"Ferdydurke " - udany eksperyment

Podejrzana historia: Cztery kobiety, jeden reżyseruje i na dodatek ma to być „Ferdydurke”. Trzeba mistrza wyobraźni, żeby z galimatiasu gombrowiczowskich postaci wyłowić kilka, które mogą zaludnić scenę w tak skrojonej wersji „Ferdy”. Alejandro Radawski, reżyser spektaklu, takim mistrzem się okazał. 


Można o nim powiedzieć - do trzech razy sztuka. „Ferdydurke”, jako kobiecy kwartet, Radawski pokazywał już dwukrotnie w różnych obsadach. Ale - były to aktorki argentyńskie a spektakl grano po hiszpańsku. Tym razem. pod auspicjami Sylwestra Biragi i Teatru Druga Strefa, przedstawił polską wersję językową z polskimi aktorkami. Aktorkami - nie aktorkami. Jak dowiedziałem się od dyrektora Biragi, wszystkie biorące udział w spektaklu Panie są studentkami wydziałów nieaktorskich. Bilety na premierę znikły na dwa dni przed wydarzeniem. Mam nadzieję, że Druga Strefa, która boryka się z problemami lokalowymi, pokaże tą „Ferdydurke” jeszcze nie raz i nie dwa. 


W minionym sezonie powieść Gombrowicza można było zobaczyć w dwóch warszawskich teatrach. Kameralna, brawurowa wersja „malabarczyków” we współpracy z Teatrem Dramatycznym i zagrana z pietyzmem, acz równie błyskotliwie propozycja Och-Teatru. Oba spektakle widziałem i uważam za bardzo udane. Trzeci? Znowu? Kręciłem nosem. Ale - to już nowy sezon, nowe otwarcie. A moje kręcenie nosem okazało się równie zasadne, co zawracanie Wisły kijem. 


To jest świetny eksperyment teatralny. Znakomite poszukiwanie nowego odczytania „Ferdydurke”. Zupełnie też nowatorskiego podejścia do samej idei wystawienia powieści. Przecież w oryginale roi się od postaci pierwszo i  drugoplanowych. Męskich, żeńskich. A tu ledwie cztery aktorki. Ogrom pracy, skupienia i precyzji. Brawo. Nic więcej powiedzieć nie mogę. Brawo po prostu. Cztery Panie szalały po scenie, dawały z siebie wszystko i co najważniejsze zdążały ze zmianami kostiumów w warunkach, delikatnie mówiąc, bardzo trudnych. Zasłaniał je od widzów jedynie duży, przykryty czarnym płótnem stół. Musiały zatem kryć się za nim, błyskawicznie zrzucać kostium jednej postaci i wskakiwać w ubranie kolejnej. Czy są zrobione z gumy??? To już pytanie do nich samych. 


Aleksandra Tomasik zaprezentowała Pimkę, jakiego jeszcze nie widziałem i - przekonała mnie, że starzejący się belfer może być w połowie ślepym, połamanym przez lumbago, starcem. I nic to nie ujmuje bezwzględnej władzy, jaką roztacza nad Józiem. Ten z kolei w wykonaniu Julii Gader okazał się świetny. Aktorce znakomicie udało się wyłowić wszystkie rozterki   trzydziestolatka, wtłoczonego w gębę szesnastoletniego sztubaka i  koszmarnym snem przeniesionego na powrót do szkoły. Gader jest Józiem zagubionym, wołającym o pomoc. A na dodatek błyskotliwym narratorem spektaklu. Alejandro Radawski z braku postaci na scenie odwołuje się kilkukrotnie do „czwartej ściany”. Zaprasza widzów do swojego świata i prosi o współpracę. Widowisko dzięki temu zyskuje. Staje się wspólnotą artystów i konsumentów ich sztuki. Nie jestem wielkim zwolennikiem angażowania widzów w działania podczas spektaklu. Trzeba to robić z wyczuciem, mądrze. I Radawski tak postępuje. Oczywiście, Widz który został na scenę zaproszony i odegrał w spektaklu większą niż pozostali rolę jest mi postacią znaną i mówiąc żartobliwie scenę zna zupełnie dobrze. Pozdrawiam Piotra Dudę, świetnego w roli żebraka z gałązką. Postać często w inscenizacjach „Ferdydurke” pomijana, tu znalazła dla siebie ważne miejsce. 


Wracajmy do Aktorek. Pimko i Józio już za nami. Czas na postaci Julii Kwiatkowskiej. Kolejne wielkie zaskoczenie. Ależ to jest Miętus! Wreszcie komuś się udało pokazać złożoność tej gębą, dzieckiem, pupą, homoseksualizmem i romantyzmem podszytej postaci! Kwiatkowska jest idealna w tej roli. Pięknie też śpiewa. Z Miętusa musi błyskawicznie przeskoczyć w postać Młodziakowej. Całkowita zmiana kostiumu, sposobu grania. Jak jej się to udaje? Nie wiem, ale niechybnie w ukryciu za wielkim stołem dzieją się sprawki diabelskie. Patrycja Radosz zaczyna jako Syfon. Chłopię z gębą dziecięcą udało jej się wspaniale. Aż żal, że z tekstu wypadła scena pojedynku na miny. Chciałbym zobaczyć panią Patrycję w tym starciu i… myślę że byłaby zwycięzcą nie tylko dlatego, że Gombrowicz tak napisał ale także z powodu wyjątkowego talentu mimicznego. Jej Zuta także wysokiej próby. Zazwyczaj postać ta jest grana jako zblazowana, zmanierowana snobka - uosobienie nowoczesności. Tu nie. Żuta żyje. Jest cudownie ludzka, przewrotna i prawdziwa. Brawo!


Zacząłem od Niej i na Niej skończę. Aleksandra Tomasik, poza Pimką, ma jeszcze jedno bardzo istotne zadanie. Równie trudne technicznie i aktorsko, co wyżej opisywane. Musi ze swojego Pimki, poprzez Kopyrdę, przeskoczyć do Walka. Mało rozgarnięty parobek, wyniesiony do służby we dworze i obiekt atencji Miętusa wyszedł pani Aleksandrze zabawnie, dojrzałe i doskonale. Wszystkie role w jej wykonaniu „wygrane” solidnie, wręcz brawurowo. Jedyne moje zastrzeżenie to akcenty inicjalne w początkowych kwestiach Pimki. Gdyby można było coś z nimi zrobić… Ale to drobiazg. 


Mamy świetny teatralny eksperyment. Czyli teatr offowy w pełnym tego słowa znaczeniu i wymiarze. Druga Strefa zaskakuje świeżością spojrzenia, odwagą w poszukiwaniu nowej interpretacji „Ferdydurke”. Spójnością tego spektaklu, który przecież znacząco różni się od fabuły powieści. Nie ma wspomnianego pojedynku na miny, nie ma kolacji u Młodziaków, śniadania w Bolimowie. Nie ma Wiktora Młodziaka, nie ma Wuja Konstantego, Zygmunta i Zosi Hurleckich. Nie ma gombrowiczowskiego zakończenia. A jest? Jest znakomity, brawurowo zagrany i świetnie wyreżyserowany spektakl. Mam wielką nadzieję, że Druga Strefa pokaże go jeszcze nie raz i nie dwa. Na własnej wreszcie scenie. 


Autor: Witold Gombrowicz

Reżyseria i dramaturgia, reżyseria światła: Alejandro Radawski

Występują: Julia Gader, Julia Kwiatkowska, Patrycja Radosz, Aleksandra Tomasik

Kostiumy: Antonela Marcello

Scenografia: Marko Bregar


Produkcja: Sylwester Biraga

Realizacja techniczna: Bartosz Goździkowski







Komentarze

Popularne posty