Sherlock w Pekinie

Będzie nietypowo. Teatr odległy. Spektakl odległy. Ale arcyciekawe doświadczenie. Zapraszam do Teatru Narodowego w… Pekinie. A w zasadzie, jak brzmi pełna nazwa tego niesamowitego miejsca - do National Centre For The Performing Arts. Na Sherlocka Holmesa. Tak! Mistrz Dedukcji przemówi po chińsku.  Spektakl to „Suspect Sherlock Holmes” w reżyserii  Zhao Linga, a na podstawie historii Artura Conan Doyle’a rzecz całą napisali Yang Hui i Fang Xiaosen. Ale pójście do pekińskiego Narodowego to przeżycie znacznie ważniejsze i większe niż tylko sam „Holmes”.




Wyobraźcie sobie gigantyczną czaszkę. Jest zatopiona w tajemniczym jeziorze, które z jednej strony dotyka do Placu Niebiańskiego Spokoju. Wystaje z wody tylko to, co człowiek ma nad uszami. Czaszka jest z tytanu i ze szkła. A ma 212 metrów długości ponad 143 szerokości i 46 wysokości. Jej całkowita powierzchnia to około 165 tysięcy metrów kwadratowych.   Całość powstała w ciągu sześciu lat i służy Chińczykom od grudnia 2007 roku. Robią wrażenie te wymiary, co? Największy kompleks teatralny w Azji było nie było. Żeby było zabawniej - ja zobaczyłem czaszkę i będę się przy tym upierać. Ale potoczna nazwa tej konstrukcji to „The Giant Egg”. Rzeczywiście, jeśli patrzyć tylko z zewnątrz - może i jajko. Ale gdy się wejdzie do środka…


Tak. W Chinach nie ma projektów nadmiernie odważnych. Ten, autorstwa  francuskiego architekta Paula Andreau zapiera dech. Do budynku nie można wejść „normalnie” - drzwiami z poziomu gruntu. Jest przecież wyspą na środku sztucznego jeziora. Wchodzi się zatem szerokim, podwodnym korytarzem. To jest genialne, jedyne w swoim rodzaju doznanie. Schodzimy z Placu Tiennammen pod wodę. Widać jej fale przez oszklony sufit tunelu. Słuchać plusk. Czuć wilgoć w powietrzu. Dokonuje się symboliczne oczyszczenie. Zmycie codzienności. Do Pałacu Sztuki przybywamy z oczyszczonymi głowami.






Jeśli myślicie Państwo, że teraz szybciutko potuptamy na widownię, to grubo się mylicie. Gdybyście chcieli tam zajrzeć i zobaczyć coś na scenie, weźcie pod uwagę kontrole bezpieczeństwa i solidny spacer po estakadach i meandrach budynku. I miejcie aparaty fotograficzne w pogotowiu. Tam wszystko jest piękne i kolosalne. Sufity, ginące ponad czterdzieści metrów nad głowami. Olbrzymie estakady, z których można podziwiać różne poziomy teatru. Schody wiozące w górę, dół i porywające w ten labirynt giga głowy. Nie będę rozpisywać się o kolejnych liczbach. Wspomnę tylko ciekawostkę: Centrum Sztuki nie mogło być w założeniu projektowym wyższe, niż Wielki Pałac Ludowy, który ma 46 metrów wysokości. Zatem… Stało się najgłębszym budynkiem Pekinu. W niektórych miejscach schodzi się aż 35 metrów pod ziemię. 



Ale dlaczego u licha czaszka? Co mi strzeliło do głowy? Dla mnie ten przepiękny i kolosalny twór to potęga tego, co człowiek kryje w głowie. Zanurzywszy się w wodę, zakrywszy uszy - doznaje wyciszenia. Oderwania od codzienności. Dlatego właśnie ta czaszka jest zatopiona do połowy. A w środku? Krążymy niejako po jej obrzeżach. Centrum stanowią sale. Koncertowa - operowa, teatralna oraz centrum sztuk cyfrowych. Są rdzeniem budowli. Mózgiem tej olbrzymiej głowy. Dookoła korytarze kryjące sklepy, galerie - wszystko to, co czasowe i zmienne. jak pamięć krótkotrwała. Kręci się w głowie  - tej zupełnie mojej - od wspaniałości pekińskiego obiektu. Sala operowa - 2207 miejsc na widowni. Koncertowa - 1809. Teatralna - 1036. Dodam od niechcenia info z Wikipedii. 



Wreszcie jesteśmy na miejscu, czyli sala teatralna. Wielka. Przestronna. Nowoczesna. Mnóstwo miejsca na nogi, szerokie, choć minimalistyczne foteliki. Wygodnie. Zamiast teatralnych dzwonków na spektakl zwołują dziewczęta z obsługi widowni uderzając w trójkąty. Znacie je na pewno. Trójkąty - instrumenty muzyczne. I szok kulturowy. Spektakl zaczyna się punktualnie. Zatem, polskim zwyczajem, tuż po jego rozpoczęciu przeskakujemy na lepsze - wolne miejsca. Bileter upomina szeptem ale nic przecież nie rozumiemy. Do czasu. Po kwadransie - tak, po kwadransie! - zrozumieliśmy. Do sali zaczynają wchodzić podzieleni na grupki spóźnialscy. Przez kolejny kwadrans, wprowadzani przez obsługę widowni, jak mrówki maszerują na swoje miejsca. Nikt się nie irytuje, nikt nie „wychodzi z roli”. Spektakl trwa, a oni dopiero wchodzą. Wreszcie, dobre pół godziny po jego rozpoczęciu, widownia jest wypełniona po brzegi. 


No, to czas opowiedzieć o tym, co na scenie. Najpewniej wielu z Państwa się zastanawia jak to jest siedzieć w chińskim teatrze i nie rozumieć nic ani w ząb. Też się zastanawiałem jak to będzie. I nie spodziewałem się, że będzie aż tak. Teatr jest ponad językami. To nie durny, sklejony jak papierki po czekoladkach w kieszeni, film. Tam potrzebne są napisy, dubbingi, lektorzy. A i tak zawsze jest „zabili go i uciekł”. W teatrze to zupełnie co innego. Tu się dzieje sztuka w czasie teraźniejszym. Żywa i na żywo. Zatem z gestów, zachowań aktorów, reakcji publiczności, znajomości tekstu przed spektaklem - rodzi się możliwość jego odbioru. Uruchamiamy pamięć i wyobraźnię. Wciąga. To doprawdy potężnie wciąga.


Scenografia. Robiła początkowo wrażenie przeciętne. Scena nie była zasłonięta kurtyną, zatem można było ją sobie obejrzeć. Ot - umeblowanie angielskiego pokoju z czasów Sherlocka. Zapewne, pomyślałem, rzecz cała będzie osadzona przy Baker Street. Myliłem się. Nad sceną umieszczono antresolę. Świetnie „zagrała” londyńskie doki i dramatyczne spotkanie Holmesa z Moriaritym, z którego Wielki Detektyw, jak wydawać się może, nie wyszedł żywy. Potem - błyskawicznie za sprawą świetnie pracującego oświetlenia - przenosimy się w róg sceny. Jakże ja mogłem tego nie zauważyć! Stoi tam londyńska, gazowa latarnia. Spod niej podnosi się doktor Watson. Załamany śmiercią przyjaciela, szlifuje bruki i wdaje się w awantury. A Londyn, pozbawiony opieki Holmesa, tonie w przestępstwie. Po jednej z bijatyk Watson wbiega na Baker Street i pada na kozetkę. Na moment. Trzeźwi go czyjś zimny, rzeczowy głos. Mycroft Holmes. Któżby inny. 

Tu zaczyna się intryga, powstała w oparciu o szeroko podobno w Chinach znane losy Sherlocka Holmesa, ale odbiegająca od oryginału. Oto po starciu z Moriaritym Holmes nie ginie. Znika i zamienia się w przywódcę podziemnego zła. Dowiedziawszy się o tym Mycroft namawia Watsona aby zwabił Holmesa na spotkanie i go zabił. Odejdźmy jednak od szczegółowego opisu fabuły tego ponad dwugodzinnego jednoaktowego spektaklu. Bo tu kolejny szok kulturowy. Na potrzeby chińskiej widowni Reżyser przemodelował nieco charakterystyki postaci. W zasadzie zgodny z oryginałem jest jedynie Mycroft - zimny, zdystansowany, wszechwiedzący. Watson to nerwowo biegający, emocjonalnie reagujący młodzian-entuzjasta. Holmes mi osobiście bardziej przypominał jednego z Super Mario Bros, niż obdarzonego niebywałym intelektem geniusza dedukcji. Ale Lestrade… Tu wyobraźnia Reżysera poszła bardzo, bardzo daleko. Lestrade, czyli ufający w zdolności Holmesa komisarz Scotland Yardu jest… w mundurze londyńskiego policjanta - stójkowego. W kasku, znanym chyba na całym świecie. Na dodatek jest jowialnym gapą o wyraźnym brzuszku. Jeśli chcecie go sobie Państwo lepiej wyobrazić -  wypisz, wymaluj Szwejk! 

A kolejny szok, to kwestia lidera. Myślicie, że to jest historia o Holmesie, tak jak wszystkie które wyszły spod pióra Artura Conan Doyle’a? Mylicie się! Jej spiritus movens to Watson! Szalejący po scenie, a w zasadzie w osi sceny, kolonialny doktor który obracając się wraz ze zmieniającymi się światłami raz jest w biurze Mycrofta, raz cofa się w czasie i we wspomnieniach rozmawia z Holmesem.  A raz.., goni go zabawnie przepychając się między rzędami na widowni. Wtedy euforia w sali wybuchła jak nie przymierzając chiński fajerwerk. Miałem wrażenie, że mieszkańcy Państwa Środka to ludzie wycofani, niechętne pokazujący prawdziwe emocje. Znowu pomyłka. Oni szaleli. Dzieci zrywały się z miejsc , skacząc i klaszcząc z radości. Nastolatki wychylały się jeden zza drugiego z oczami jak spodki i szerokimi uśmiechami. Starsza część widowni patrzyła na młodzież z radością i sama też bawiła się świetnie. Takich salw śmiechu, oklasków, takiej zupełnie nieskrywanej, niehamowanej czystej radości w Polsce bodaj nigdy nie widziałem. Bywało różnie. Ale aż tak to nie. 


 Intryga Holmesa się udaje, grupa stróżów porządku i    wojowników z przestępcami triumfuje. Moriarity nie ma szans. Zaczynają się oklaski. Przy zupełnie wyciemnionej scenie. Umieszczone na sufitowej rampie silne, białe punktowe reflektory zaczynają wychwytywać z ciemności postaci spektaklu. Lestrade w zabawnej pozycji. Holmes z Watsonem. Mycroft i pani Hudson. Wyglądają jak w czarno białym filmie. Oklaski gęstnieją. Zapala się światło i na scenę wychodzi doktor Watson. Już bez mikroportu. Dziękuje widzom za przybycie i aplauz. Przedstawia po kolei aktorów. Każdego z nich próbuje dla zabawy podnieść. W spektaklu kilka razy w radości podnosi tak Holmesa. Czekamy w napięciu i wreszcie dochodzi do Lestrade'a. Aktor go grający jest mniej więcej dwukrotnie większy od odtwórcy Holmesa. Pozostali artyści skandują słowa zachęty. Watson zakasowuje rękawy i trzeba przyznać, że walczył dzielnie. Przedstawię zatem Ich i ja: w rolę dynamicznie emocjonalnego doktora Johna Watsona wciela się Feng Yang. Mistrz Dedukcji, Sherlock Holmes to Zhao Ling, Demonicznie chłodny Mycroft - Suń Lishi. Zabawnego Lestrade’a gra Wu Song. Piękna, pełna wdzięku i humoru Pani Hudson to z kolei Wang Yiquing, a w roli Moriariy’ego oglądamy  Ma Quinlonga. 





Pod każdym względem świetne widowisko. Przyjemność zapewne najdoskonalsza gdy zna się język. Wtedy zrozumiałbym wszystkie salwy śmiechu, a nie tylko te, wuynikające z zabawnych sytuacji świetnie zagranych gestami, mimiką i wykorzystywaniem rekwizytów. Ale i bez tego jest to bardzo interesujące spotkanie z zupełnie innym teatrem, niż polski. Innym sposobem grania. Tu aktor jest naładowany emfazą. Wykonuje przerysowane gesty. Wiele scen, nawet dialogowych, gra wprost do widowni a nie w kierunku interlokutora. Interpretując tekst, dokładając zachowania mimiczne ociera się o patos. Ale taki był i jest jest kanon chińskiego teatru. 










 

Obejrzałem w Teatrze Narodowym w Pekinie zabawny spektakl, pokazujący jak Holmesa czyta się w dzisiejszych Chinach. Arcyciekawe i bardzo ważne doświadczenie. Można powiedzieć - dwie pieczenie na jednym ogniu. Genialny budynek teatralny, rodem z dwudziestego drugiego wieku. Przesympatyczny spektakl o legendarnym angielskim detektywie. Ależ wieczór…





Twórcy
Scenariusz: YANG Hui, FANG Xiaoshen
Reżyseria: ZHAO Ling
Współpraca reżyserska: WU Song
Scenografia: WANG Hongija 
Światło: WANG Hongija
Kostiumy: XU Xiangzeng
Charakteryzacja: LIN Ying
Rekwizyty: WANG Weijun
Muzyka: YANG Yang, LIU Liyan

Obsada:
Sherlock Holmes: ZHAO Ling
Watson: FENG Yang
Mycroft: SUN Lishi
Lestrade: WU Song
Pani Hudson: WANG Yiqing
Moriarity/Douglas: MA Qinglong


Komentarze

Popularne posty