Mistrzowie Czystej Formy

To był pokaz Mistrzów. Tak ich na 04. Festiwalu Arcydzieł w Rzeszowie zapowiadano i ani litera z zapowiedzi nie przeczyła temu, co na scenie pokazał Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w spektaklu „CCY - Witkac-y. Menażeria” w reżyserii Andrzeja St. Dziuka. Uczta teatromana, frajda intelektualisty. Tak. Już Państwo czekają na łyżkę dziegciu w tej powoli się zapełniającej beczce miodu? Będzie. Ale poczekajcie. 


Dziuk pokazał Czystą Formę w jej najczystszej postaci. Tekst, treść - jak zakładał Mistrz Witkacy - nie ma znaczenia w tym genialnym ciągu obrazów, które atakują umysł i wyobraźnię. Są wprost doskonałe. Doskonali w zasadzie - bo przecież mówimy o Aktorach Teatru Witkacego, którzy to widowisko stworzyli. Zagrało im wszystko. Agresywna muzyka, w takt której wyszli na scenę, niczym modelki i modele w upiornym pokazie potworności na wybiegu u Króla Absurdu. Charakteryzacja, kostium, ruch sceniczny, gest, mimika - od nich nie można się było oderwać. Wręcz przeciwnie. Żałowałem, że mam ledwie jedną głowę i jedną parę oczu. Powinienem mieć kilka głów i par, aby należycie docenić i zachwycić się warsztatem każdego z Nich z osobna. 


O czym to jest? - to pytanie, które zostawmy Karolowi Irzykowskiemu. W teatrze Czystej Formy ono nie funkcjonuje. To widz, wyposażony w rozum i zmysły, sam kreuje na własne potrzeby interpretację spektaklu. I tak tu właśnie jest. Podróżujemy po wydarzeniach, ocieramy się o treść, ale umykamy jej niewoli. Z domu państwa Witkiewiczów, w którym przy stole zasiada Maria, Stanisław Senior i Staś Junior swobodnie przeskakujemy do wielości światów tworzących się w wyobraźni i w jej sferze pozostających. Pieczeń z teatru, czyli mięcho sceniczne. Uczta. 


Mistrz Witkacy dał, jak pisałem, swobodę w percepcji i konsumowaniu bodźców, których teatr dostarczać powinien. Rodzą się ad hoc. Impresje, ulotne chwile. Umykają, dając miejsce kolejnym i jeszcze następnym, pchającym się w pamięć transportowane wszelkim ludzkim zmysłem. Teatr Witkacego „umie” w Czystą Formę. Bezsprzecznie. 


To co, gotowi Państwo na łyżkę dziegciu? No, bo ona jest. Jestem wielkim admiratorem talentu dramaturgicznego Stanisława Ignacego Witkiewicza. Od lat czytuję i oglądam Jego dzieła teatralne. Szukam w nich uporczywie owej Czystej Formy. Mistrz sam sobie w teatrze zaprzecza, w pewnym sensie. A może teatr poszedł tak daleko do przodu w takt kroków człowieka, współczesnego mu widza? Patrząc na „CCY…” zadawałem sobie w głowie pytanie: Czy ta formuła teatru - wolnego od blokady treściowej nie jest zużyta?? A może właśnie jest jak najbardziej a propos? To dzisiejszy „teatr zaangażowany”, „teatr wtrącający się”, czy „teatr terapeutyczny” poszły w uliczkę ślepo zakończoną. Tak, czy siak gdzieś na dnie mojej myśli kołatała się obawa: To przecież jest to samo, co zaproponowali podczas gościnnego występu w Warszawie w 1986 roku, gdy olśnili mnie swoim „Cabaret Voltaire”. Ale u licha, to było prawie czterdzieści lat temu! Byłem wtedy zafascynowanym twórczością Witkacego szczylem, którego przemycono na intelektualne salony. Dziś jestem starym, okaleczonym wróblem. Nie łykam każdej plewy. 


Czy to znaczy, że powinienem chrząknąć ze wzruszenia i ustawić „W obronie treści” Irzykowskiego na ołtarzyku-półeczce, obok mającej wartość relikwii fotografii mojej Córki z czasów przedszkolnych? Hmmmm. Zaczynam z przerażeniem rozważać takie rozwiązanie. To jednak nie jest zarzut wobec Zakopiańczyków. Są konsekwentni w swoim dostarczaniu obrazów, z jakich widz skleja sobie model teatralnego doznania. Model. Ale czy doznanie? Tu otwiera się furtka prowadząca na pole do dyskusji. 


I teraz każdy zwolennik Teatru Czystej Formy powie: Właśnie, zakuty łbie, sam sobie zaprzeczyłeś. To, co napisałeś świadczy o głębokim, indywidualnym odbiorze „CCY…”. Istotnie. Cieszę się z tego. Bo przecież nieustanne pozostawanie w procesie poznawania to istota narkotyku, jakim jest teatr. Jeszcze i jeszcze raz. A spektakl Teatru im. Witkacego należy do tych przeżyć, których doznawanie znudzić się nie może. 


Ostatnia kwestia, dla mnie kluczowo ważna, to bezpieczeństwo. Widz jest w swoim fotelu na widowni zazwyczaj bezpieczny. Może zostać - po uprzednim ostrzeżeniu - spryskany kroplami wody, zaproszony do kontrolowanej interakcji z twórcami. Może być przez nich poproszony o przemieszczenie się do innej, fizycznej przestrzeni. A aktor? Czy ktoś powinien, czy ktoś dba o jego bezpieczeństwo? Moim zdaniem spektakl, w warunkach rzeszowskiego Domu Młodzieży, daje tu pole do rozważań. Scenę wypełniały ruchome podesty. Aktorzy w trakcie spektaklu przesuwali je, spinali ze sobą w różnych konfiguracjach. Chodzili po nich. Przeraziło mnie, że jeden z elementów wyraźnie nie dawał się przypiąć do pozostałych. Pod ciężarem ludzkich kroków przesuwał się, pozostawał niestabilny. Oni grali. Nic się w tym aspekcie na szczęście nie wydarzyło. Ale nie czułem się komfortowo zaciskając kciuki nie za sztukę. Za wspaniałych performerów, którzy w każdej chwili mogli zrobić sobie krzywdę. Aż do fatalnego wydarzenia. Podesty były niewielkich gabarytów. Dynamiczny, wymagający szybkich zmian rekwizytów i przemieszczania się Aktorów pokaz, okazał się przekroczeniem granicy bezpieczeństwa. W pewnym momencie Dorota Ficoń zrobiła o jeden krok za dużo. Centymetry. Fatalne centymetry sceny, która nie dała oparcia stopie. Upadła. Mam nadzieję, że nie był to upadek bolesny. Ale od tego wydarzenia spektakl nie miał już dla mnie znaczenia. Skończył się. Bo co to za spektakl, który nie daje poczucia bezpieczeństwa tym, którzy go tworzą? Ficoń zareagowała tak, jak w takich wypadkach reaguje wytrawna Aktorka. Wstała, bez wychodzenia z roli zebrała ciało i umysł. Grała dalej. Cena? Jeśli był nią choć siniak - to była  to cena dla mnie nieakceptowalna. Bezpieczeństwo Aktora w trakcie widowiska, moim zdaniem, jest czymś bezdyskusyjnie fundamentalnym. Pozwala artyście skupić się wyłącznie na sztuce. Nie zaprzątać swoich myśli obawami. 


Tyle. Pokazali mistrzostwo. Zostali w pamięci. Stworzyli wydarzenie wyjątkowe. Będzie ze mną do zawsze. Ułożone pieczołowicie w szufladce tuż obok zakurzonego, ale wciąż barwnego wspominania „Cabaret Voltaire”. Innego spektaklu tego teatru, który w moim przypadku okazał się mitem założycielskim fascynacji jednym w swoim rodzaju zjawiskiem. Teatrem. 


scenariusz i reżyseria Andrzej St. Dziuk

obsada: Dorota Ficoń, Emilia Nagórka, Piotr Łakomik, Krzysztof Łakomik, Dominik Piejko, Krzysztof Najbor





Komentarze

Popularne posty