Komediodramat na świeżym powietrzu
Tekst napisało małżeństwo, wyreżyserowały matka z córką, a zobaczyć można na scenie ulicznej. Co to jest? Oczywiście „Związek otwarty” Teatru Polonia, czyli komedia plenerowa, napisana przez Noblistę Dario Fo wspólnie z żoną, Franką Rame. A reżyserujące Panie to Krystyna Janda i Maria Seweryn.
To jest bardzo dziwny tekst. W materiałach teatru został opisany jako farsa i komedia dell’arte. Mam wrażenie, że zdecydowanie tu przeszarżowano, zapewnię sięgając po uogólniony opis zjawiska, jakim był teatr Fo i Rame. Komedia dell’arte jest gatunkiem bardzo specyficznym. Po scenie hulają określone postaci, są maski. Tu ich nie ma. Ba. Nie ma nieodzownego Arlekina, Kolombiny, Pantalone. Zmieniłbym ten opis czym prędzej. Czy to farsa? Także nie. Brak moim zdaniem wyrazistych, komicznych, absurdalnych sytuacji. Nie odnalazłem postaci przerysowanych. Sztucznych. Jest natomiast bardzo inteligentny tekst. Wieloznaczny, można powiedzieć.
Patrzyłem na widownię. Wypełniona po brzegi, a dookoła wieniec ludzi oglądających spektakl na stojąco. Z uwagą. W skupieniu. Kilka razy istotnie wybuchał śmiech. A po, moim zdaniem, najlepszej kwestii ze „Związku otwartego” - Trzeba to raz powiedzieć. Związek otwarty ma swoje wady! Główna zasada brzmi: Jeśli otwarty związek dwóch osób ma funkcjonować, może być otwarty tylko z jednej strony: Po stronie mężczyzny! Bo jak się związek otworzy z obu stron, to powstaje przeciąg! - nawet brawa. Jednak śmiechu, takiego śmiechu jak na klasycznej farsie, nie było. Ucieszyłem się. Znaczy to, że widzowie, podobnie jak ja, dostrzegli w „Związku otwartym” drugie, o wiele ważniejsze dno.
Fabuła. Pozornie zabawna. Ona - Barbara - ma dość męża. On - księgowy a zarazem lowelas - wymusza zmianę w ich małżeństwie. Ma to być związek otwarty, teoretycznie pozwalający obu stronom na pełną wolność w kwestii amorów. Jednak gdy dochodzi co do czego…
Barbara jest w matni. Osaczona przez męża, który przemocą, szantażem emocjonalnym i kłamstwem oplata kobietę, wymuszając posłuszeństwo. Niszcząc jej życie. Śmieszne? Mnie nie bawi. Ale ogląda się z napięciem. W konsekwencji, doprowadzona do ostateczności Barbara targa się na życie, gdy konstatuje że nigdy nie uwolni się z łańcucha na jakim bezczelnie i niesprawiedliwie trzyma ją małżonek. Czy z tego można się śmiać?
W zasadzie momentami tak. Bo tych czworo ludzi - mam tu na myśli dwoje Autorów i dwie Panie Reżyser - tak to opowiedzieli, że niby jest zabawnie. Komedia jednak to gatunek dramatu. I ona się w dramat z minuty na minutę zamienia. Jest lekkość w tym spektaklu. Tak, jak przystało na widowisko plenerowe. Ale lekkość w tym wypadku nie oznacza radosnych pląsów, gagów i potykania się o klaunów. Lekko jest opowiedziana historia toksycznego małżeństwa circa czterdziestolatków. A w nim dzieje się podłość, tragedia i beznadzieja kobiety uwikłanej w zależność od bezwzględnego oprawcy.
Rzadko trafiam na tego typu spektakle. Na takie teksty. Można powiedzieć - gdyby ten materiał wpadł w ręce na przykład Ewy Platt, powstałoby wstrząsająco głębokie studium czystej przemocy, ukrytej pod kożuchem instytucji małżeństwa zdominowanego przez patriarchalne zasady gry. I byłoby to widowisko poruszające. Gdyby za reżyserowanie wziąłby się ktoś inny, mam tu kilka nazwisk w rękawie - obejrzelibyśmy komedię skrzącą się sytuacyjnymi dowcipami o dyskusyjnej jakości. Janda i Seweryn zaproponowały dwa w jednym. Widz sam wybiera, co mu bardziej odpowiada. Czy chce postrzegać sceniczną próbę sił kobiety i mężczyzny jako zabawny obrazek z życia cwaniaka i sarkastycznej „czterdziestki”, czy woli wejść głębiej w to co dzieje się na jego oczach i dostrzec tragedię zniewolonej kobiety.
Nie przepadam za spektaklami plenerowymi. Rozprasza mnie szum otoczenia. Jednak zainteresowało mnie podwójne życie „Związku otwartego”, inscenizacji Teatru Polonia w plenerze warszawskiego placu Konstytucji. Intrygujące było skupienie, jakim spektakl obdarzyli widzowie. Ludzie potrzebują teatru. Lgną do niego. Polonia wykonuje fantastyczną pracę wychodząc ze swoimi spektaklami na ulice. Dzięki temu, bo wstęp jest wolny, teatr dociera do tych, którzy z różnych przyczyn na niego pozwolić sobie nie mogą. Zbliża się do przechodnia, zabieganego człowieka w szumie miejskim i niepostrzeżenie zamienia go w widza. Fascynujące doświadczenie. A przecież w sierpniu kolejne spektakle plenerowe zapowiada drugi z teatrów Krystyny Jandy, Och-Teatr. Jestem pod wielkim wrażeniem tego projektu. Nie wiem, czy Aktorzy ze sceny mają możliwość obserwowania zachowań widzów. Skupionych, zapatrzonych. Uczestniczących w czymś wyjątkowym w ich życiu. I zarazem czyniących z tych plenerowych spektakli widowiska zupełnie wyjątkowe.
P. S. Albo to uwaga do Akustyka albo do Aktorów: Jest bardzo. Bardzo głośno. Słuchałem uważnie i mam wrażenie, że można nieco wyciszyć głośniki - to Akustyk. No i mniej wrzeszczeć - to z kolei prośba do Weroniki Nockowskiej i Otara Saralidze. Umarli na Powązkach też zapewne Was słyszeli.
Reżyseria: Krystyna Janda i Maria Seweryn
Scenografia i kostiumy: Krystyna Janda
Asystent scenografa: Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy: Ewa Ratkowska
Obsada:
Weronika Nockowska, Otar Saralidze
Komentarze
Prześlij komentarz