Z tego może być chleb

"Praca z aktorem. Proces", pokazana w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych to wspaniały zaczyn. Drożdże, na których można wyhodować spektakl na miarę „Wenus w futrze”. Zresztą w podstawowym założeniu bardzo do niego podobny. Na scenie Aktorka (Inga Chmurzyńska) i Reżyserka (Eugenia Balakireva) Szykują finałową scenę sztuki. Miała przyjść jeszcze aktorka starszego pokolenia i zagrać rolę matki, ale wszystkie uznane artystki olały studenckie prośby. Kulminacją sceny jest uderzenie w twarz. Matka, która właśnie rozstała się z kochankiem wraca do domu zapłakana. Córka pyta ją, czy wszystko OK. Na to matka uderza ją w twarz i krzyczy, że wiele razy zabraniała używać sformułowania "OK". 


Zaczynają omawiać tę scenę. Aktorka, Polka, uważa że to mocne i sprawia wrażenie, że nie rozumie jak mogłoby się coś takiego w realnym świecie zdarzyć. Reżyserka, Białorusinka, o wiele bardziej doświadczona i wyraźnie obyta z przemocą spokojnie wyjaśnia, że tak się zdarza. Ktoś uderza w twarz bliską sobie osobę z błahego powodu, choć prawdziwy może być zupełnie inny. Zaczynają rozmawiać, powoli odchodząc od teatralnej sceny. Mówią o swoim życiu i płynnie Aktorka zmienia się początkowo w interlokutorkę, terapeutkę,  a wreszcie w matkę Reżyserki. To jest - moja uwaga na marginesie - świetny pomysł i znakomicie Artystki tę scenę zagrały. Matka ma swoje zdanie. Uważa, że w Mińsku jej córka mogła już dawno skończyć studia i mieć pracę, spokój i stabilizację. Reżyserka mówi cenię mińskiego spokoju. O trzydziestu wywalonych za demonstrowanie studentach. O tym, że praktycznie cały aktorski świat Mińska musiał uciekać za granice i teraz stara się wiązać koniec z końcem. I o tym wreszcie jak głęboko niemoralna w tym kontekście byłaby decyzja o pozostaniu i zajmowaniu ich miejsca. 


Jest zatem konflikt pokoleniowy. Konflikt postaw - cichej desperacji pokolenia obecnych 40-50 latków dla których najważniejsze jest aby było spokojnie i nie doszło do tragedii. Dążenia do zmiany, szukania swojego miejsca i potrzeby wolności młodych. Znamy to? Oczywiście. Za każdym razem tak było, jest i będzie. Gdy młodych pchają na ulicę ideały, ich rodzice za wszelką cenę starają się utrzymać bezpieczne status quo aby nikomu nic złego się nie stało. Potem rozmowa schodzi na mińskie dzieciństwo reżyserki. Na przemoc, strach, ból. Na to, że nigdy nie czuła się matce potrzebna. W zasadzie matka była generatorem lęków i obojętności. I tylko babcia była w tym tunelu ciemności błyskiem światła. To bardzo dobry i zarazem bardzo osobisty fragment "Pracy...".


Wracamy do Krakowa. Znów jesteśmy na scenie akademickiej i Panie wracają do ról aktorki i reżyserki. Rozmowa o homoseksualizmie, którego zarzewiem może być strach przed przemocowością mężczyzn i brak wzorca damsko-męskiego udanego związku. Mamy kolejny, znakomity fragment tego spektaklu. Jednak tu się on w zasadzie urywa. Kolejne dwie sceny - rozmowa przy winie i taniec - nie wytrzymują, moim zdaniem konkurencji z poprzednimi. Nie są tak dynamiczne, przemyślane. Dialog „siada” i staje się błahy. A potem gaśnie światło. Oklaski w dużej mierze zaskoczonej nagłym zakończeniem widowni. 


Pozostaje niedosyt. Tłumaczy go, moim zdaniem w pewnym sensie tytuł sztuki. To warsztat. Pracy z aktorem. Ale mam wrażenie, że obie Panie mogą pójść za ciosem. Są, można powiedzieć w bramie pałacu. Wystarczy jeden krok do wnętrza. Z tego czterdziestominutowego warsztatu, dokładając dwadzieścia czy trzydzieści minut można stworzyć znakomity, trzymający w napięciu dramat na miarę najlepszych w kategorii spektakli rozliczeń pokoleniowych. Wszystko jest już ułożone. Trzeba tylko dopisać drugą część i zakończenie. 


Nawet w tej nadmiernie okrojonej formie, "Praca..." zadaje mądre i aktualne pytania. Czy teatr jest formą terapii? Ucieczki od nieakceptowalnych realiów w świat bezpiecznej fikcji. Czy jest lekiem, który w wystarczającym stopniu koi strach, ból i samotność? I czy ta teatralna terapia wystarczy aby uporać się z własnymi demonami? Sam obserwuję wzrost zainteresowania teatrem w ostatnich latach. Ostrożnie, bo bez dowodów stawiam hipotezę, że zaczynamy częściej bywać na jego widowni, bo tu dzieje się coś, co pozwala zapomnieć o cieniu gromadzącym się na wschodzie, o wiecznej ucieczce przed sączonym przez media strachem i beznadziejnością. Możliwe, że tak jest. Że teatr istotnie stał się formą terapii społecznej. Wyzwolenia i przerobienia swoich lęków. Zobaczenia ich z bezpiecznego dystansu fotela na widowni. Oswojenia się z nimi. 


Oklaski na zakończenie „Pracy z aktorem” jak najbardziej zasłużone. Z przyjemnością zobaczyłbym ją w wersji kompletnej. I właśnie w wykonaniu Eugenii Balakirevej i Ingi Chmurzyńskiej, bo były w tym znakomicie prawdziwe. Może się na taki ruch zdecydują? Jest wiele świetnych rozwiązań tego, co mogłoby w „Pracy z aktorem”  być dalej. 


TWÓRCY:
Reżyseria: Eugenia Balakireva
Tekst: Eugenia Balakireva, Inga Chmurzyńska

OBSADA:
Inga Chmurzyńska, Eugenia Balakireva

P.S. Nie znalazłszy afisza spektaklu, korzystam ze zdjęcia na stronie WST




Komentarze

Popularne posty