Ruiny

Sezon się skończył. Ale kilka teatrów ma dla widzów „bonusy”. TR Warszawa dwa. „Cząstki kobiety” widziałem już dawno, zatem wypuściłem się na Marszałkowską aby zobaczyć „Miasto kobiet”. Spektakl miał premierę w 2023 roku w ramach nagrody Debiut TR. Reżyseruje pochodząca z Berlina Emma Hütt. Za dramaturgię z kolei odpowiedzialność ponoszą Marianna Cieślak i Leonie Hahn. 


Zacznę od pozytywów. Jest ich kilka. Pierwszy - mój osobisty. Spektakl jest tak poszatkowany i bezsensowny, że z zaciekawieniem sięgnąłem do tekstu, który jak wyczytałem na stronie internetowej TR, stanowi podstawę widowiska. I tu mamy kłopot. Autorka, Christine de Pizan, na którą powołują się w TR, istotnie napisała w 1405 roku utopijny moralitet „Cité des Dames”. „Miasto Dam”. Ale gdybyśmy porównali to, co na scenie z tym, co Szanowna Pani Christine napisała - doszlibyśmy do wniosku, że ktoś nas robi w balona. Uprzedzę od razu wątpliwości. Nie dotarłem w ciągu jednej nocy do tekstu oryginału i nie pożarłem go swoim niewielkim umysłem. Oparłem się o znakomity artykuł Małgorzaty Wrześniak „Miasto Dam - Christine de Pizan”, opublikowany w 16 numerze Saeculum Christianum z 2009 roku. Można go bez trudu odnaleźć w internecie, co serdecznie polecam wszystkim widzom spektaklu. Zobaczycie Państwo, że materiał literacki jest zaskakująco wspaniały i stwarza kapitalne możliwości adaptacyjne. Ale trzy Panie Twórczynie go po prostu zdewastowały, moim zdaniem. Wrócę, pozwolą Państwo do tego przy opisywaniu fabuły spektaklu. Teraz kolejne pozytywne jego strony. 


Świetna jest scenografia. Pustelnia Krystyny - znakomity przykład jak powinna. scenografia być projektowana. Oszczędna, doskonale pozwalająca się odkrywać światłem. Mocno „siadająca” w głowie i w wyobraźni. Do tego, jako kontrapunkt, gigantyczny szczur-pluszak. Makieta stworzonka, które odegra swoją rolę w spektaklu. Powiem szczerze, gdyby TR się tego szczura chciał pozbywać, to ja go z radością przygarnę jako sofę w salonie. Autorką scenografii jest Gabriela Porada a Jej wspaniała praca pozwoliła mi patrzyć na „Miasto kobiet” z pewną sympatią. Bardzo, Pani Gabrielo, dziękuję. 


I na tym wcale nie koniec. Bo gdybym zobaczył ten spektakl na jakimś przeglądzie, na którym nagradzano by mistrzów świateł - walczyłbym do ostatniej kropli tuszu w klawiaturze, aby Tina Muffler została nagrodzona. Praca reflektorów w „Mieście kobiet”, połączenie światła punktowego, rozproszonego, zimnego i ciepłego - klasa absolutnie mistrzowska. A światła współgrające z teatralnym dymem? Niebywała przyjemność. Złapałem się na tym, że fascynuje mnie nie to, co wyprawiają aktorzy, ale skupiam się na genialnych, ulotnych wizjach świateł i mgieł. To było niebywałe widowisko. 


No, dobrze. Sypałem ile się dało cukru. Czas na gorzkie ziarna negatywów. Co jest słabą stroną „Miasta kobiet”? Moim zdaniem wszystko, poza scenografią i światłami. Na warsztat Twórczynie wzięły tekst zaskakujący. W 1405 roku matka dzieciom, uznana i co sensacyjne, utrzymująca się z pisania Christine de Pizan pisze coś, co w tamtych czasach musiało mieć moc literackiej bomby atomowej. Moralitet o prawach kobiet. O tym, że ich umysły, wrażliwość, czyny - są adekwatne a wręcz momentami przewyższające męskie przewagi. Robi to w sposób koronkowy. Tu odwołuję się do opracowania treści zaczerpniętego z wyżej wzmiankowanego artykułu: Opatrzność Boża zsyła do Christine trzy koronowane damy - personifikacje Rozumu, Prawości i Sprawiedliwości. Wspólnie z nimi Christine buduje Miasto Kobiet. Fortecę dam prawych i czystych. A z czego? Materiałem są niezwykłe kamienie. To losy kobiet, które zapisały się złotymi zgłoskami w historii świata. Ówczesnego świata, zatem o wielu dzisiaj podziwianych Damach, wtedy przecież nie mogło być mowy. I okazuje się, że w tym 1405 roku budulca Autorce absolutnie nie brakuje. Opisuje w swoim utworze Semiramidę, Dydonę, Ceres. Odwołuje się do pamięci kobiet-wojowniczek, męczennic. Wieńczy dzieło, niczym ostatecznym klejnotem, przywołaniem Matki Boskiej. Miasto w oryginalnym tekście powstaje. Gdyby dzisiaj wziąć poważnie na warsztat tę „Księgę” można stworzyć porywający, mądry spektakl przypominający współczesnym widzom wspaniałe kobiece postaci, dziś pozostające w cieniu niepamięci. Można. Ale to wymaga pracy. 


Twórczynie pracy nie wykonały. Idąc na łatwiznę, sprowadziły pierwotne dzieło do roli pokiereszowanego świstka papieru, który w najlepszym razie mógł posłużyć do wytarcia stolika w hipsterskiej knajpie, gdy rozlało się obowiązkowe latte na sojowym. „Miasto kobiet” Emmy Hűtt zawstydza uproszczeniami i jarmarcznym podejściem do perły średniowiecznej literatury. W tym kontekście jedynym logicznym elementem jest fiasko scenicznej misji Krystyny. Jej Miasto Kobiet nie zostaje zbudowane. 


Ale są i inne różnice. Kim jest Boska Opatrzność? W spektaklu to… Syrena. Moment. Zanim zaczniecie Państwo chichotać, posłuchajcie jak ta Syrena wygląda. Otóż jest to stwór oklejony, czy owinięty czerwonym tworzywem, z którego uformowano odpustowy ogon. Aktorka, grająca Syrenę, jest w tym czymś cała, łącznie z głową i twarzą. Bełkocze coś niewyraźnie, ponieważ w usta wetknięto jej plastikowe zęby. Skojarzenie z odpustem jak najbardziej słuszne. Pamiętają może Państwo takie plastikowe sztuczne szczęki wampira, jakie na odpuście można było kupić dziatwie ku uciesze i trwodze? Właśnie takie zęby ma Syrena. Gdy się na nią patrzy, przychodzi skojarzenie z wrzuconym do wrzątku rakiem. Syrena głównie turla się w jakiejś fontannie i z niej kilka razy w ciągu spektaklu wygłasza bełkotliwe monologi. Są wyświetlane z projektora. Sama pojawia się raz, po czym zostaje wyniesiona i - tu znowu oglądamy scenę na ekranie - przez dwóch pracowników teatru wrzucona do taksówki jak narąbana jejmość, co napaskudziła w knajpie drugiej kategorii. Odjeżdża i znika z „Miasta kobiet”. Odetchnąłem z ulgą, bo jej monologi były równie płytkie co basenik fontanny, w którym się taplała. 


Trzy królowe. W oryginale są to przepiękne damy w koronach. Tu mamy trzy wiedźmy w zielonych strojach i rudych perukach. Wyglądają jak trzy królewny Fiony ze Shreka. Z jednym wyjątkiem. Jedna dama jest damem. Czyli panem. Zabijcie mnie. Nie rozumiem po co? Miało to być symbolem tego, że płeć stanowi świadomy wybór? Wspólnie z panią Christine, ona zza grobu a ja z Młocin - rechoczemy ze śmiechu. 


Aktorów jest czworo. Bo Wielkiego Szczurka i kukły anioła, którego nie wiem po co i za co Krystyna zabija - liczyć nie wypada. Po kolei. Krystynę gra Zuzanna Radek. Ta sama genialna aktorka, która wstrząsająco wypadła w monodramie „Clean Girl” w reżyserii Ewy Platt. Nota bene „Clean Girl” w pierwszych dniach października będzie można zobaczyć dwukrotnie na Małej Scenie warszawskiego Teatru Polskiego   Kto do tej pory monodramu tego nie widział - must see. A tu? w „Mieście Kobiet” pani Zuzanna wygląda jak studentka drugiego roku Akademii Teatralnej i to na samym tego roku początku. Myli się. „Zły” i „łzy” to jednak nie to samo i w monologu do nakręcanego szczurka-zabawki, tak jest jeszcze jeden szczurek w spektaklu, wygląda to marnie. Na dodatek aktorzy z jakichś powodów korzystają ze wsparcia mikrofonów. Sala TR nie jest zbyt duża. Zawodowy aktor bez trudu okiełzna ją swoim głosem bez dopalaczy. Granie z mikrofonami, jak wielokrotnie słyszałem od aktorów i reżyserów, wymaga umiejętności. Sam mierzyłem się z tym zagadnieniem, pracując przez kilkanaście lat przed telewizyjną kamerą. Ich w spektaklu zwyczajnie trudno zrozumieć. Mówią niewyraźnie, mikrofony dewastują te poszeptywania i robi się spektakl obcojęzyczny ale bez napisów. 


Wracamy do postaci i raz jeszcze trzy królowe. Czyli dwie Fiony i jeden Fion. Sprawiedliwość przypadła Izabelli Dudziak. To kolejna, świetna aktorka. Fenomenalna Narratorka z „Mojego roku relaksu i odpoczynku”, spektaklu w reżyserii Katarzyny Minkowskiej w którym pani Izabella gościnnie gra na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego. A tu? Jej charakterystyczny, przyciągający uwagę sposób grania, zupełnie się nie sprawdza. Ona kapitalnie wypadła w roli zdystansowanej narratorki, roli pozwalającej na spojrzenie z boku na fabułę. Tu miałem wrażenie, że mamrocze coś bez specjalnego przekonania. To zresztą mi przyszło głowy, kiedy patrzyłem na zmagania ze swoimi rolami tych dwóch świetnych aktorek: One, jako osoby wrażliwe i profesjonalnie podchodzące do swoich zadań, zwyczajnie nie wiedziały co i jak grać. Nie dziwię się. Tekst jest pozbawiony, moim zdaniem wszelkiego sensu. To girlandy słów, z których niewiele wynika.  Na dodatek poplątano tam język literacki, wulgarny, potoczny z mową filozofów. Zgadzam się, że aktor podejmuje się zadania i ma je wykonać. Ale kiedy zadania praktycznie nie ma? 


Pozostałych dwoje aktorów, czyli Julia Wyszyńska (Syrenka już opisana i Sprawiedliwość niewiele mająca do powiedzenia) oraz Mateusz Górski (Szczur - ten duży bo on gada przez chwilę i rozmawia z Krystyną o życiu - oraz Prawość). Pan Mateusz ma  w „Mieście Kobiet” świetny epizod z latarką, kiedy najpierw oświetla swoją postać, a potem snopem światła szuka po scenie Krystyny. Niewiele. 


I to jeszcze nie wszystko. Bo ci biedni aktorzy, poza tym że włóczą się po scenie i wygłaszają jakieś metafizyczne komunały, zostali zmuszeni do układów choreograficznych. Duże słowo. Pierwszy, niedorzecznie długi, polega na bieganiu i tarzaniu się w takt szarpiącego uszy trashu. Miałem wrażenie, że zrozpaczeni Aktorzy wyginają się i podskakują w myśl - cholera, muza trwa trzeba coś robić. Ich popisy nie miały, moim zdaniem, ani ładu ani składu. 


Drugi układ to coś chyba też stworzonego jako rodzaj tańca. Po scenie w pozycji 6/9 turlają się Syrena z Krystyną. Tu jednak jest wyjście. Scena jest w tym czasie nasączana dymem. Światła tworzą z niego fantastyczne wprost figury. Można spokojnie zająć się oglądaniem fantasmagorycznych chmur. Ba. Wpadłem na jeszcze jeden pomysł. Z tyłu sceny w widzów wali od czasu do czasu silny snop światła. Jeśli w chwilach gdy nie świeci będą Państwo dmuchać, dym zacznie przybierać jeszcze ciekawsze formy a reflektor za moment je oświetli. Zrobiłem tak siedząc w pierwszym rzędzie. Zabawa na sto dwa. 


Tyle o „Mieście kobiet”, spektaklu będącym wynikiem programu Debiut w TR. Jak to bywa z debiutami, jak to również bywa że spektaklami „dojrzałych” twórców. Nie wszystkie się udają. Aby stworzyć wielkie widowisko, potrzeba zebrania wielu elementów. Między innymi doświadczenia. Ten spektakl jest takim właśnie doświadczeniem. Dobrze, że TR Warszawa udziela swojej sceny debiutantom. Gdzieś przecież muszą konfrontować swoje artystyczne wizje z realiami. Tym razem, moim zdaniem, chęci przerosły możliwości. 


reżyseria, tekst: Emma Hütt

dramaturgia: Marianna Cieślak, Leonie Hahn

scenografia: Gabriela Porada 

kostiumy: Mateusz Bidziński 
video i światło: Tina Muffler

dźwięk: Sara Trawöger 

asystentka literacka: Marianna Cieślak

tłumaczka języka niemieckiego: Iwona Nowacka

asystenci reżyserki: Wojciech Sobolewski, Katarzyna Gawryś

inspicjentka: Monika Tuniewicz

kierowniczka produkcji: Magda Igielska



Obsada 


Izabella Dudziak

Zuzanna Radek 

Julia Wyszyńska

Mateusz Górski 




 

  


Komentarze

Popularne posty