Kalejdoskop grzechów
To jest wstrząsające widowisko. Innego słowa nie znajduję. Spektakl z gatunku takich, po których najgłupszym z możliwych pytań może być: „No, jak ci się podobało?”. Bo „Dekalog” w Teatrze Narodowym nie jest z gatunku podobało/nie podobało. On wstrząsa.
Przenosimy się do sali wykładowej Uniwersytetu Warszawskiego. Zaczyna się ostatnie seminarium z etyki, które po raz ostatni prowadzi odchodząca na emeryturę Pani Profesor. To jedna z spektaklowych ról Sławomiry Łozińskiej. W każdej wypada świetnie. W tej - jest moim zdaniem najlepsza. Zadaniem studentów jest przygotowanie i poddanie pod dyskusję z życia wziętych historii ludzkich. Takich, w których pojawiają się dylematy natury moralnej i etycznej. No i - mamy „Dekalog”.
Pomysł bardzo zręczny, ale czy porządkujący fabułę? - pewnie tak. Chociaż uczciwie mówiąc nie zdziwiłby mnie głos o tym, że wątków w spektaklu jest za wiele i łatwo się pogubić. Znajomość „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego jest bardzo tu pomocna. Z racji ograniczenia czasowego - widowisko w Narodowym to dwie godziny i czterdzieści minut - niektóre historie są ledwie szkicowane. Ale z drugiej strony zarówno ich brak, jak i rozbudowanie nie są do przyjęcia.
Nie zmienia to faktu, że teatralny „Dekalog” ogląda się wyśmienicie. Nie bez znaczenia są Aktorzy. Małgorzata Kożuchowska gibka, eteryczna, demoniczna w każdej z przypadających jej odsłon. Znakomity w epizodzie Jacka, skazanego na karę śmierci mordercy taksówkarza, jest Paweł Brzeszcz. To w dużej mierze dzięki Jego postaci ten „Dekalog” robi tak wstrząsające wrażenie. Świetna Aleksandra Justa jako Elżbieta. Jej rozmowa z Panią Profesor (Sławomira Łozińska), odsłaniająca prawdę o wydarzeniach z czasów wojny - trzyma w napięciu tak, że słychać jak na scenę spadają płatki kurzu. Nikt na widowni nawet nie drgnie w tym momencie.
Spektakl trzyma w napięciu. Tak. To niepodważalne. Poplątane ze sobą, jak nitki ludzkiego życia, sprawy i sprawki zamieniają się w występki. Wracają po chwili, aby znów oddać prym innym wątkom. I tak wiążą się z nich węzły zła. Tworzą obrazy człowieczych tragedii, małości, okrucieństw i porażek. „Dekalog” w formie skondensowanej. Ale znakomitej, co tu kryć. Jest zatem kruchy lód, który załamuje się zabijając córkę, tak tu jest to córka, ufającego komputerowym wyliczeniom intelektualisty-ojca. I jego poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: Po co ci, Boże, ta mała dziewczynka. Świetna w tej roli młoda Artystka Anna Zacharczuk. Prześlizgujemy się moim zdaniem w nadmiernym pośpiechu przez przykazanie drugie, czyli historię małżeństwa w którym on jest śmiertelnie chory, a ona jest w ciąży z innym. Doskonale natomiast wypada przykazanie o święceniu dnia świętego, czyli całonocna szalona wyprawa kochanki (Małgorzata Kożuchowska) i wyrwanego z rodzinnego domu kochanka (Karol Pocheć). I dalej, dalej, dalej. Nie będę opisywać każdego przykazania osobno, bo istota spektaklu polega na ich zobaczeniu, rozsupłaniu i ułożeniu w głowie. Samemu. Bez przewodników. W każdym razie wszystkie historie z filmów Kieślowskiego są na scenie.
Najważniejsze jest życie dziecka. Pojawia się ta teza kilka razy. Przewrotnie, bo przecież śmierć dzieci w „Dekalogu” jest obecna mocno. Życie dziecka stanowi rozgrzeszenie ludzkich postępków. Dla niego wszystko musi ustąpić z drogi. Czy bohaterowie „Dekalogu” szanują to, można powiedzieć jedenaste przykazanie? Dlaczego zdanie „Najważniejsze że dziecko żyje” brzmi im w ustach z różnym natężeniem i przekonaniem? - oto kolejny, świetny punkt wyjścia do pospektaklowych rozważań.
Uwielbiam takie wieczory. Gdy wychodzi się z teatru i w rozpiętym płaszczu, nie czując ani zimna ani gorąca, idzie przed siebie w zamyśleniu. Mija świat, który przepływa jak obrazy na karuzeli. „Dekalog” to kalejdoskop - szybko obracany w dłoniach szalonego Losu. Mieni się błyskotliwymi scenami, kaleczy poczucie bezpiecznej sprawiedliwości. Tak, jak czyniły to filmy Krzysztofa Kieślowskiego.
Zadziwił mnie ten spektakl. Miałem wiele obaw, czy wszystko z filmów Kieślowskiego uda się upchnąć, mówiąc językiem nieładnym, w cywilizowane ramy czasowe. Udało się. Myślałem nad tym, czy moralne rozterki człowieka lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku będą aktualne po czterdziestu prawie latach, w epoce szaleńczych okrucieństw wieku dwudziestego pierwszego. Są jak najbardziej na czasie. Niepokoiłem się wreszcie pułapką spłycenia dzieła Kieślowskiego i Piesiewicza. Ono jest napisane na najczulszych nutach wrażliwości. A walec współczesnego postrzegania świata nie znosi delikatności. Na szczęście i i te niepokoje były bezpodstawne.
„Dekalog” w reżyserii Wojciecha Farugi w Teatrze Narodowym jest grany od dwóch lat. I oby tam pozostał. Teatr moralnego niepokoju, można chyba tak napisać, proby najwyższej.
autorzy : Krzysztof Kieślowski, Krzysztof Piesiewicz
reżyseria: Wojciech Faruga
adaptacja: Davit Gabunia
dramaturgia: Julia Holewińska
scenografia, kostiumy, światło: Katarzyna Borkowska
muzyka: Bartosz Dziadosz
choreografia: Krystian Łysoń
Realizatorzy:
asystent reżysera: Mateusz Kmiecik
realizatorzy światła: Łukasz Obuch-Woszczatyński, Tomasz Księżak
realizatorzy dźwięku: Marcin Kotwa, Maciej Rybicki
inspicjent: Krzysztof Kuszczyk
suflerka: Anna Leszczyńska
Obsada:
Sławomira Łozińska, Edyta Olszówka, Małgorzata Kożuchowska, Gabriela Muskała/Aleksandra Justa, Karol Pocheć, Paweł Brzeszcz, Wiesław Cichy, Mateusz Kmiecik, Adam Szczyszczaj
w roli Córki Anna Zacharczuk/Helena Zielińska
Komentarze
Prześlij komentarz