Co jest po drugiej stronie lustra?



„Anonimowi Performerzy” w choreografii Ramony Nagabczyńskiej. Kolejny, interesujący, eksperyment Teatru Studio. Dobrze, że scena nosząca imię Stanisława Ignacego Witkiewicza, nad którą unosi się duch Józefa Szajny, nie unika eksperymentowania. Powstał spektakl zmysłowy, ciekawy i symboliczny. 


Początek jest po prostu piękny. Wspaniale oświetlone, pogrążone w wolno wykonywanych ruchach ludzkie ciała. Przykuwają uwagę. Wyciszają myśli. Pozwalają pozostawić na zewnątrz Sceny w Malarni wszystko to, co codzienne i męcząco powtarzalne. Niesamowicie jest oddać się „Anonimowym Performerom” w całości, poczuć jak hipnotyzuje doskonale dobrana muzyka, kolejne układy choreograficzne i bardzo tu ważne - światło. Dopuścić do siebie przyjemne, obezwładniające uczucie relaksu. Płynąć razem z nimi. Choć na scenie dzieją się rzeczy coraz bardziej niepokojące, wciągające. Powtarzalne, doskonalone jak na teatralnych próbach, sceny umierania. Zabijania. Ale to jest teatr. Oni grają. Po prostu pozwalają nam wejść w świat ich warsztatu. Zobaczyć, jak tworzy się sztuka. Dlatego te sceny nie wywołują złych emocji. Fascynują bardziej możliwościami interpretatorskimi Performerów. 


A potem, stopniowo, muzyka i performerzy przyspieszają. Ich ruchy stają się bardziej i bardziej przykuwające uwagę. Aż do szalonego, transowego tańca, w którym piątka Artystów daje z siebie wszystko. Padają po jego zakończeniu na scenę zdyszani. Zmęczeni.Sa prawdziwi. Ich pot, szybkie oddechy. Poprzedzające ten moment wytchnienia wspaniałe, mocne układy choreograficzne. To jest kolejny, piękny, fragment „Anonimowych Performerów” i świetnie się w tym można poczuć. Pod warunkiem odbierania spektaklu zmysłami. Nie analizowania go formalnie za pomocą cyrkla i ołówka. On musi swobodnie zawładnąć zmysłami widza.  


Wreszcie przekraczają granicę sceny. Powoli, jak smugi cienia wpełzają na widownię. Stapiają się z obserwującymi „Anonimowych…” w jedność. Siadają między nimi i szepcząc przekazują osobiste wyznania. Szepcząc. Bo przecież to, co osobiste - trzeba mówić szeptem. O lękach artysty, który czuje ciężar wzroku widzów. O telefonie, który przestaje dzwonić, gdy aktorka kończy czterdzieści lat. O pasji. Wciągającej jak narkotyk pasji,  pchającej specyficzną grupę utalentowanych ludzi na scenę. Pozwalającej im wcielać się w przeróżne sytuacje i postaci. Zakochiwać w nich i odkochiwać. 


Co jest po drugiej stronie lustra? Co myśli aktor, gdy czuje na sobie wzrok widzów? Co powoduje, że określona grupa artystów potrafi znaleźć wysokie odwagę poddania się ekspozycji tnących jak brzytwa, ocennych ludzkich oczu. Niedawno słuchałem wywiadu z Heleną Englert. Opowiadała o sytuacji, gdy na początku swojej przygody z aktorstwem miała zagrać scenę ukazującą jej odsłonięte ciało. Nie umiała sobie z tym poradzić. Widząc to jej ojciec, Jan Englert zapytał czy boi się pokazać nago. Odpowiedziała że tak. Na to Mistrz westchnął i powiedział, że w takim razie będzie musiała zmienić zawód. Helena Englert o tej nagości mówiła dwojako. Cielesnej, gdy aktor bezbronnie wystawia pod światłami reflektorów na widok publiczny to, co człowiek ma najbardziej osobistego. Własną intymność. Ale jest w tym zawodzie także inna nagość. Obnażenie emocji. Pokazanie światu ich fizjologii. Płaczu, złości, miłości. Odwołania się do własnych przeróżnych doświadczeń podczas budowania ról. To jest wielka sztuka i wielka odwaga, która obok talentu, składa się na fundament bycia aktorem. 


„Anonimowi Performerzy” są, moim zdaniem, spektaklem o takiej nagości.  Nagości emocji. Wystawieniu ich na pokaz i poddaniu ocenie widzów. Przecież po dwóch stronach kurtyny są ludzie. Mają wzrok, słuch odczucia.  Zatem korzystając ze swoich zmysłów analizują to, co przed nimi. Co czują do siebie wzajemnie? Czy nawiązują kontakt wzrokowy tylko jako przypadkowy, wymagany w teatrze element sztuki? Czy rodzi się między nimi choćby chwilowa więź pozwalająca płynąć słowom i emocjom? 


Osobiste, szeptane wyznania. Bardzo obciążający element spektaklu dla wrażliwych widzów. Takich, którzy w teatrze szukają bezpiecznego schronienia. CIenia, kryjącego ich twarze i pozwalającego być jedynie obserwatorami, niejako zza bezpiecznej granicy „czwartej ściany”. Naruszona zostaje ich strefa komfortu. Bo cóż teraz? Aktorzy otwierają się i podkreślając, że szeptane tajemnice są z gatunku tych, których „nigdy nikomu”. Czy to jest zagrane? Prawdziwe? Właśnie. Po sesji wyznań piątka performerów po kolei podchodzi do kamery, zainstalowanej za plecami widzów. Kolejno wygłaszają do niej te same, osobiste monologi które kierowali do konkretnych osób na widowni. Tym razem oglądamy je wszyscy na wielkim, zamykającym scenę ekranie. Jeden po drugim, już nie szeptem. 


Dla mnie - nastrój prysł. Uwierzyłem przed chwilą, że za moimi plecami, w delikatnym koncercie szeptów, rodzi się intymny związek. Relacja aktora z widzem. Uwierzyłem w to, że teatr jest prawdziwy. Nie jest. Jest doskonale zagranym ciągiem słów, których układ w połączeniu z zachowaniami mimicznymi, gestami, interpretacją tekstu wywołuje określone emocje i wrażenia estetyczne. Nie jest to zręczne zakończenie „Anonimowych…”, moim zdaniem. Gdybym mógł zasugerować, zrezygnowałbym z monologów wygłaszanych do konkretnych widzów. Performerzy, po przekroczeniu granicy sceny, mogliby pozostawać w przestrzeni widowni. Poruszać się w niej, nawiązywać interakcje, kontakt wzrokowy. Ale mówić tylko do kamery. Bez angażowania widzów. 


Oczywiście, przeciwko takiemu rozwiązaniu zaprotestują widzowie, dla których liczą się doznania typu „Rob Wasiewicz mnie dotknął”, „Ramona Nagabczyńska powiedziała że mam ładne oczy”, albo „Karolina Kraczkowska siedziała - no prawie mi na kolanach”. Ale to są widzowie poziomu powiatowego jarmarku. Niespecjalnie bym się takimi protestami przejmował.


Otworzyli Performerzy wrota intymności i delikatności. Tylko dlaczego za chwilę je zatrzasnęli? Można oczywiście interpretować ten fragment spektaklu inaczej. Mniej emocjonalnie. Oto Teatr i jego Ludzie pokazali nam kunszt najwyższy. Udowodnili, że są w stanie stając twarzą w bliskim kontakcie z widzem, zagrać na jego emocjach i pozwolić mu na moment uwierzyć, że jest kimś wyjątkowym. Dać mu namiastkę dylematów Artysty. A potem odeszli w ciemność wygaszonych świateł Bo to przecież teatr i granica między widownią a sceną jest konieczna dla higieny psychicznej osób po obu stronach tej granicy. To było wyjątkowe, arcyciekawe doznanie. Teatr Studio i „Anonimowi Performerzy”. Bardzo warto.  


TWÓRCZYNIE I TWÓRCY


CHOREOGRAFIA

Ramona Nagabczyńska

DRAMATURGIA

Agata Siniarska

TEKST 

Karolina Kraczkowska, Ramona Nagabczyńska, Maja Pankiewicz, Agata Siniarska, Rob Wasiewicz, Bożna Wydrowska

SCENOGRAFIA I KOSTIUMY

Wiktoria Walendzik

MUZYKA

Lubomir Grzelak

REŻYSERIA ŚWIATŁA

Jędrzej Jęcikowski

KIEROWNICZKA PRODUKCJI

Ewa Grzebyk

INSPICJENTKA

Zuzanna Prusińska

OBSADA

Karolina Kraczkowska

Ramona Nagabczyńska

Maja Pankiewicz

Rob Wasiewicz

Bożna Wydrowska






Komentarze

Popularne posty