Karnawał tylko w Komedii!!!!
Jak karnawał, to znakomita muzyka, taniec, śpiew i confetti. Zabawa! Tak w Nowy Rok wchodzi Teatr Komedia. Wodewil „Karnawał Warszawski” ogląda się tam z przyjemnością, czując jak powoli codzienność ustępuje teatralnej podróży w czasie. To wielka radość móc napisać o kolejnej premierze Komedii w samych superlatywach.
Tekst Cyryla Danielewskego przynosi prostą intrygę: Państwo Brzescy mają pięć córek. Zdając sobie sprawę z tego, że wydanie ich za mąż w Pipidówce Górnej będzie bardzo trudne, przenoszą się do Warszawy. Tu w karnawale organizują bal, na który męską część gości ma zorganizować doktor Perkowski, zakochany w jednej z córek gospodarzy, jej jeszcze „pipidówkowy” adorator. Warunek jest prosty - jego ukochana, według starszeństwa, jest trzecia w kolejce do zamążpójścia. Gdy swoje partie znajdą dwie starsze córki, i do niego uśmiechnie się szczęście.
Zatem doktor nie próżnuje i w domu państwa Brzeskich pojawiają się potencjalni kandydaci na mężów i rusza karnawałowo-matrymonialna karuzela. Trochę to momentami podobne do „Domu otwartego” Michała Bałuckiego. Tekst „Karnawału warszawskiego” pochodzi z 1905 roku, a na scenie Komedii spektakl był już grany w roku 1960. Teraz - powraca. Okazuje się, że wodewil wytrzymuje próbę czasu. Prosta komedia pomyłek, wzbogacona znakomitymi układami choreograficznymi, nad którymi czuwał Michał Cygan, iskrzy radością, lekkim jak karnawałowe confetti humorem i raz po raz wywołuje na widowni kaskady oklasków i śmiechu.
Bardzo dobrze sprawdza się konwencja spektaklu w reżyserii Sławomira Narlocha. Scenografia, tu świetna praca Martyny Kander i kostiumy autorstwa Anny Adamek, łączy czerń i biel. Zanurzamy się we wspomnienie dawnych klatek filmowych, czarno białej fotografii i oglądamy ten „Karnawał” tak, jakbyśmy śledzili wydarzenia w starym kinie. Oglądamy i nie możemy wyjść ze zdziwienia. Pierwszy raz w Teatrze Komedia wszystko słychać! Widzowie są w stanie rozróżniać nie tylko pojedyncze słowa w piosenkach, jak czasem tu bywało, ale cały ich tekst. Zmiana wielka i znacząca.
Patrząc na scenę miałem w pierwszym akcie wrażenie, że „Karnawał” rozkręca się za wolno. Ale w pewnym momencie nabrał równego, świetnego tempa i mimo mojego sceptycznego nastawienia do sztuk li tylko lekkich, łatwych i przyjemnych - poniósł mnie w wirze zabawy. Ale to już zasługa jednego aktora. W drugiej części tego aktu, czyli na karnawałowym balu w Warszawie, pojawia się Artur Mroczkowski (nie, nie chwalę tej roli z powodu podobieństwa nazwisk!). To, co wyczynia kreujący postać Krzysztof Szczepaniak niesie cały spektakl. Tańczy tak, że trudno oderwać oczy. Jest zabawny, błyskotliwy i dynamiczny. Do głowy przychodzi mi Arlekin ze „Sługi dwóch panów”, komedii Carlo Goldoniego, którego równie rewelacyjnie gra Szczepaniak na scenie Teatru Dramatycznego, czy jego popisowy Mozart z łódzkiej odsłony „Amadeusza”. Gdyby w Polsce było pięciu takich Krzysztofów Szczepaniaków, to Broadway byłby tam, gdzie byśmy go sobie sami chcieli ulokować. Choćby w Radomiu!
To, co dla mnie bardzo ważne, bo kibicuję „Komedii” od dziecka, to osadzenie najnowszego ich spektaklu w żoliborskich realiach. To jest po prostu nasz wodewil! Na scenie pojawiają się nawet podchorążowie z położonej opodal Akademii Pożarniczej. Dla nich szczególnie wielkie brawa. Zagrali zagrali swoje role świetnie, a finał pierwszego aktu - jak najbardziej karnawałowy - dzięki Nim jest przemiłym, dającym uśmiech, bodźcem do wyjścia na antrakt i wymiany opinii. Fajnie, że Teatr wie gdzie jest położony. Nie unika bycia częścią swojego najbliższego otoczenia. To dodatkowy atut „Karnawału warszawskiego” i warto na ten aspekt także zwrócić uwagę.
Akt drugi przynosi rozwiązanie intrygi. Jest wspaniale zatańczony, zaśpiewany i zagrany. Muzyka napisana przez Jana Gawlika brzmi pięknie i z przyjemnością się tego słucha. Wszystko oczywiście kończy się dobrze, bo wodewil nie ma intencji budowania nagłych, skomplikowanych dramatów. W tym teatrze się odpoczywa wiedząc z góry, że sympatyczne postaci w domu państwa Brzeskich zmierzają każda swoimi drogami do jednego, wielkiego happy endu. Jakiego? No cóż. Można się oczywiście domyślić, że to koniec matrymonialnej sagi I tak się tu dzieje.
Warszawa ma od trzeciego dnia stycznia Nowego Roku piękny, karnawałowy wodewil. Błyskotliwie wystawiony, i tak też zagrany i zaśpiewany. To jest idealnie skrojona na miarę czasu zabawy i hulanek teatralna propozycja, którą opisałem z prawdziwą przyjemnością, zachęcając to wizyty w żoliborskim Teatrze Komedia.
Twórcy:
Autor tekstu: Cyryl Danielewski
Reżyseria i adaptacja: Sławomir Narloch
Muzyka: Jakub Gawlik
Scenografia: Martyna Kander
Kostiumy: Anna Adamek
Światło: Karolina Gębska
Przygotowanie wokalne: Magdalena Czuba
Choreografia: Michał Cyran
Asystentka reżysera: Kalina Jankowiak
Asystentka choreografa: Ewa Mociak
Obsada:
Helena Englert, Magdalena Smalara / Agnieszka Skrzypczak, Julia Kamińska, Barbara Kurdej - Szatan, Kacper Kuszewski / Karol Puciaty, Artur Chamski, Maciej Pawlak / Marek Zawadzki, Krzysztof Szczepaniak
Wszyscy byli świetni , nie tylko pan Szczepanik. Polecam ze względu na całość
OdpowiedzUsuń