Z sentymentem wspominam ich „Gorączkę Powstańczej Nocy” - program kabaretowy, który uważam za najlepszy jaki kiedykolwiek widziałem. I właśnie Łubieński był jego głównym autorem. Lata minęły jednak i pióro profesora Maxa Hardkora - postaci kreowanej w kabarecie przez pana Macieja z czasem się stępiło. Okazało się, że komedia, jako gatunek dramatyczny, stawia o wiele większe wymagania autorowi, czy adaptatorowi niż program kabaretowy. „Jak się starzeć…” jest tego znakomitym przykładem. Tekst nie jest spójny. Postaci snują się po scenie odgrywając, jak w kabarecie kolejne, często niewiele mające ze sobą wspólnego, skecze. O poziomie żartów dyskutować nie będę. Ju kilka słów na ten temat napisałem. Łubieński, zapewne chcąc wyraźnie zaznaczyć że to komedia a nie program kabaretowy, praktycznie zrezygnował z piosenek (tak, wiem że są komedie muzyczne, ale to zupełnie inna bajka). Błąd, moim zdaniem. W „Pożarze…” właśnie one stanowiły o sukcesach kolejnych widowisk. Tu są dwie. Kończąca akt pierwszy i finałowa, po kadłubkowym, bo trwającym około pół godziny akcie drugim. Co ważne - gdy wychodziłem i strzygłem uszami, jak to mam w zwyczaju - wielu widzów mnie mijających właśnie na piosenkę finałową zwracało największą uwagę. Istotnie, świetnie wpada w ucho.
Skoro znakomity kabareciarz bierze się za komedię i, jak piszę, moim zdaniem mu nie wyszło - warto poszukać kolejnych przyczyn takiej oceny sytuacji. Kabaret, który Łubieński współtworzył (wiem, że „Pożar jeszcze wije się w agonii na scenie Teatru Rampa, ale nie będę wyśmiewać się z umierającego) opierał się o bardzo wyraziste, charakterystyczne postaci. Przede wszystkim konferansjera. Trzon grupy stanowił niezapomniany Andrzej Konopka w roli równie niezapomnianego Burdeltaty. Bez konferansjera kabaret leży. Bez silnej postaci leży komedia. Tomasz Dedek takiej postaci, moim zdaniem, nie wykreował i mimo wysiłków jest poprawny. Ale to nie wystarczy. Wyszło to miałko, szaro. Przeciętnie. Patrzyłem i marzyłem: Gdyby sceny księdza, które Dedek kładł jedna po drugiej, zagrał Konopka przywołując jedynego w swoim rodzaju Duszpasterza Hipsterów… Ale potem wracała rzeczywistość. Podobnie rzecz ma się z Ireną (Irena Sierakowska), która w założeniu miała być - może się mylę - główną osobą spektaklu. Jest poprawna. Tylko poprawna. Mówi, chodzi. Miałem wrażenie że nie podjęła decyzji jaka ma być jej bohaterka. Zabawna? Refleksyjna? Poważna? Wyszła nijako.
Nie mając pomysłu na fronton, trudno zbudować piękny dom. Nie mając liderów, komedia jest taka sobie. A to za mało aby wychodząc z teatru po spektaklu nieść w wieczór warszawski uśmiechniętą i zarazem zamyśloną facjatę. Na dodatek kostiumy postaci alegorycznych. Jaki zły duch zamieszkał w wyobraźni Barbary Hanickiej i podpowiedział jej aby Godność, Menopauzę, Drugą Młodość, Demografię i Starość przebrać tak, że przypominały bakterie w klopie na filmiku reklamującym w latach dziewięćdziesiątych XX wieku Domestosa, czy inny preparat czyszczący???? Coś potwornego.
To oczywiście moje opinie. Może ktoś z Państwa w „Jak się starzeć bez godności” odnajdzie perły, które umknęły moim oczom. Będę bardzo z tego powodu szczęśliwy. Zresztą dobrze, że tak jest i oby tak było. Teatr nie może być jednowymiarowy. Musi zaspokajać różne gusta i oczekiwania. Pozostając wielkim admiratorem wymienionych wyżej doskonałych spektakli Teatru Komedia, tego do żoliborskiego panteonu zaliczyć nie potrafię. Ale - gust to sprawa poza dyskusjami.
Twórczynie i twórcy
Adaptacja: Maciej Łubieński
Reżyseria: Maciej Podstawny
Scenografia i kostiumy: Barbara Hanicka
Muzyka: Radek Łukasiewicz
Video: Przemek Tokarski
Reżyseria światła: Mirek Kaczmarek
Choreografia: Anna Obszańska
Obsada:
Eliza Borowska (Eliza, Godność, Trzecia Młodość, Siostra Apostazja, Krytyka Polityczna)
Tomasz Dedek (Facet)
Robert Ostolski (Robert)
Rozalia Mierzicka (Roza, Druga Młodość, Menopauza, Wysokie Obcasy, Wysokie Obcasy Extra)
Irena Sierakowska (Irena, Demografia)
Sandra Korzeniak (Głos Narratorki)
Komentarze
Prześlij komentarz