Kobieta i sztuka

Sztuka. Czy jest jeszcze działalnością twórczą człowieka, wyrażającą jego idee i wartości estetyczne? Ma swoje funkcje - społeczną, estetyczną, poznawczą i emocjonalną? A może jest już tylko logotypem twórcy? Lokatą kapitału dla znudzonych milionerów, którzy nabywszy pałac, jacht i odrzutowiec postanawiają kolejne wagony zbędnych im pieniędzy lokować w dzieła, nawet nie starając się rozumieć ich przesłania. Muzea i galerie malarstwa stały się galeriami i muzeami marek - mówi w spektaklu „Po co babie sztuka?” Katarzyna Jermołowicz. Nie używam określenia „monodram”, bo czułbym się nie fair wobec Lietucienie, osobie towarzyszącej, odgrywającej ważną rolę w widowisku. Monodramie z osobą towarzyszącą.  


To nie są oczywiście pytania nowe, odkrywające kontynenty metafizycznych przygód Rozważania na temat miejsca sztuki w cywilizacji trwają w najlepsze od dawien dawna. Podobnie jak dywagacje na temat wolności artysty i miejsca kobiety w artystycznym Panteonie. Zgoda. Ale można rozważać te kwestie lepiej, można gorzej. Można włożyć w dialog z widzami serce, a można jedynie wywijać transparentami. Reżyserująca „Po co babie sztuka?” Yuliya Shauchuk i grająca główną rolę Katarzyna Jermołowicz - będące zarazem autorkami tekstu - mówią o prostych i znanych sprawach w ciekawy sposób. Jermołowicz na dodatek wspaniale śpiewa, płynnie przechodzi z dźwięcznej mowy białoruskiej na polską i bardzo dobrze prezentuje się aktorsko. W roli Tamary Łempickiej wygląda tak, jakby malarka w opiumowym transie postanowiła zejść z któregoś ze swoich autoportretów i sama ów dialog z widzami poprowadzić. 


Twórczynie, jako kanwę dla swoich rozważań o roli i miejscu sztuki, wybrały dwie zupełnie różne postaci. Pierwsza - białorusinki Alony Kisz, ludowej malarki wędrującej po wsiach i malującej na płótnach barwne scenki i obrazki. Ta część, zagrana w języku białoruskim (polskie tłumaczenie w napisach pierwszy raz ever zaspokoiło moje potrzeby zrozumienia tekstu) to podróż przez umykający wraz z kolektywizacją, bolszewizacją i komunizacją świat wschodniej wsi. Gdzie żyło się swoim rytmem, patrzyło na swoje obrazki i szanowało zwyczaje. Alona przegrywa z miażdżącą sztukę machiną masowego rzemiosła. Tonie w natłoku tanich, seryjnie wytwarzanych makatek. Dosłownie i w przenośni. Bardzo dobrze to jest zagrane. Jermołowicz z wielkim wyczuciem i delikatnością opowiada losy swojej scenicznej postaci. 


A potem przeskakuje w kolejną. Wraz z Tamarą lądujemy na balu przebieranym, gdzie siedemnastoletnia dziewczyna zakochuje się w polskim arystokracie, Tadeuszu Łempickim. I jej życiowa przygoda zaczyna się na dobre. Rewolucja, aresztowanie męża. Ucieczka do Paryża. Budowanie sławy w trudnym świecie sztuki, który dopiero uchyla swoich drzwi kobietom. Kolejna ucieczka przed piekłem nazizmu, czyli skok przez ocean do Ameryki. Niesie ze sobą Tamara niebywałą charyzmę, siłę i talent. Zaskoczyła mnie białoruska aktorka. Zaskoczył mnie jej z wyczuciem przeprowadzony przeskok między tak przecież różnymi postaciami. Można powiedzieć, że ci, co zamyślili się na chwilę nad brzegiem rzeki która zabrała Alonę, mogli ze zdziwieniem otworzyć oczy i próżno szukać jej na scenie. Tam królowała już Tamara. Bardzo to jest dobrze zagrane. 


Spektakl jest realizowany w ramach programu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Gaude Polonia. Można tylko cieszyć się, że pieniądze ministerialne wspierają tak ciekawe, kameralne a zarazem pełne artystycznego polotu wydarzenia teatralne. 


Na zakończenie „Po co babie sztuka” jest aukcja. Tak. Rzeczywiście obraz można na niej kupić. Mnie pozostało tylko żałować, że jako niewolnik pieniądza wirtualnego nie miałem ani jednego papierka przy sobie i nie mogłem wziąć udziału w licytacji. Szkoda, bo zaprezentowane obrazy z przyjemnością można powitać w każdym domu. Są marką - trudno nie zgodzić się z tezą że Artysta taką swoimi dziełami buduje. Ale zarazem stają się znakomitym przypomnieniem pytań, historii i ciekawie spędzonej godziny na Małej Scenie warszawskiego Teatru Powszechnego. 


„Po co babie sztuka?” Jak to po co? Każdemu człowiekowi jest potrzebna do życia, jak powietrze. Nawet nie wiedząc o tym zaczepiamy oczy na przedmiotach będących tworami artystów. Odchodzimy uważając, że nie powstają w nas emocje i refleksje. Nieprawda. Powstają. Sztuka jest najwspanialszym czarodziejem. Rzuca swoje zaklęcia tak, że nie zdając sobie z tego sprawy stajemy się jej miłośnikami. Warto tam zajrzeć. Do niewielkiej salki na piętrze przy Zamoyskiego 20. I troszkę tej sztuki dla siebie złapać. Zachęcam z czystym sumieniem. 


P. S. Jedna uwaga na marginesie: Wykorzystany w spektaklu fragment, pobrany z YouTube, to nie program „Tętno Pulsu”, tylko skecz z pastiszowego magazynu Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny „Za chwilę dalszy ciąg programu”. Fikcja i parodia. Żart. Warto by uzupełnić opis, bo obawiam się czy młodsi widzowie nie pomyślą, że naprawdę byli i są w Polsce ludzie, którzy takie rzeczy wygadywali w prawdziwych programach publicystycznych. Nie wygadywali. 


obsada

Katarzyna Jermołowicz – aktorka

Lietucienie – osoba towarzysząca


twórczynie

reżyseria – Yuliya Shauchuk

tekst – Shauchuk / Jermołowicz

muzyka – Olga Podgajska

reżyseria światła – Danila Gancharoǔ

kostiumy – Alena Lukina





Komentarze

Popularne posty