Do 2.22 trudno dotrwać…
Gdyby spektakl „2.22 (Historia o duchach)” w Teatrze Polonia miał tylko drugi akt i ewentualnie piętnastominutowy prolog z pierwszego, to byłaby to całkiem przyjemna sztuka. Ale ma dwa akty i trwa prawie dwie godziny - bez pięciu
minut wliczając przerwę. Mam wrażenie, że w programie premierowym, czyli dzień przed moją wizytą w Polonii, sztuka miała nawet 135 minut. Ale mogę się mylić. Po co aż tyle? Nie wiem. Żadna z postaci nie ma w sobie grama potencjału na 135 minut spotkania z widzami. Na 115 też nie.
Zaczęło się jeszcze przed zgaszeniem świateł od nerwowej obserwacji widowni. Hulał po niej wiatr, niczym w uniwersyteckim Audytorium Maximum na przymusowych wykładach z filozofii dla filologów, na które miałem uczęszczać w młodości. Byłem raz i wystarczy. Na „2.22” też drugi raz nikt by mnie nie zaciągnął. Dziwne. Pierwszy po premierze spektakl i zupełne pustki na widowni. Ale wracajmy do spektaklu. Nie rozumiem idei reżyserskiej Waldemara Śmigasiewicza, który mając w ręku płytki, west endowy, ale powiedzmy nawet zabawny tekst, mógł opowiedzieć całość w jednym 75 minutowym, wartkim akcie. Ale nie opowiedział. Jeśli chciał, aby zarobił bufet Polonii w antrakcie - trafił jak kulą w płot. Zepsuł się internet i płatności były tylko gotówką. A kto dzisiaj nosi mamonę nie plastikową? Żartuję oczywiście ale fakt pozostaje faktem. Pierwszy akt, który trwa właśnie circa 70 minut jest nudny jak flaki z olejem. Postaci krążą po scenie obrzucając się drewnianymi kwestiami i próbują wykrzesać z siebie jakiekolwiek interakcje. Idzie to jak po grudzie, bo jest zwyczajnie za długie. Za łopatologiczne. Wychodząc na przerwę marzyłem o łyku kawy i świeżego powietrza, żeby się obudzić. Powietrze na szczęście i na razie było za darmochę.
Aktorzy w tym strasznie nudnym pierwszym akcie są koszmarnie nieprawdziwi, moim oczywiście zdaniem. Maria Sobocińska gra to, co nie wiem dlaczego zaczęła grać niedawno w Potem o Tem i tak jej zostało. Zatem nieskomplikowaną ale sympatyczną, hałaśliwą ekstrawertyczkę nie stroniącą od imprezowania. Po co? Gdzie jest ta Maria Sobocińska o intrygującym, chropawym głosie która w tym samym Potem o Tem przykuwała uwagę świetnym śpiewem i ruchem scenicznym??? Co się z nią stało? Dlaczego nie powstał recital jazzowych ballad w jej wykonaniu, które na pewno zaśpiewałaby w sposób imponujący? Tu w „2.22”, jako Lauren, jest sztywna niczym manekin. Każdy ruch wydaje się automatyczny. Gra bo gra. Nie ma w niej radości grania, błysku w oku. A był, pamiętam dobrze. Jest mi żal i tęsknię do tamtej, zapowiadającej się na gwiazdę, Aktorki! Niewidoczna zupełnie, a wręcz szkolna, Jenny. Fakt, postać grana przez Agatę Turkot jest nauczycielką. Ale czy to oznacza, że jedyne co trzeba robić to biegać z salonu po schodach do pokoiku dziecięcego? Krzysztof Szczepaniak, mam wrażenie, zupełnie nie ma pomysłu na rolę Sama. Jego zadaniem jest wywołanie pewnych - nie zdradzę po co i jakich bo nienawidzę spojlerów - emocji w widzach, aby jak największe wrażenie zrobiło zakończenie spektaklu. Ale czy doprawdy jedynym środkiem wyrazu jest pokrzykiwanie? Wyszedł Sam przerysowany, sztywny i w dużej mierze moim zdaniem nieprawdziwy. Miałem wrażenie jakiejś powierzchowności. Uproszczenia. Zupełnego braku pracy aktora nad zrozumieniem roli i wejściem w ciało i buty scenicznej postaci. Zupełnie odmienna, a wręcz z innego bieguna jest praca Michała Sitarskiego. Jego Ben jest przemyślany, spójny, zabawny i prawdziwy. Ale jeden Ben spektaklu, niestety nie zrobi. A już na pewno nie 115 minutowego.
Drugi akt „2.22…” jest znacznie lepszy. Zaczyna się coś dziać. Aktorzy, choć nadal niepewni swoich ról, poza równym i spójnym aktorstwem Sitarskiego - zaczynają przyspieszać i popychać koślawy wóz akcji, jakim była w akcie pierwszym. Pojawiają się zjawiska nadprzyrodzone, zręcznie zainscenizowane i dobrze oświetlone. Nie ma jak fajne latające stoliki i miś. To zawsze pomaga w przyciągnięciu uwagi widzów. No i jest zaskakujący, błyskotliwy finał. Tego pod żadnym pozorem nie zdradzę, bo zepsułbym wszystkim Państwu zabawę. Jednak sugeruję tym, którzy się do Polonii na „2.22…” wybierają pewien trick: Wyślijcie na pierwszy akt zwiadowcę-straceńca. Opity kawą i objedzony słodyczami zniesie te 70 minut. Pozostali niech przyjdą w przerwie, a on im w kilku słowach wszystko streści. Bez obawy. Dzieje się tak niewiele przed antraktem, że zdąży. I wtedy zostaje już sama frajda, czyli zabawny i błyskotliwie zakończony akt drugi.
Gdyby ten spektakl pojawił się na scenie OchTeatru, który słynie z płytkich, niczym obecnie rzeka Wisła, wydarzeń - nic by się złego nie stało. Tamtejszy widz klaskałby i klaskał. Wydawało mi się, że Krystyna Janda podzieliła dwa, zarządzane jej rękoma, projekty teatralne. Polonia miała być ambitniejsza, a Och - sami wiecie jaki. „2.22 (Historia o duchach)” to ewidentnie rzecz na deski Ochu. Albo Ocha, co kto woli.
Reżyseria: Waldemar Śmigasiewicz
Przekład: Małgorzata Semil
Scenografia i kostiumy: Maciej Preyer
Muzyka i opracowanie muzyczne: Jakub Śmigasiewicz
Efekty specjalne: Wojciech Rotowski
Asystentka scenografa i kostiumografa: Małgorzata Domańska
Reżyseria światła: Waldemar Zatorski
Realizacja dźwięku: Tatiana Czabańska-La Naia
Producentka wykonawcza: Magdalena Kłosińska
Obsada:
Maria Sobocińska, Agata Turkot, Wojciech Rotowski, Michał Sitarski, Krzysztof Szczepaniak
Maria Sobocińska sztywna niczym manekin? Krzysztof Szczepaniak nie pracujący nad zrozumieniem roli? Aż trudno uwierzyć! Historia wydaje się dość błaha i raczej trudno oczekiwać pogłębionych analiz psychologicznych, ale mimo wszystko szkoda. Zweryfikuję w październiku. I nawet zrezygnuję ze zwiadowcy-straceńca.
OdpowiedzUsuńDzień dobry, też nie wierzyłem. Jestem wielkim admiratorem talentu Marii Sobocińskiej, jak napisałem w relacji marzę o jej recitalu jazzowych ballad. Tu była moim zdaniem nieobecna, wygłaszała kwestie i zapadała w letarg. A ów Sam? Miał do wykonania ważne zadanie w spektaklu. Wybrał krzyk. Mógł, jak sądzę, bardziej nad tą postacią popracować. Czekam na opinię w październiku i pozdrawiam. Jacek Mroczek TeatrVaria
OdpowiedzUsuń