Niedokręcona „Stopklatka

Pisałem wielokrotnie - napiszę raz jeszcze: Nie ma „teatru terapeutycznego”, „teatru dydaktycznego”, „teatru politycznego”. Jest psychodrama terapeutyczna, lekcja wychowawcza i polityczna gra. Teatr to jest sztuka. I jeśli ma działać na świadomość widzów, to tylko poprzez estetykę, emocje i wyobraźnię. Sztuka na prawo do omyłek. Ale tylko wtedy, gdy myli się artysta w swoich poszukiwaniach. W innych sytuacjach, kiedy wańkowiczowski „dydaktyczny smrodek”, czy inne smrodki terapeutyczno polityczne wkradają się na sceny - teatr się kończy. Bo kończy się sztuka. 


Piszę to nie bez kozery Zmierzam do eksperymentu scenicznego który był tyle chybiony, co celny. Tyle artystyczny, co smrodkowaty. I to stanowi paradoksalnie jego siłę. Pięćdziesiąt minut na scenie. Tyle potrzebował Michał Felczak, aby swoim monodramem „Stopklatka”, zabełtać ludziom błękit w głowach. Rzecz działa się w Teatrze Nowe Formy i stanowiła zwieńczenie Festiwalu Kolektywów Niezależnych. Nie ma to żadnego znaczenia, ale obowiązek kronikarski został spełniony.


Felczak stoi w „Stopklatce” nawet nie okrakiem na rozdrożu możliwości. On stoi na czworakach. Każda jego kończyna dotyka początku możliwej do wybrania drogi. Jednak, moim zdaniem, żadnej z nich nie wybrał. Jeszcze nie wybrał. Powstaje pytanie: Czy siedem lat po piętnastominutowym pokazie egzaminacyjnym fragmentu „Stopklatki”, w ramach przedmiotu „praca z reżyserem” na Policealnym Studium Aktorskim im. A Sewruka, cokolwiek jest w stanie wybrać? Skoro do tej pory się, moim zdaniem, nie zdecydował? Jakie ma rozwiązania?


Droga pierwsza: Czy w ogóle jest sens grać, bo może kilkanaście lat po napisaniu tekstu przez Malinę Prześlugę nie jest już to w ogóle aktualne i potrzebne? Bzdurne moim zdaniem podejście i tuszujące zupełnie inne wątpliwości, których Felczak z jakichś powodów powiedzieć nam nie chce. Kilkanaście lat i tekst ma być nieaktualny? Czyli Szekspir, Goldoni, Molier, Mickiewicz, Witkacy, Mrożek i zabrakło mi jednego tchu do dalszego wymieniania - są już passe? Byłem w ubiegłym sezonie w warszawskim Teatrze Dramatycznym na „Słudze Dwóch Panów” Carla Goldoniego. Duża Scena „Dramatu” Widownia pełna po brzegi. Same dzieciaki. Końcówka podstawówki, początek liceum. Owacja i wiwaty na stojąco. Język? Kostium? Dell’arte? Wszystko z epoki. W czym tkwił sukces? W tym, że nikt - od reżysera poprzez aktorów - nie zastanawiał się nad duperelami. Po prostu wyszli i zrobili wspaniały spektakl. Widz nie ma wieku. Ma wrażliwość, wyobraźnię i głód sztuki. Mówi językiem teatru. Wieloma jego językami. Rozważania nad tym, czy po jedenastu bodaj latach od napisania tekst Maliny Prześlugi się nie zdezaktualizował to temat zastępczy. Pytanie jest inne: Czy Michał Felczak chce „Stopklatkę” grać i ma na nią pomysł?  Czy  raczej chce iść dalej w swoich twórczych poszukiwaniach, uznając ten monodram za rozdział zamknięty. Odpowiedzi musi poszukać sam. WIdzowie podczas dyskusji po spektaklu jej mu nie dostarczą. 


Droga druga: O czym to w ogóle jest? O tym, żeby nie skakać z drzewa do wody? Jeśli pójdziemy w tym kierunku, pomaszerujemy do szkół i w przepoconych salach gimnastycznych gdzie echem wspomnień odbija się gwizdek znudzonego pana od wuefu, będziemy grać standupową pogadankę w ramach lekcji wychowawczej. Młodzież, spędzona pasterskimi psami ciał pedagogicznych, zasiądzie na chybotliwych ławkach i będzie  modlić się, żeby Felczak nawijał jak najdłużej. Przeleci fiza, chemia i biola. Może dlatego całość ma pięćdziesiąt minut? Wystarczy wyciąć mniej więcej jedną scenę i jak obszył będą szkolne trzy kwadranse, czyli godzina lekcyjna. Tylko wtedy przestańmy zawracać sobie głowę sztuką. Jesteśmy poważnymi ludźmi. Będzie to pogadanka o tym, że jak się skacze do wody, to można sobie skręcić kark. W to znakomicie wkomponuje się pomysł jednej z pań dyskutantek pospektaklowej wymiany myśli, aby „Stopklatkę” umaić fotosami nieszczęśników, którzy połamali kręgosłupy podczas kąpieli oraz portretami topielców. Pomysł świetny, choć obcy mojej poetyce. 


Droga trzecia: Wywalić cały „dydaktyczny smrodek”. Przestać się zastanawiać nad językiem, odbiorem i innymi. Wziąć się za to solidnie,  poważnie i odważnie. Zaprosić panią reżyser, albo pana reżysera, którzy mają na koncie podobnej temperatury monodramy. Soczyste, pełne cierpienia i bólu. Stworzyć wspaniałe widowisko o człowieku zamkniętym w zdewastowanym ciele. Jego ucieczce i krzyku. Chęci nawiązania kontaktu ze światem „normalnym”. Sprawnym i piekielnie obojętnym. Niech Wojtek, bohater „Stopklatki”, ożyje. Będzie nie szkicem postaci, ale splotem bólu, żalu, cynizmu i poczucia winy. Są w tym monodramie błyski - jak w dyskusji powiedział pewien widz. Tak. Oczywiście są. Scena podwójnie interpretowana podrywu dziewczyny na przystanku. Otwierająca, można powiedzieć, dramatyczną historię opowiedzianą w monodramie. Moment, w którym zaczynamy rozumieć. Śmiech zamiera na ustach tych, którzy sobie na niego pozwolili. Teraz siedzimy skupieni, uważni. Zaczyna się dziać sztuka. I kolejna świetna scena. Wojtek budzony i przenoszony z łóżka na krzesło przez matkę. Wymyślone kapitalnie, zagrane brawurowo. Wątek tragedii rodzinnej zupełnie niestety nie zabrzmiał, poza tym błyskiem. Trzecia scena, która błysnęła i zgasła - wizyta coraz bardziej byłej dziewczyny Wojtka. Jej słowa versus myśli. Mówiąc o miłości wie, że nie udźwignie. Nie podoła związkowi z okaleczonym wspomnieniem dawnego sprawnego, rwącego się do życia chłopaka. To może być kawał wspaniałego teatru. Czystego, wolnego od dydaktycznego smrodku. Ale - trzeba decyzji. Odważnej decyzji. 


Droga czwarta: Zostawić to takim, jakie jest. Niedopowiedziane, niedokończone. nieoszlifowane. Zagrać kilka razy na offowych scenach. Zebrać przychylne recenzje. Może wpaść na Monopolis? Kto wie co zachwyci Jurorów? Tak, to spacer liniami najmniejszego oporu. „Stopklatka” Felczaka w obecnej formie jest, to oczywiście moje zdanie, jak dziecięca zabawka do składania. Śrubki mniej więcej są na swoich miejscach, ale rączki malucha nie dokręciły ich z należytą siłą. Niektóre elementy chwieją się, inne przez pośpiech nie zostały złożone. Gdy patrzy się pod światło i z życzliwością, każdy w tej konstrukcji rozpozna dźwig. Bo takie było założenie składającego model malca i nie chcemy mu zrobić przykrości wytykając niedociągnięcia. 


Cztery drogi, Felczak na skrzyżowaniu. Każda jego kończyna stoi na pierwszym centymetrze jednej z nich. Jestem o niego spokojny. To sprawny, silny facet. Którąś z dróg dla swojej „Stopklatki” wybierze. Jeśli trzecią, z przyjemnością zobaczę jego monodram jeszcze raz. Jeśli pierwszą, drugą albo czwartą - uszanuję wybór. 


 Autor: Malina Prześluga

Reżyseria i obsada: Michał Felek Felczak





Komentarze

Popularne posty