M. Faktor. Narodziny ponowne

Niedawno dostałem mail z Teatru Żydowskiego: „Szanowny Panie! Jeszcze raz dziękujemy za wspaniałą recenzję naszego musicalu. Uwaga o jakości dźwięku zainspirowała nas do jeszcze szybszego rozwiązania tego problemu.”. I zaproszenie do ponownego obejrzenia Faktora. Podskoczyłem z radości. Bo to piękny spektakl, który został zarżnięty fatalnym nagłośnieniem. Poszedłem. I jestem przez „M. Faktor. Narodziny piękna” zauroczony. Reżyserująca spektakl Agata Biziuk proponuje barwne widowisko. Teraz można powiedzieć - świetnie zaśpiewane i napisane. Songi w musicalu mogą zabierać widzów w dowolne podróże. Do krain szczęścia, śmiechu, zamyślenia i smutku. Wyruszamy w nie zasłuchani w śpiew aktorów. Jednak bez dobrze napisanych tekstów, podróż kończy się na pierwszym refrenie. Tutaj jest jak w baśni. Życie Maksymiliana Faktorowicza taką baśń przypomina. Idealnie skrojoną na potrzeby sceny musicalowej. Tej, w której granice możliwości twórców wyznacza tylko sufit teatru. A granicy opowiadanej historii nie ma w ogóle. Poczuli to autorka tekstów piosenek Anna Domalewska i wraz ze Stanisławem Pawlakiem - kompozytorem muzyki oraz choreografką Krystyną Szydłowską taką baśń na scenie Teatru Żydowskiego stworzyli. 


Czy polski Żyd ze Zduńskiej Woli na przełomie XIX i XX wieku może, startując z wielodzietnej, biednej rodziny, dostać się na carski dwór Tam zamknięty w złotej klatce, spełniającej wszelkie jego zachcianki, stać się ulubieńcem dworu cara Mikołaja II? Ba. Czy ten sam polski Żyd, stojąc -mogłoby się wydawać u szczytu swoich możliwości - może pójść dalej? Pokazać, że ten szczyt, to był ledwie pagórek w obliczu kolejnych osiągnięć, jakich dokonuje? Ależ to jest świetna historia. Po prostu świetna. 


Pomysł na jej pokazanie Agata Biziuk ma bardzo dobry. Poznajemy Maksa Faktora, od razu wiedząc, że to retrospekcja, opowieść o czyimś życiu, tworzona przez ludzi ją odtwarzających. Temu służy monolog aktora, grającego rolę tytułową, w którym przedstawia się widzom prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Staje się ich przewodnikiem i zaprasza do świata musicalu. Widziałem dzięki powtórnej wizycie w Teatrze Żydowskim dwóch Maksów - Karola Osentowskiego i Daniela Antonowicza. Obaj świetni, chociaż ten drugi miał łatwiej. Jak powiedział w opisanym wyżej monologu, na widowni siedziała Jego Mama. Zatem - co deklarował - dał z siebie wszystko.


Spektakl utrzymano w konwencji filmu dokumentalnego, w którym Faktor jest narratorem, opowiadającym o swoim życiu. To dobry pomysł. Dzięki temu uzasadnia się wplecenie w musicalowe meandry pokazów kamerowych. Zdecydowanie wzbogacają spektakl i ułatwiają śledzenie historii. Świetnie pracują światła, za które odpowiada Maciej Iwańczyk. Wspólnie z Tomaszem Czołpińskim, twórcą projekcji video, Iwańczyk pisze niemal równoległy spektakl. Światłami wydobywa z postaci wszystko to, co do filmu wprowadziła charakteryzacja. Mamy unikatową możliwość śledzenia aktora na scenie teatralnej i jednocześnie obserwowania, co z jego twarzy może zrobić kamer plus filmowy reflektor. Jakie korzyści i zarazem ograniczenia niesie granica kadru. Innymi słowy - jak film „widzi” ludzką twarz. Zakłamuje? Moim zdaniem właśnie nie. Tu, w „M. Faktorze”, podpatrujemy jak rodzi się filmowe piękno. Powstają charakterystyczne, zapadające w pamięć twarze wielkich postaci kina. Ten wątek świetnie podsumowuje postać Rudolfa Valentino - jeden z elementów musicalu, który najwięcej zyskał na poprawie akustyki. Świetna scena jego rozmowy podczas prób kamerowych. A po niej zabawna, pędzącą jak chemiczna reakcja, scena w laboratorium Faktora. I współgranie projekcji video z tym, co na scenie kiedy na naszych oczach tworzy się wielki Rudolf Valentino. Piotr Chomik rusza się, mówi, śpiewa tak, że grana przez niego postać niemal wychodzi z archiwalnych klatek filmowych i staje przed nami opowiadając swój los. 


Po pierwszym spotkaniu z „M. Faktorem” myślałem, że to spektakl zbudowany wokół jednego, przebojowego songu. Tak wtedy zabrzmiała „Madame Hollywood”, utwór brawurowo otwierający drugi akt, śpiewany przez Sylwię Najah. Dodam, wykorzystany w materiałach promocyjnych jako clip video. Można go znaleźć tam, gdzie zazwyczaj w sieci clipy mieszkają -  warto posłuchać i obejrzeć. Tym razem, gdy wreszcie dobre nagłośnienie pozwoliło usłyszeć całość, z radością mogę napisać: Tak. To jest wizytówka „M. Faktora” zatańczona, zaśpiewana i bardzo dobrze napisana. Ale pozostałe songi nie są na pozycji straconej. Ależ mocno, rockowo i zarazem dobitnie brzmi pieśń Heleny, drugiej żony Faktora. Porzuconej, zepchniętej na margines, okrutnie przez niego potraktowanej kobiety. Jej skarga na świat, na jego niesprawiedliwość, zaśpiewana przez Adriannę Kieś to moje największe odkrycie tej drugiej wizyty na spektaklu. Ileż można zniszczyć a ileż uratować przesuwając „heble” na konsolecie akustyka. Ale to nie wszystko! Jeszcze raz odwołam się do porównania moich dwóch spotkań z Faktorem. W pierwszym irytowała mnie, nie bardzo rozumiałem po co wprowadzona do spektaklu, postać Williama Haysa i jego Kodeksu. Pojawiał się, zatrzymywał narrację. Irytował. Ależ nic bardziej błędnego! Postać grana przez Piotra Wiszniowskiego jest wręcz konieczna dla zrozumienia z czym borykał się Faktor i jakie było postrzeganie ludzkiej twarzy w kinie i w społeczeństwie pierwszej połowy dwudziestego wieku. A na dodatek mamy wzruszający song Haysa i jego symboliczne włączenie do panteonu hollywoodzkich gwiazd. Kolejna, świetna scena „M. Faktora”. 


Spektakl zaludniają duchy wielkich mistrzów kina. Klientów a wręcz niewolników Maksa. Jak czarodziej, za pomocą pędzla, potrafił zaczarować ich twarze. A my mamy unikatową okazję raz jeszcze choć otrzeć się o zwiewną mgłę kinowego świata, który już nie wróci. Rita Hayworth, wspomniany już Rudolf Valentino. Uroczo ekscentryczna i zabawnie rozszyfrowana na scenie Żydowskiego Pola Negri. A ponad wszystko Gwiazda Gwiazd. Marlena Dietrich. Pojawia się, świetnie zagrana przez Monikę Chrząstowską, w ostatniej części musicalu. Zaczyna jego finał. I przepięknie brzmi w nim „Where Have All the Flowers Gone?”. Tak. Gdzież podziały się kwiaty tamtych szalonych teatralnych i filmowych lat? Odeszły i… kto wie czy było tak. Przewrotne, inteligentne zakończenie bardzo dobrego musicalu. Zamknęła się księga wspomnień Hollywood. Ale czy nie pozostało coś jeszcze do opowiedzenia?


Oczywiście - tak. Przecież Maksymilian nie jest nieśmiertelny. A Max Factor żyje. Firma kontynuuje jego tradycje. Rzeczywiście, po tragicznym wypadku kończy się przygoda wielkiego czarodzieja make upu. Ale koniec musicalu wcale nie jest smutny. Narodziny Piękna to także narodziny nowego Factora. Na czele firmy staje najbliżej z ojcem związany syn. I koło historii toczy się dalej. Na horyzoncie równie szalone lata czterdzieste, pięćdziesiąte. A wreszcie sześćdziesiąte. I nowa królowa filmu. Marilyn Monroe. Ale to już materiał na zupełnie inny spektakl. Kto wie, czy byłby tak szalony i tak piękny jak „M. Faktor. Narodziny piękna” w warszawskim Teatrze Żydowskim. 


Mogę Państwu z czystym sumieniem zarekomendować ten musical. Dojrzał. Dorósł. Brzmi fantastycznie. Pozwala cieszyć się z tego, że Dyrekcja Teatru Żydowskiego to wspaniali, czujący potrzeby i wymagania sztuki Artyści. Dzięki ich pracy uratowano dla Widzów kawał świetnej rozrywki. Nic tylko iść, patrzyć i - teraz już bez wysiłku - słuchać co ma nam do powiedzenia Maksymilian Faktorowicz. 


Twórcy 


scenariusz i reżyseria 

AGATA BIZIUK

muzyka

STANISŁAW PAWLAK

choreografia

KRYSTYNA LAMA SZYDŁOWSKA

asystent choreografki 

BARTEK DOPYTALSKI

scenografia i kostiumy

MARIKA WOJCIECHOWSKA

teksty piosenek

ANNA DOMALEWSKA

reżyseria światła

MACIEJ IWAŃCZYK

projekcje video

TOBIASZ CZOŁPIŃSKI

przygotowanie wokalne

TERESA WROŃSKA

asystentka reżyserki

MONIKA SOSZKA

konsultacje merytoryczne

ANDRZEJ KRAKOWSKI

inspicjentka

BEATA SZARADOWSKA

produkcja

MAŁGORZATA GĄSIOROWSKA (KIEROWNICZKA PRODUKCJI), MACIEJ KURPIEWSKI


Pełna Obsada


Karol Osentowski, Daniel Antoniewicz, Piotr Chomik, Monika Chrząstowska, Ewa Dąbrowska, Adrianna Dorociak, Adrianna Kieś, Małgorzata Majewska, Sylwia Najah, Henryk Rajfer, Izabella Rzeszowska, Rafał Rutowicz, Monika Soszka, Małgorzata Trybalska, Mateusz Trzmiel, Ewa Tucholska, Marek Węglarski, Piotr Wiszniowski, Tariel Todua


Muzycy na żywo: Stanisław Pawlak (piano, gitara elektryczna), Michał Obrębski (perkusja, gitara akustyczna)







Komentarze

  1. Bardzo dziękujemy. Pozdrawiam serdecznie, Remigiusz Grzela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za wspaniały spektakl i za reakcję na głosy Widzów. Pozdrawiam serdecznie cały Zespół Jacek Mroczek

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty