Winda do piekła

Gdyby to „przedstawienie” sprokurowali kuracjusze, pod wodzą dzielnego KO-wca, na zakończenie turnusu, wykorzystując amfiteatr Parku Zdrojowego w Ciechocinku (o ile taki tam jest) - nie miałbym cienia pretensji. Jednak od instytucji, która nosi nazwę „teatr” oczekuję znacznie więcej. „Winda do nieba”, wystawiona w Teatrze Imka to katastrofa. Siedziałem i oczom własnym nie mogłem uwierzyć. 


Najgorsze jest to, że ten potworek w jakimś sensie spełnia oczekiwania właścicieli Imki. Biznesowo się chyba spięło. Widownia pełna. Wchodząc słyszałem o 150 osobowej zwartej grupie, która dotarła autokarami. Byli to ludzie starsi. I ich jest mi żal szczególnie. Bo widziałem jak wyjątkowy był to dla nich wieczór. Jak cieszyli się z tego, że idą do teatru. I w ramach wycieczki dostali tego potworka. Oczywiście śmiali się i klaskali w rytm, jak wystrzał poklask ich brzmiał. Bo zapewne organizatorzy takich wycieczek, mając małe możliwości manewru z przyczyn finansowych (absolutnie ich za to nie obwiniam!!!), zabierają ich na takie właśnie wydarzenia. To jednak uwaga do dyrekcji Imki. Jesteście odpowiedzialni za poziom artystyczny przedsięwzięć, jakie pokazujecie na swojej scenie. Odpowiedzialni za doznania i kreowanie gustów Waszych Gości. Wstydziłbym się pokazać coś takiego, nawet w przydomowym ogródku na zakończenie suto zakrapianego garden party dla ślepych i głuchych. 


Na dodatek, jak to pięknie z właściwą sobie klasą, inteligentnym humorem i błyskotliwością określił Dariusz Kordek - „Windę do nieba” oglądali też - tu sformułowanie pana aktora - widzowie z wolnego wybiegu. No nie śmiejcie się. Tak Dariusz Kordek, przemawiając ze sceny na zakończenie, nazwał naiwniaków którzy bez zniżek dla grup zorganizowanych kupili bilety. Jestem jednym z tych naiwniaków. Epitet przyjmuję z pokorą, jako zasłużoną karę za to że wybrałem się do Teatru Imka. Mój błąd. 


A teraz argumenty. Rzecz jest o czwórce 45 latków, którzy utknęli w windzie drapacza chmur na wysokości, nomen omen, 45 piętra. Każde z nich jest inne i każde do bólu przewidywalne. Do tego  stopnia, że to po prostu nudzi i usypia. Oklepane, stereotypowe postaci. Miałem wrażenie, że całość ktoś napisał na kolanie w przerwie między śniadaniem a wcześnym obiadem. Nie wysilając się zbytnio wziął cztery charakterystyczne osoby, o jakich kiedyś słyszał i zamienił je w - no właśnie. Agent ubezpieczeniowy musi być cwanym ochlapusem popijającym alko. Nauczyciel przeładowanym bezużyteczną wiedzą przegrywem, z jakimś wynikającym z bycia tym ostatnim - nałogiem. Fryzjerka z kolei musi być głupia i naiwna, a prawniczka to wyrachowana sucz, której nie idzie w miłości. Powstały nędzne, sztampowe stereotypy, które na dodatek pochodzą sprzed co najmniej dwudziestu lat. 


Zatem złośliwa prawniczka od nieruchomości, czyli Magda grana przez Izabelę Bukowską. Tu ukłon w kierunku Aktorki, bo śpiewa przyjemnym głosem, wszystko słychać i nie przeszkadza Jej muzyka.  Izabela Bukowska była, moim zdaniem, jedynym światłem w tym ciemnym jak tunel szybie windowym. Jest i naiwna Urszula. Patrzyłem z przykrością na Małgorzatę Lewińską, bo samo machanie nogami nad Dariuszem Kordkiem w pierwszej scenie drugiego aktu to mało. Ufam, że spotkamy się kiedyś w innym teatrze i w o wiele lepszych okolicznościach. No i dwóch panów. Józef, agent ubezpieczeniowy, grany przez Jacka Kawalca oraz Andrzej - uzależniony od kobiet nauczyciel licealny. W tej ostatniej roli Dariusz Kordek. O obu panach mówić nie ma sensu. Ani to miłe, ani grzeczne szydzić z ról nieudanych. Kawalec krzyczy, Kordek się snuje. Amen. 


Winda niestety wisi długo. Przez dwa akty, czyli z antraktem circa dwie godziny. Sam chciałem się powiesić zamiast niej, przyznam szczerze. Dialogi, jak już napisałem,  to piramida banału i taniochy. Humor na poziomie sitcomu dla cinkciarzy z lat dziewięćdziesiątych. A może i serialu z Czechosłowacji. Songi… Pani Izabelo, to nie do Pani oczywiście. Songi tragiczne. Rzadko się zdarza, że po obejrzeniu dwu aktów spektaklu muzycznego nie pamięta się ani jednego refrenu. Jacek Kawalec podobno śpiewa z Budką Suflera. Jeśli tak, to Romuald Lipko zapewne obracając się w grobie wywiercił już dziurę na wskroś naszej planety. Dariusz Kordek nieźle tańczy, co w śpiewaniu songów może pomagać tylko iluzorycznie. Małgorzata Lewińska jest miła. Ja też chciałem być w tej chwili miły.  Niestety, każdy z aktorów co najmniej dwa razy śpiewa. Nie mówiąc o tym, że także tańczy. No, dobrze. Chodzi w rytm muzyki albo wywija nogami na leżąco. Te wstawki to gwóźdź do trumny owej „Windy”. Widz czuje, że nie podąża nią do nieba a w zupełnie przeciwnym kierunku. 


Na szczęście spektaklowa winda spada w końcu na ziemię. Późno, bo późno - ale przynosi to ulgę. Jedyne miłe uczucie w spektaklu. Rozumiem, że jest lipiec i trzeba jakoś żyć. Zarabiać. Ale na Boga. Przecież trzeba też potem spojrzeć na siebie w lustrze! 


Twórcy:

Reżyseria-Dariusz Taraszkiewicz

Scenografia-Paulina Czernek-Banecka

Kostiumy-Katarzyna Kwiecień-Kaniewska

Muzyka-Jacek Zamecki

Choreografia-Krzysztof Kriss Adamski

Producenci spektaklu – DEKAPRO MANAGEMENT SP. Z O.O.,

DOM KULTURY W RAWICZU.

SPEKTAKL POWSTAŁ DZIEKI DOFINANSOWANIU Z NARODOWEGO CENTRUM KULTURY W RAMACH PROGRAMU – „KULTURA W SIECI”

 

Obsada:

Obsada: Dariusz Kordek/Daniel Zawadzki – w roli Andrzeja*

Małgorzata Lewińska/Ewa Lorska- w roli Urszuli*

Izabela Bukowska/Sylwia Gliwa/Beata Olga Kowalska- w roli Magdaleny*

Jacek Kawalec/Janusz Onufrowicz w roli Józefa*

(* Wymiennie)




Komentarze

Popularne posty