Drakula dla marzycieli

Kiedy w 1897 roku ta powieść ujrzała światło dzienne, los Brama Stokera, jej autora, gwałtownie się odmienił. „Drakula” był sukcesem. Na tle ówczesnych dzieł wyróżniała go wartka fabuła i tematyka. Książę wampirów straszył, ale i fascynował. Ruszył w świat, który w przekładach zawojował. Do dziś kusi. Jak wampir. 


Skusił Jakuba Roszkowskiego, który zaadaptował i przetłumaczył tekst. A potem wyreżyserował spektakl. Premierę „Drakula wg Brama Stokera” miał w lutym 2025 roku w gliwickim Teatrze Miejskim. Moja z nim styczność nastąpiła na rzeszowskim 04. Festiwalu Arcydzieł. Czy Roszkowski się obronił i pokonał Drakulę w artystycznych zmaganiach? Widzowie opuszczający Teatr im. Wandy Siemaszkowej mieli, podsłuchiwałem, różne zdania. Spektakl jest poszatkowany. Trudny. Nie jestem wielkim zwolennikiem adaptacji powieści na teatralne sceny. Wymagają kompromisów. Skrótów. Czasem uproszczeń. Roszkowski starał się zachować fabułę Stokera z jak najmniejszymi modyfikacjami. Ale - zgadzam się z tym, że opowieść, która w dużym stopniu rozgrywa się w listach dramatis personae nuży i jest trudna w odbiorze. Bo na scenie większość akcji to odczytywanie wzajemnie do siebie wysyłanych pism. One stanowią oś tego dramatu. Drakula pojawia się symbolicznie. Uosabia grozę, tło widowiska. Czy to wystarczy? Mnie nie raziło, ale słyszałem głosy zawodu. Widzowie oczekiwali, mam wrażenie, horroru z wampirzymi zębami, krwią i wbijaniem osikowych kołków w piersi potworów. Tego nie ma. Listy jako kręgosłup spektaklu się, moim zdaniem, nie sprawdziły. Jest zbyt statycznie, nie ma w tym dynamiki. Oczywiście - nie przez cały spektakl. Bo są także jego ewidentnie mocne strony. 


I jest ich bardzo dużo. Będę bronić „Drakuli”. Tak, jak broniłem pokazanego w warszawskim Teatrze Narodowym „Fausta” w reżyserii Wojciecha Farugi. Tak, jak nie zgadzam się z krytyką „Rękopisu znalezionego w Saragossie. Dziedzictwa Gomelezów”, przedstawienia które w warszawskim Teatrze Polskim wyreżyserował Grzegorz Jarzyna. Oddalają się od oryginałów? Nie stanowią równorzędnych partnerów dla literackich pierwowzorów? Moim zdaniem są świetnymi, pełnymi monumentalnych obrazów dziełami sztuki. Widowiskami, które się zapamiętuje. Wracają w pamięci poszczególne sceny, rozwiązania scenograficzne. „Drakula” Roszkowskiego jest pod tym względem podobny. Uwagę przyciągają znakomite, moim zdaniem, kostiumy autorstwa Mirka Kaczmarka. W zasadzie można powiedzieć - wszystko, co Kaczmarek w „Drakuli” stworzył przyciąga uwagę. Odpowiada przecież także za scenografię, reżyserię świateł i projekcje wideo. Sporo. Ale wszystko, co zrobił jest na świetnym poziomie. 


Może i są w tym widowisku dłużyzny. Zapewne Mr Stoker czytany współcześnie wymaga skrótów. Ale dla pełnego rozsmakowania się w przedstawieniu Roszkowskiego trzeba użyć wyobraźni. Wejść w świat przedziwnie namalowanego końca XIX wieku. Zdać się na sunące po scenie i widowni tajemnicze postaci. Oddać się ich wampirycznej pokusie. Wtedy przed oczami stanie transylwański zamek Drakuli, w którym podstępnie uwięziony  zostaje Jonathan Harker. Ujrzymy oszalały szkuner „Demeter” na którego pokładzie Drakula przybywa do Anglii. Przeniesiemy się też do Whitby, a potem wraz z drużyną śmiałków puścimy się w pogoń za księciem wampirów, niszcząc jego potęgę. Czy zabijając ostatecznie zło? To pozostaje w gliwickim „Drakuli” kwestią otwartą. Ostatnim słowem spektaklu jest powtarzane w ciemnościach „KREW”. Co symbolizuje? Nieśmiertelność wampirzego księcia? Znak naszych coraz krwawszych i niebezpiecznych czasów? Współczesny „Demeter” z pokładu którego wyskakuje na nas zło adekwatne do lęków dzisiejszego odbiorcy? Lubię spektakle pozostawiające widzów z wachlarzem pytań, na które sami mogą szukać odpowiedzi. Ten tak nas właśnie zostawia. 


Reasumując - wampir przybywający z Gliwic nie jest najłatwiejszy w odbiorze. Ma swoje tajemnice ale i magiczny urok. Pozostając pod wrażeniem tego ostatniego pozwolę sobie na jedno ostrzeżenie: To spektakl dla widzów uważnych, wytrwałych i nie używających głowy jedynie jako wrzutni jedzenia do brzuszka. Ostanie to żart. Ot - na zakończenie. 


 reżyseria, tłumaczenie, adaptacja Jakub Roszkowski

scenografia, wideo, reżyseria świateł, kostiumy: Mirek Kaczmarek

muzyka na żywo: Dominik Strycharski

choreografia: Klaudia Cygoń-Majchrowska

głos dziecięcy: Milena Cebula

obsada: Klaudia Cygoń-Majchrowska, Mariusz Galilejczyk, Cezary Jabłoński, Łukasz Kaczmarek, Aleksandra Maj, Paweł Majchrowski, Jolanta Olszewska, Maciej Piasny, Kornel Sadowski, Alicja Stasiewicz





Komentarze

Popularne posty