Pięknie opowiedziane

Jestem  mieszczuchem z krwi i kości. Jednak wieś, mała mazowiecka wieś, zagubiona gdzieś nad Wkrą płynie cienkim strumykiem wspomnień przez moją pamięć. Byłem malcem. Zaczęło się kiedy miałem cztery lata, skończyło wraz z początkiem podstawówki. Moi rodzice znaleźli Kosewko i wpadli na błogosławiony, co piszę zupełnie serio, pomysł abym z rodzoną babcią spędzał tam co najmniej półroczne wakacje. Jechało się zatem w połowie kwietnia i do Warszawy wracało wraz z październikowymi mgłami. Wynajmowano nam drewniany, solidny wiejski dom. Dzięki temu poznałem swoją trzecią Babcię - Babcię Łabędową. Na „Babcię” z „Pani Gospodyni” awansowała się sama, już po pierwszych dniach naszej znajomości. Ile mogła mieć lat? Tysiąc? Gdy mówiła słuchali jej wszyscy i wszyscy wykonywali jej spokojnym głosem wydawane polecenia. Nawet mój ojciec, gdy Babcia Łabędowa wpadła z krzykiem „Panie Mnichale (tak zawsze wymawiała Michał), wsiadaj pan do samochodu i uciekaj, bo zara woda przyjdzie i już pan tu z nami zostaniesz!” wskoczył za kierownicę. Kiedy wyjeżdzał polną dróżką u podnóża pagórka na którym stał nasz dom, Wkra wlewała się na łąki a woda sięgała do połowy kół samochodu. Skąd Babcia Łabędowa wiedziała o tym, że za zakrętem, niewidoczna przecież, czai się fala powodziowa? Ja to jestem wdowa po rybaku, odpowiadała na pytania. Dziesięć? Gdy kierowała na mnie swoje nieprawdopodobnie niebieskie oczy błyskały w nich iskierki ledwie starszej siostry. Uczyła mnie poruszać się w pozornie prostym, wiejskim świecie. Do granic możliwości konsekwentnym, prawdziwym i sprawiedliwym. 


Po co Państwu tym zawracam głowę? Nie bez przyczyny. Zależy mi na tym, abyście zrozumieli dlaczego „Chłopki”, spektakl warszawskiego Teatru Współczesnego oparty o prozę Joanny Kuciel-Frydryszak, nie wywołuje we mnie silnych emocji. A w zasadzie dlaczego tych emocji nie spowodował pierwszy akt przedstawienia w reżyserii Sławomira Narlocha. Ja takie historie znam. Przypomniały mi się te kierowane bezpośrednio do mnie przez Babcię Łabędową. Choćby o tym, że jak się skaleczysz - zanurz ranę w rzece a rzeka wszystko wygoi. Albo o psie, co jest tak silny że wyrywa z budy deskę do której przybito trzymający go łańcuch i wędruje po wsi. Czy o chłopakach, których sprzed sklepu milicjant pałą pognał a oni krzyczeli „Uciekajta, Pan przyjechał i bije!”. Były i inne, bardziej drastyczne. Te podsłuchiwaliśmy z dzieciakami korzystając z cienkich ścianek werandy, na której popołudniami urzędowali dorośli. 


Zastanawiałem się jak z tego wybrnie Sławomir Narloch. Same historie Chłopek, niech mi Niebiosa i Szanowna Egzaltacja wybaczą - nie są, moim zdaniem, zbyt nośne. Wiadomo gdzie się zaczną i jak skończą. Polska wieś w zasadzie do lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia kryła w zakamarkach drewnianych chałup taki właśnie świat. Pierwszy akt, czytelnie skonstruowany i solidnie zagrany, nie wzbudził we mnie wielkiego uniesienia. Poznajemy losy kobiet żyjących na polskiej wsi międzywojnia. Twarde to były czasy. Szło się za mąż z rozsądku, rodziło w cierpieniu, żyło w bólu. Wiem to.  Z opowiada≥ń, z literatury. Nie ulega natomiast wątpliwości, że spektakl jest świetnie zagrany, znakomicie sprawdza się oszczędna w środkach, chropawa scenografia autorstwa Martyny Kander. Scena zamienia się w coś na kształt izby chłopskiego domostwa. Szerokie, przypominające wrota stodoły dwuskrzydłowe drzwi otwierają się wpuszczając mgliste opary, a czasem posadowione na horyzoncie scenicznym niebo. Stamtąd wjeżdża chłopski wóz. Nie byle jaki. Wymalowany obrazkami Drogi Krzyżowej. Symbol wiejskiej męki istnienia. Wyzwolenia? Także. Wóz na wsi. Bez tych desek na kołach nie dawało się tam funkcjonować. Zwieźć siano z łąki, ziarno dostarczyć do młyna aby nim wrócić z mąką. Nie dało się gnoju na pola wywieźć, aby użyźnić zmęczoną rodzeniem ziemię. Wóz na wsi to podstawa. Jak wiara w miłosiernego Chrystusa i Matkę Bożą, co stoi na straży ludzkiego porządku i ratuje sprawiedliwych w opresji. Matka Boża w „Chłopkach” Narlocha jest. Świetna w tej roli Joanna Jeżewska. Jej Matka Boża jest sumieniem kobiecego świata drewnianych chałup. Tych, co kryją bijących żony-niewolnice panów-mężów, płacz wiecznie głodnych dzieci, choroby i pracę. Wieczną, niekończącą się pracę. Jest ukojeniem i nadzieją. 


Czy to nie jest za mało? Czułem niedosyt po pierwszym akcie. Reasumując go - był jak szkicownik wypełniony pastelowymi rysunkami wiejskich sytuacji. Brakło mi w nim, zapewne z przyczyn już opisanych, mocnego koloru. Kontrastu barw. Czegoś, co by mnie zaskoczyło. Wartości dodanej. Czy spektakl wyjdzie z tej pułapki? Czy drugi akt przestanie być smacznym, ale pozbawionym soli posiłkiem? Zabrakło mi w pierwszej części „Chłopek” reżyserskiego instynktu. Błysku. Pojawił się w ostatniej, świetnej zresztą scenie tańca z nosidłami. Tak. Ten jeden moment był w pierwszym akcie rzeczywiście zaskakująco mocny i symboliczny. 


Drugi akt, piszę to po ochłonięciu, rozwiewa wszystkie wątpliwości. Jest wspaniałym rozwinięciem szkiców. Wieloznaczny, symboliczny. Wymagający skupienia i uwagi. Pobrzmiewa w jego pierwszych słowach starcie mickiewiczowskich „Dziadów” z realiami kobiecego żywota, w którym najważniejsze jest aby zdążyć z wstawieniem mleka nim wóz mężowski wychyli się zza zakrętu. Ta wymiana zdań świetnie pozycjonuje tą część „Chłopek”. Tu nie ma miejsca na romantyczne uniesienia. Jest życie. Kwaśne jak zapach potu, piekące jak ziarno gorczycy. Umiejętnie Sławomir Narloch o tym życiu opowiada, a Aktorzy zaskakują znakomitymi wykonaniami znanych przecież, a jednak wpadających w ucho ludowych pieśni. Wciąż widowisko się rozwija. Wóz przywozi na scenę kolejne odmiany wiary i męki. Aż do kulminacji. Czyli chłopskiego wesela. Uczty, która przeradza się w  brawurowo zaplanowaną odsłonę Ostatniej Wieczerzy. Kobiecej Ostatniej Wieczerzy. Środek stołu należy tu nie do Chrystusa, lecz do jego Matki. Dookoła niej przysiadają chłopki. Snują opowieści o wiejskich kobietach, które los cisnął w palące, jak wypijana wódka sytuacje. Mocna scena. Jest w niej fresk Mistrza Leonarda, ale jest także coś ze słynnego „Popiołu i diamentu”. Bodaj najważniejszej sceny polskiego powojennego kina - wspomnień przy barze i zapalanych płomyków pamięci. A potem pojawia się Prawnuk, czyli bardzo dobrze zagrana przez Marcina Stępniaka, towarzysząca widzom przez cały spektakl postać narratora. Powracają wspomnienia jego Prababci, Babcią zwanej. To jest symboliczne podziękowanie wszystkim Kobietom tamtych i późniejszych czasów, które w uporczywej pracy, od świtu do zmierzchu dźwigały na plecach porządek świata. Dbały o to, aby z pustego dawało się nalać w próżne. Zapałka dzieliła na czworo. Chleb nie kończył nigdy. Fantastycznie ogląda się ten akt.   Ogląda i zarazem w nim uczestniczy. 


Jestem pod wielkim wrażeniem konstrukcji spektaklu Sławomira Narlocha. Przemyślanej i czytelnej. Pierwszy akt stanowiący solidny fundament pod drugi.  Naszpikowany symbolami, humorem - bo i niego jest miejsce - oraz ludową mądrością. Drugi akt będący syntezą wsi. Świata trudnego, sprawiedliwego. Opartego na konsekwencji działań ludzkich i losowych zdarzeń. Na śmiechu, który był jak kojący plaster na codzienną ranę. To się po prostu ogląda na jednym oddechu. 


„Chłopki” w Teatrze Współczesnym nie są natomiast przedstawieniem, które wkomponowuje się w to, do czego scena przy Mokotowskiej przyzwyczajała swoich widzów przez wiele lat. Nie jest to teatr spokojny, stateczny - rzekłbym mieszczański. Tu jest życie saute, ciśnięte na scenę. Bez sreberek, kolorowych papierków i niedomówień. Mnie to przekonuje. Ciekaw jestem Państwa odbioru „Chłopek”.  


Adaptacja, reżyseria 
Sławomir Narloch 

Scenografia 
Martyna Kander 

Kostiumy 
Anna Adamek 

Reżyseria świateł 
Karolina Gębska 

Muzyka i kierownictwo muzyczne 
Jakub Gawlik 

Projektowanie dźwięku 
Katarzyna Gawlik 

Przygotowanie wokalne 
Magdalena Czuba 

Choreografia 
Mariusz Żwierko 

Asystentka kostiumografki 
Marta Kopańska 

Obsada

KONSTANCJA ZIEJA / MARIA / MATKA BOSKA 

Joanna Jeżewska

LENKA

Monika Kwiatkowska 

STEFCIA 

Monika Pawlicka

MARIANNA 

Agnieszka Pilaszewska

JADWINIA POPIOŁKIEWICZ / BABCIA 

Ewa Porębska

JADZIA 

Natalia Stachyra

RUDZIA 

Kinga Tabor

ANTOSIA

Elżbieta Zajko 

PRAWNUK

Marcin Stępniak


muzyka na żywo: 
Akordeon:
Anastazja Gizińska 

Skrzypce:
Wioletta Jakubiec 

Wiolonczela: 
Katarzyna Stasiewicz 




Komentarze

Popularne posty