Materiał do przemyślenia

Zakładałem, że opowieść o Królu Komedii będzie tylko śmieszna. Pomyliłem się na własną niekorzyść. Lubię takie pomyłki. Spektakle, które zaskakują i nagle konstatuję w ich trakcie, że jest lepiej. O wiele lepiej, niż się spodziewałem. Taki jest „Król Komedii”, monodram Dawida Dziarkowskiego, w reżyserii Marty Miłoszewskiej, który daje o wiele więcej przyjemności w oglądaniu, niż powierzchownie można oczekiwać. Jest mądry i wzruszający. Rzecz napisał Wojciech Ogrodziński. I to Jemu, zapewne, należy za taki wydźwięk przedstawienia dziękować.  


Zaczyna się w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Mamy rok 1975 a Dymsza prawie już nie słyszący i mający umiarkowany kontakt ze światem kończy swoją ziemską przygodę w Domu Opieki Społecznej w Górze Kalwarii. I ten epizod jest, moim zdaniem, jedynym dyskusyjnym fragmentem „Króla Komedii”. Ale przyjmę każdy racjonalny argument za jego pozostawieniem. Przeciwko stawiam to, że za moment z Góry Kalwarii pędzimy na złamanie karku do lat wojennych. Spotykamy Dymszę tuż po powrocie z terenów zajętych przez Sowietów do Warszawy. I obserwujemy ludzką tragedię artysty, którego przedwojenne popisy uczyniły słynnym. Dymsza kolaboruje. Nazywajmy rzeczy po imieniu. Gwiazdor tej klasy, jeśli decyduje się od 1940 roku na występy w jawnych okupacyjnych  teatrzykach - jest nie do przyjęcia. „Tylko świnie siedzą w kinie, te bogatsze to w teatrze” - głosiło w tamtych czasach hasło wzywające Polaków do bojkotu niemieckiego ersatzu rozrywki. A on? Wielki przedwojenny Dodek gra w nich aż wióry lecą ze scenicznych desek. Gdyby kolaborował ktoś o mniejszej popularności, zapewne szkoda nie byłaby tak znaczna. Ale tu mówimy o gwiazdorze. A teraz pomówmy o okolicznościach. 


„Król Komedii” to gorzkie zderzenie z okupacyjną rzeczywistością. Próba osądzenia? Wybielenia? Nie. Nie mamy prawa z perspektywy pokolenia, czy pokoleń nie znających okupacji z autopsji, pokoleń nie znających głodu, strachu i wszechobecnej nędzy, do oceniania postaw i decyzji wtedy żyjących. Możemy dać im głos. Wskrzesić ten głos na podstawie dokumentów i wspomnień. Stworzyć wehikuł, którym Dymsza może przenieść się do naszych czasów i opowiedzieć. Położyć swoje losy przed nami mówiąc: Patrzcie. Oto kilogramy życia, litry strachu i metry beznadziei. Obejrzyjcie dokładnie. Poznajcie. A potem zabierzcie ze sobą w szczelinach pamięci. Podoba mi się idea „Króla Komedii”. Miłoszewska, Ogrodziński i Dziarkowski nie interpretują. Nie narzucają jakiejkolwiek wizji. I na szczęście nie poszli na łatwiznę, pokazując Dymszę jako bądź błazna, bądź kolaboranta. Pokazują człowieka w obliczu tragedii i z nią związanych dramatycznych wyborów. Człowieka odważnego, niejednowymiarowego. To się bardzo dobrze ogląda. „Król Komedii” wciąga w swój świat. Zaciekawia dylematami. Dziarkowski w roli Dymszy stawia pytania, znajduje odpowiedzi i opowiada o wyborach swojego bohatera w sposób naturalny, niejako wydestylowany. Nie ma efekciarstwa, nadmiaru anegdot i kabaretowych bon motów. Czysto, konkretnie, mądrze opowiedziana tragiczna historia jednego z wielkich przedwojennych herosów kina. Historia, która ciągnęła się za nim jak ogon, jak sznur. Jak środowiskowy stryczek. 


A potem jest sąd. Powojenny sąd koleżeński. Na sędziowskim stole lądują fakty. Zapada salomonowy wyrok. Dymsza przez kilka lat zamienia swoje nazwisko na trzy gwiazdki, które go oznaczają na teatralnych afiszach. Ale może występować. Okazuje się, że jego historia, jak praktycznie każda, jest czarno-biała tylko dla żądnych bezrefleksyjnej zemsty głupców. Broni się, Ma dowody wielkiej odwagi. Przedstawia argumenty, potwierdzające słuszność swoich uczynków w dniach okupacji. Na oczach widzów, pięćdziesiąt lat po śmierci, buduje swoją prawdziwą wielkość. Prawdziwą bo wielowątkową. Pełną. Oglądając „Króla Komedii” momentami czułem się jak widz znakomitego, fabularyzowanego filmu dokumentalnego. Momentami jak uczestnik tamtych wydarzeń. To już sukces Aktora, Dawida Dziarkowskiego. Świetnie, moim zdaniem, udało mu się oddać drobne okruchy z których zbudował swoją sceniczną postać. 


„Król Komedii” w warszawskim Teatrze Komedia. Monodram momentami zabawny. Ale przez większość swoich siedemdziesięciu minut wciągający, zajmujący i dający mnóstwo materiału do przemyślenia, jak mawiał niezapomniany Stirlitz z pewnego radzieckiego serialu. Warto na żoliborską Małą Scenę się wybrać i ten materiał sobie do głowy pobrać. Przemyśleć. 


Tekst: Wojciech Ogrodziński
Reżyseria: Marta Miłoszewska
Scenografia, kostiumy: Paulina Czernek
Konsultacje ruchowe i stepowe: Michał Wierzbowski


W roli tytułowej: Dawid Dziarkowski







Komentarze

Popularne posty