Mistrzowie i Małgorzaty

Szykowałem się na ten spektakl od dawna. Kiedyś byłem tuż tuż ale zgubił mnie nawyk myślenia, że teatr to godzina 19. A oni na 18, bo długie. Ale wreszcie się zaparłem i zobaczyłem „Mistrza i Małgorzatę” reżyserowanego przez Magdalenę Miklasz w Teatrze Dramatycznym, czyli wspólne przedsięwzięcie Dramatu z Teatrem Malabar Hotel na scenie Przodownik. 


Spieszcie się. „Malabarczycy” wieszczą zdarzenia katastroficzne. Ich teatr nie dostał w tym roku żadnej dotacji i, co wyczytałem na fejsbukowym profilu Marcina Bartnikowskiego, rozważa zawieszenie a wręcz zakończenie działalności. Jeśli by się to miało stać, to wzywam wszystkie Duchy Teatru, aby codziennie wieczorami zlatywały się do miejsc spoczynku ministrów i innych decydentów kultury. I robiły im wielkie, śmierdzące duchowe kupy na poduchy. Tuż przed spaniem. Bo jeżeli upadnie Teatr Malabar Hotel, to dokona się coś barbarzyńskiego. I to nie tylko barbarzyńskiego w ujęciu warszawskim. 


Wracajmy na Scenę Przodownik. Marcin Bikowski i Marcin Bartnikowski przyzwyczaili Widzów do specyficznego, koronkowo delikatnego przedstawiania świata. Ich spektakle są cudownie delikatne, cudownie operujące emocjami i wrażliwością. Z najnowszych - taki jest na przykład genialny, choć za krótki moim zdaniem „Deszcz” oparty na dwóch odnalezionych dramatach Mirona Białoszewskiego. Podobie jest w „Nieosobnych…”, spektaklu bardzo ważnym, dokumentującym kawał historii polskiego teatru drugiej połowy XX wieku. A jak to wypada w trzygodzinnym spotkaniu z prozą Michaiła Bułhakowa? 


Marcin Bikowski jest fantastycznym Wolandem. Odczytał z tej postaci esencję. Pokazał Szatana jako wrażliwego, samotnego choć świadomego własnej sprawczości, Mistrza Zła. Ten Messer przykuwa uwagę. Scena z balu, gdy wypija kielich krwi (skrócona i uproszczona w stosunku do oryginału, ale przecież to jest spektakl i nie ma się czemu dziwić) jest znakomita. Potem, zakrwawiony, pozostaje już do ostatniego zgaszenia świateł. Bikowski, poza Wolandem, steruje także lalką - głową Berlioza. To jest świetnie wymyślone. Bo przecież z całej postaci prezesa Massolitu liczy się tylko… głowa. Reszta nie jest spektaklowi potrzebna. 


Marcin Bartnikowski z kolei tworzy jednego z najlepszych Mistrzów, jakiego kiedykolwiek widziałem. Aż żal, że „Malabarczycy” potraktowali w swoim spektaklu tą postać po macoszemu. Za mało jest jego rozmów z Bezdomnym - Bartnikowski gra obie te postaci. Pokazuje ich podobieństwa. Sama scena z wykorzystaniem ekranu - świetna. Może dlatego niedosyt?  Ale to, co zostawili jest zrobione w sposób pokazujący, że na scenie są ludzie umiejący czytać Bułhakowa. I znajdujący w jego prozie także to, co zaszył pod podszewką podszewek. Dzięki postaciom granym przez obu Panów Marcinów mamy dwa znakomite bieguny w tym spektaklu. Wrażliwego, wszechmocnego Messera - uosobienie zła i samotności, oraz równie wrażliwego choć złamanego artystyczną klęską i sprowadzonego do roli szaleńca - Mistrza/Bezdomnego. Tak jak w powieści Bułhakowa. Te dwie postaci są sobie charakterologicznie bliskie choć dzieli je zarazem przepaść. Udało się to pokazać w tej wersji „Mistrza i Małgorzaty” po prostu doskonale. 


No i Korowiow. Wreszcie znaleziono aktora, który jest Korowiowem na miarę opisu z Bułhakowa. Długi, chudy i irytujący. Brakło tylko słynnej dżokejki i pękniętych binokli. Poza tym Łukasz Wójcik jest Korowiowem idealnym. Bo Korowiow cały czas balansuje. Jest zarazem zabawny w swoich bezwzględnych żartach ze śmiertelników, okrutny wobec nich i do tego ujmująco elegancki, jak ma to miejsce na Balu w stosunku do Małgorzaty. Łukasz Wójcik w każdej z tych odsłon Korowiowa jest właśnie nim. No i ta scena, kiedy pod koniec pierwszego aktu udają, wspólnie z Asasellem, że czyta w myślach siedzących przed nim widzów…


Właśnie! myślałem, że Asasello to rola, której onegdaj dał stempel najwyższej, ostatecznej jakości Adam Ferency. Mam na myśli niezapomniany spektakl w reżyserii Macieja Englerta z 1987 roku, który widziałem na scenie Teatru Współczesnego i będę pamiętać zawsze. Ale - nie. Teatr żyje, zmienia się. Ma wciąż nowe oblicza. W tym „Mistrzu…” Asasellem jest Anna Karolina Gorajska. Jest też Piłatem. I w obu znajduje się świetnie. Jej Asasello jest może mniej brutalnie morderczy, może delikatniejszy i podszyty refleksjami godnymi nie zabójcy a intelektualisty. Ale to jest trafione w punkt. Podobnie jak Piłat. Pani Anna pokazuje jego zmęczoną, ludzką twarz, nie zapominając o tym, że niezależnie od własnych myśli, Prokurator Judei był przede wszystkim urzędnikiem. Trybem w bezdusznej machinie Cesarstwa. I takiego Piłata widzom proponuje. 


Niestety, kompletne moim zdaniem „pudło” to Agnieszka Makowska. Jej Behemot jest żałosny. Interakcja z widzami w drugim akcie - poziom bufetu w podmoskiewskiej fabryce śrubek. Przyznam się od razu: Nie jestem zwolennikiem scenicznych wyczynów pani Agnieszki. Uważam jej pojawienie się w formule „Pożaru w Burdelu” za ostatni gwóźdź wbity w trumnę tego niegdyś świetnego kabaretu. Tu, w „Mistrzu…” pani Makowska dostaje rolę moim zdaniem ponad swoje możliwości. Nie jest w stanie „wypełnić” Behemota czymkolwiek, poza nudnymi pląsami i rubasznymi wrzaskami. Patrzyłem na to z zażenowaniem. A przecież Behemot to postać piękna. Bardzo ważna w powieści. Dynamizująca jej i tak wartką narrację. Tym razem magiczny kot kompletnie nie wypalił. 


Bardzo ciekawą natomiast Małgorzatę kreśli Anna Szymańczyk. W jej propozycji zakochana w Mistrzu, życiowo złamana moskiewska piękność jest tak ludzka i tak prawdziwa w konfrontacji z diabelskim orszakiem, że dopiero otworzyła mi oczy na złożoność tej postaci. Miałem o niej zupełnie inne zdanie i cieszę się, że mogłem je, pod wpływem propozycji pani Anny, zmienić. To jest w sumie zabójczo logiczne: Małgorzata w każdej scenie powieści jest na pozycji przegranej. Tragicznej. Godność nie pozwala jej prosić o to, co dla niej stanowi istotę spełnienia marzeń. Kaskada wypadków wciąga ją w sytuacje, gdzie musi stawiać czoła potęgom o siłach dla niej niewyobrażalnych. Rozumiejąc swoją pozycję jest zwyczajnie, po ludzku załamana. I to Anna Szymańczyk doskonale pokazała. 


Oczywiście - aktorzy się zmieniają. Miałem przyjemność trafić na tę obsadę spektaklu. Nie wiem jak wypadłby na przykład Behemot w wykonaniu Daniela Guzdka. Wierzę głęboko, że zupełnie inaczej.  


„Mistrz i Małgorzata” ze Sceny Przodownik to błyskotliwe, choć miejscami swobodne odczytanie prozy Bułhakowa. Nic w tym, moim zdaniem złego. Powieść jest genialna. Wieloznaczna. Pełna ukrytego piękna. Cieszę się, że właśnie „Malabarczycy” wzięli ją - wiele już przecież lat temu, bo to premiera z 2014 roku - na warsztat. Im właśnie, z ich poetyką, ten spektakl pasuje jak mało komu. 


I moją ukochaną scena. Nad Moskwę nadciąga letnia burza. Wieczór. Zapalają się uliczne latarnie. Upał i duchota tkwi w oczekiwaniu na krople deszczu. Granica światów. Woland i Asasello szykują się do opuszczenia radzieckiej stolicy. Stojąc na dachu ostatni raz patrzą na Moskwę, która właśnie ubiera się w burzę. Czekają. Wtedy następuje wspaniały dialog Wolanda z Mateuszem Lewitą. Rozwiązuję się historia, dopełnia los Mistrza i Małgorzaty. Tu zaproponowano to dobrze. Oglądamy miasto przedwieczorne i przedburzowe, wyświetlone na ekranie-ścianie zamykającym scenę. Przed nim, przodem do widowni - postaci. Woland, Asasello i dołączający do nich Mateusz. Poczułem pewien niedosyt. Może ta dobra scena stałaby się bardzo dobra, gdyby obrócić Wolanda i Asasella plecami do widowni? Tak, aby podziwiali Moskwę, a nie publiczność. Wtedy widzowie staliby się częścią tego spotkania. Stający na wprost nich Mateusz Lewita przewrotnie mówiłby do Wolanda, za którego plecami byłaby armia widzów. Ludzi. Z ich grzechami, moralnymi ułomnościami. Ludzi. Prawdziwych. Ale to tylko moje dywagacje. 


„Mistrz i Małgorzata” czyli sojusz dwóch teatrów - Dramatycznego i Malabar Hotel. Ciekawa interpretacja prozy Michaiła Bułhakowa, stworzona dzięki wyobraźni i wrażliwości. Warta zobaczenia. Jedyna w swoim rodzaju.  


TWÓRCY

reżyseria

Magdalena Miklasz

tłumaczenie

Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski

dramaturgia

Marcin Bartnikowski

scenografia i kostiumy

Ewa Woźniak

lalki

Marcin Bikowski

muzyka

Anna Stela

projekcje i video

Aleksander Janas / kolektyw kilku.com

konsultacja choreograficzna

Paweł Sakowicz

producentka

Maria Żynel

 

OBSADA

Agnieszka Makowska / Daniel Guzdek Behemot, Riuchin, Łastoczkin 

Kornelia Trawkowska / Katarzyna Zawadzka / Anna Szymańczyk Małgorzata, Urzędniczka 

Anna Stela Hella, Annuszka, Dziewoja  

Marcin Bartnikowski Bezdomny, Mateusz Lewita 

Marcin Bikowski Woland, Jeszua Ha-Nocri

Łukasz Lewandowski Jan Jurkowski  / Krzysztof Szczepaniak / Anna Karolina Gorajska Asasello, Piłat, Rimski 

Łukasz Wójcik Korowiow , Warionucha





Komentarze

Popularne posty