Czarno biała „Godzina Widm”

Premiera nowego roku akademickiego w Teatrze Collegium Nobilium. Pierwsza po zakończonej kadencji rektora Wojciecha Malajkata, pierwsza po bardzo moim zdaniem udanym poprzednim sezonie. Wszystko to powoduje, że „Godzinę Widm” w reżyserii Marcina Starosty obejrzeć było trzeba jak najszybciej. 


Teatr uważam za zjawisko zerojedynkowe. Czarno-białe. Albo spektakl jest dobry albo zły, w subiektywnej ocenie widza. Nie ma niczego gorszego, niż widowisko szare. Bez wyrazu jak mgła, która pojawia się i nie wiedzieć kiedy znika w zapomnieniu. „Godzina Widm” nie jest szara. Jest czarna i biała zarazem. Jest jak mikser, którego mieszadła ktoś zatapia w głowie i włącza aby powoli, coraz szybciej i znowu powoli mieliły myśli. Ale - zejdźmy z tej widmowej chmury na ziemię. 


To rzecz o Powstaniu. Widzianym oczami nie walczących, a ludności cywilnej, kryjącej się w piwnicach. Mam wrażenie , że z jakiegoś powodu to spojrzenie jest ostatnio modne. Tak, jak modny staje się na nowo Miron Białoszewski i jego „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”. Tylko, czy prawda piwnic nie jest półprawdą? 


Na scenie czworo młodych Aktorów Akademii Teatralnej i Jacek Fedorowicz. Tak. Ten sam genialny felietonista, satyryk, aktor komediowy. Tu w roli łącznika epok. Narratora. Przypomina mi jego rola tą którą wybrał dla siebie Tadeusz Konwicki w „Kronice wypadków miłosnych”. Spiritus movens wydarzeń. Duch a zarazem człowiek z krwi i kości, który w przeszłości wie jaka będzie przyszłość a w przyszłości przeszłość wspomina. Pomyśl bardzo dobry. Fedorowicz w czasie Powstania był dzieckiem, ale w wieku w którym pewne obrazy, czy sytuacje trafiły do jego pamięci. Jak sam w spektaklu

mówi - to okruchy. Ledwie kilka okruchów z tamtych dni. Moim zdaniem za mało Go w „Godzinie Widm”. Przez dłuższy czas snuje się w zakamarkach scenografii z karbidową latarnią i jedynie słowem, jednym zdaniem włącza się w akcję. Szkoda. Nie wykorzystał Reżyser jego możliwości. 


Spodziewałem się więcej ale i tak są dwie znakomite sceny z udziałem Jacka Fedorowicza. Rozmowa o psach, w której prowadzi dialog z Pauliną Matusewicz. Świetnie to jest zagrane. Zupełnie nie ma się tu wrażenia, że stoją naprzeciwko siebie pokolenia, które dzieli przepaść lat i doświadczeń. Matusewicz odnajduje się doskonale w trudnym aktorsko, też zapewne poznawczo, momencie spektaklu. I ten duet zapada w pamięć. Mi otworzył oczy. Do tego momentu nie czułem się dobrze patrząc na „Godzinę Widm”. Nie rozumiałem konwencji. Miałem wrażenie, że młodzi aktorzy biegają po scenie tam i z powrotem, jak na jakiejś szkolnej akademii ku czci dawno zmarłych i zupełnie niezrozumiałych bohaterów. Może tak nastroił mnie fatalny moim

zdaniem prolog „Godziny Widm”? Zupełnie nieudany, sztuczny, kiczowaty i oderwany od całości. Zamiast pomóc widzowi przy odnalezieniu nastroju spektaklu - psuje moim zdaniem

efekt. Ale na szczęście mija. Daje się zapomnieć. 


Kolejna świetna scena to śpiewana przez Patrycję Grzywińską piosenka Mariana Hemara „Kiedy znów zakwitną białe bzy”. Darowałbym sobie po niej passus Jacka Fedorowicza - panie Mieczysławie, dziękujemy. Śpiewał to, poza Foggiem, także Jerzy Połomski, a kto dzisiaj obu wielkich artystów pamięta? Głos pani Grzywińska ma wspaniały. Dźwięczny jak struny fortepianu. Pięknie to jest zaśpiewane. Dziękuję Pani Patrycjo - tak bym powiedział na miejscu Fedorowicza. 


Bardzo mocna jest rozmowa na dachu. Kamil Książek i Paulina Matusewicz. Ojciec i córka, patrzący z góry na płonące i umierające Miasto. On widzi w tym cmentarzysku szansę odrodzenia. Ona modli się o kolejne pięć minut życia. On ma przed oczami budynki, place zabaw i ulice. Ona gruz i śmierć. Poczułem jak gardło ściska mi strach. Zobaczyłem moją córkę na placu zabaw przy placu Wilsona. Jej podstawówkę, liceum, świeżo rozpoczęte studia . Jej marzenia. Jak kruche to wszystko i jak zagrożone w naszym świecie. Kulminacyjna, dla mnie, scena „Godziny Widm”. Przejmująca. 


A potem finał. Musiałem się z nim przejść po Mieście. Odetchnąć i przemyśleć. Bo jest w tym symboli co niemiara i wątków moc. Spod sceny wynurza się zrujnowany, przebity pociskiem, uwalany tynkiem fortepian. Przy nim Jacek Fedorowicz. Gra ledwie pojedyncze nuty jednym palcem. To „Tango milonga” Jerzego Petersburskiego. Odwraca się i patrząc ponad scenę rozmawia z duchem. Wspomina ostatni tydzień walczącego Miasta. Koszykową przy Mazowieckiej. Tam barykada. Potem

parterowe mieszkanie na Koszykowej i dziadek, który gdzieś w gruzach odnalazł fortepian. Gra na nim. Coś, czego już Nikt nie pamięta. 


Ale to jeszcze nie koniec. Fortepian staje się wehikułem czasu. Przenosi Fedorowicza i widzów do współczesności. Siedzimy znów w sali Akademii Teatralnej. a fortepian odkrywa swoją tajemnicę. Niewypał. Czwórka młodych Aktorów staje wokół niego w strojach saperów. Czy go rozbroi? Czy podoła wyzwaniu? Jak zabierze się do tego zardzewiałego powstańczego wspomnienia? Jakie ono ma dla nich znaczenie i konotacje? Ano - to już zostawiam Państwu do obejrzenia. 


Godzina Widm”, wielowątkowy spektakl, czeka na Was w Teatrze Collegium Nobilium. Na pewno nie szary. 


reżyseria:
Marcin Starosta

dramaturgia:
Natalia Królak

scenografia:
Krystian Szymczak
Wojciech Miks

kostiumy, reżyseria światła:
Krystian Szymczak

choreografia:
Patrycja Grzywińska

opracowanie muzyczne:
Fabian Włodarek

konsultacje historyczne:
Krzysztof Szafran

opiekun merytoryczny
Łukasz Chotkowski


Obsada:

Kuba Duniewicz

Jacek Fedorowicz 

Patrycja Grzywińska 

Kamil Książek 

Paulina Matusewicz 




 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mieli "Wróbla" w garści, został im gołąb na dachu...

Bombardowanie wielkim kalibrem

Za dużo denaturatu?