„Matka” doskonała
Teatr Polonia - tak mniemałem - zamierza doprowadzić Piekło do całkowitego zamarznięcia. „Matka” Stanisława Ignacego Witkiewicza? Na komercyjnej scenie? Poszedłem i - tak! To jest „Matka” najwyższej próby. Niesmaczną sztukę w dwóch aktach z epilogiem wziął na warsztat Waldemar Zawodziński. Sam wyreżyserował, zaadaptował, zrobił projekt scenografii i opracował grę świateł. A wszystko wyszło mu po prostu doskonale.
Po pierwsze skrócił tekst. Ale nie bezrozumnie kastrował to, co mu nie pasowało. On go oszlifował. Pieczołowicie dopasował do możliwości i gustu współczesnego nam widza. Mamy zatem prawie półtorej godziny w formie jednego setu bez przerwy. Podkreślam: setu, ponieważ dwa akty oraz epilog są czytelnie zachowane. Ta „Matka” urzeka prostotą, zrozumieniem i sposobem zagrania. O tym ostatnim za moment. Jeszcze chwila o prostocie. Witkacy nie potrzebuje fiku miku na scenie. To nie jarmark. Czysta Forma nie oznacza zwolnienia reżysera z obowiązku dążenia do czytelnego, frapującego widza sposobu przekazywania fabuły. Mam wrażenie, że często biorący Witkacego na warsztat reżyserzy o tym zapominają. Zawodziński wręcz przeciwnie. Zaproponował „Matkę” doskonale zrozumiałą, na wskroś ludzką. Wyodrębnił kluczowe postaci i skupił się na tym, aby trafiały jak najmocniej do świadomości widza XXI wieku. No i Aktorzy. Scena Polonii ugina się po prostu od wspaniałego aktorstwa.
Po kolei. Janina Węgorzewska, czyli tytułowa Matka. Kreacja Krystyny Jandy. Coś wspaniałego, jak Artystka przeniknęła tę postać. Od pierwszych wypowiedzianych słów, aż do astralnego epilogu nie mamy żadnych wątpliwości: „Matka” jest spektaklem o matce. O jej powolnej, rozpaczliwie bolesnej, drodze do śmierci. Pogrążona w alkoholowych wynurzeniach, wspierająca się zastrzykami morfiny, Węgorzewska trwa. Stara się zapewnić byt, możliwości rozwoju synowi. Nie rozumie go, nie znosi jego bezwzględnego do niej podejścia. Ale kocha. Beznadziejnie, bezwarunkowo kocha i żebrze o jakikolwiek gest odwzajemnienia ze strony Leona. Pierwszy akt - nie ma przerw ale jak już napisałem struktura narzucona przez Witkacego jest zachowana, to nieustanna walka dominującej, bo utrzymującej finansowo status quo matki z przeciwnościami losu. A tych Leon Janinie nie szczędzi. Sprowadzając do domu plebejskich Plejtusów stawia matkę w kolejnej, fatalnej sytuacji. Wystawia na pośmiewisko jej arystokratyczne pochodzenie. Zmusza do akceptacji mezaliansu. Ośmiesza nawet wspomnienia.
Leon Wegorzewski, postać grana przez Tomasza Tyndyka. W tym odczytaniu dramatu stanowi bardzo ważny, ale jednak wyraźnie drugi plan. Spektakl obraca się wokół tragicznego losu Janiny. Tyndyk jest Leonem Węgorzewskim takim, jakiego wyobrazić sobie można i jaki nie odbiega od kanonów grania tej postaci. Neurasteniczny, bezwzględny. Momentami samczo zaborczy. W pierwszym akcie tonący w uzależnieniu od matki. W drugim przejmuje władzę nad domem, gdy jego ciemne sprawki przynoszą coraz większe profity. Jest tu już postacią ukształtowaną w swojej ohydzie. Staczającą się w bagno zdrady i kupczenia własną godnością. Aż do epilogu, który w Polonii wypada wręcz doskonale. Leon staje się w nim zagubionym chłopcem, można powiedzieć dzieckiem podszytym jak podczas sesji freudowskiej psychoterapii. I Tyndykowi udaje się znakomicie to pokazać. Mam wrażenie, że w tej trzeciej części wyszedł mu Węgorzewski najlepiej. Oczywiście, poza egzystencjalnym monologiem, gdy krążąc po widowni stara się objaśnić Zosi swoją teorie upadku wszelkiego ludzkiego działania. Ta wcześniejsza scena także robi znakomite wrażenie.
Świetnie w tej inscenizacji „Matki” wypada postać zazwyczaj spychana na margines. A przecież ważna dla całości. Dorota, czyli służąca Węgorzewskich. Jej rola przypadła Małgorzacie Rożniatowskiej. I, podobnie jak Krystyna Janda, także Pani Małgorzata zrobiła z niej kreację. Przecież Doroty w „Matce” wiele nie ma. Nie ma to znaczenia. Dorota Małgorzaty Rożniatowskiej jest świetna. Dostarcza spektaklowi niezbędnej, groteskowej przyprawy. Bez niej byłby, można powiedzieć, mniej intensywnego smaku. Wreszcie bardzo dobry Apolinary Plejtus, w tej roli Jarosław Boberek. Postaci dopisywano przeróżne hopsa sasa. Próbowano zrobić z niej nawet pląsającego dekadenta. A sprawą jest bardzo prosta: Plejtus, były stolarz, to nieskomplikowany plebejusz który tratuje - w mniemaniu Węgorzewskiej - wszelkie konwenanse i resztki arystokratycznego status quo. Jarosław Boberek jest takim właśnie Plejtusem. Solidnie zagrana, logicznie opracowana rola. W tym wszystkim urocza, tonąca w bezmiarze prymitywnych zachowań, Zofia Plejtus. Pojawia się w pierwszym akcie jako kolejny cios Leona zadawany Janinie. W drugim prostytuuje dla zdobycia pieniędzy, stając się bezwiednie jednym z dowodów teorii Leona o całkowitym upadku ludzkości. Bardzo dobrze zagrała to Agnieszka Skrzypczak. Jej pierwsza kolacja w domu Węgorzewskich i pochłanianie makaronu co go Dorota przygotowała na sposób włoski - doskonale oddaje to, kim Plejtusówna jest i sugestywnie Pani Agnieszka to zagrała. Dodam, że moim zdaniem na dobre „Matce” Zawadzińskiego wyszła rezygnacja z kilku trzecioplanowych postaci, zaludniających kartki oryginału. W tej adaptacji jest o nich mowa wtedy gdy potrzeba i jest ich tyle ile potrzeba.
Nie można pominąć świetnie wyreżyserowanych, bardzo ważnych dla całości scen. Kapitalne wrażenie robi kokainowa orgia, która stanowi preludium do śmierci Janiny Węgorzewskiej. Postaci dramatu po kolei zapadają w trans. Ujawniają swoje piekielne, skrywane rządze. Tańczą niczym ludzkie pół-widma, pół-kukły wokół stołu. Bo stół stanowi najważniejszy element świetnej, bardzo oszczędnej dekoracji. Wokół niego wszystko się dzieje. Zmiana jego nakrycia z białego na złote jest jednocześnie sygnałem, że spektakl wchodzi w fazę drugiego aktu. Powierzchownego bogactwa Węgorzewskich opartego o działania pozbawione wszelkiej moralności. .
No i epilog. Gdy rozsunął się horyzont sceniczny i ujawnił to, jak zaplanowano dla niego scenę - oniemiałem. Zazwyczaj miejsce, w którym postaci się znajdują, to czarna przestrzeń z katafalkiem, na którym leży ciało Janiny. I oczywiście mniej lub bardziej jarmarczne fiu bździu adaptatorów, którzy uważają że jeśli Witkacy to musi być dziwacznie. Tu - nie jest. Katafalku po prostu nie ma. Jest ściana, wyglądająca jak regał z szufladami na fiszki w bibliotece, czy archiwum. Jedna z szuflad wysuwa się. Znakomicie pracują światła. Tam, ukryta przed oczami widzów, spoczywa martwa Węgorzewska. A my, dzięki takiemu rozwiązaniu, możemy podziwiać matkę, czyli Krystynę Jandę ponownie. Tym razem jako Janinę sprzed narodzin Leona. Ich dialog o przebaczeniu, o winie zbyt późno zrozumianej i rozpaczy Leona, stojącego w obliczu własnej potworności - wypada świetnie. Strindbergowski, freudowski. Witkacowski. Czyli dokładnie taki, jakim powinien być, budując nastrój epilogu, w którym na wszystko jest już zwyczajnie za późno. Leon Wegorzewski przemienia się na naszych oczach. W zapisie oryginału jest w epilogu odziany we frak. Tu zmiana ubrania dzieje się na scenie. Leon zostaje rozebrany i przebrany przez kolejno podchodzące do niego postaci dramatu. Symbolicznie, każda z nich ma swoją cząstkę w kształtowaniu jego osobowości. Zostaje na scenie sam, w garniturze dorosłości. Nie ma już w nim ani siły, ani woli dokonywania rzeczy wielkich. Powoli wygaszane są światła. Aż do zupełnej ciemności. „Matka” Stanisława Ignacego Witkiewicza w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego dobiega końca.
Tak. Była owacją na stojąco. Długa, bo zaczęła się tuż po zapaleniu świateł. Trwała do ostatniego wyjścia Aktorów. I to była jak najbardziej zasłużona, sprawiedliwa owacja. Teatr Polonia pokazał „Matkę” absolutnie znakomitą. Myślałem, że ten sezon już nie zaskoczy mnie niczym, jeśli chodzi o premiery. Nic bardziej mylnego. W czerwcu pojawia się w Warszawie spektakl, który można określić must see dla widzów. W każdym wieku. Bo jeśli licealiści będą chcieli zapoznać się z twórczością Witkacego - lepszej możliwości nie znajduję. Widzowie, którzy ostrożnie podchodzą do twórczości „wariata z Zakopanego”? Zobaczą tutaj o co w tym wariactwie chodziło podane w spójny i zrozumiały sposób. Miłośnicy Witkacego? Moim zdaniem dla nas - bo od czterdziestu lat fascynuje mnie postać genialnego multi artysty - to nie lada gratka. Po prostu, trzeba tę „Matkę” w Polonii zobaczyć.
Reżyseria: Waldemar Zawodziński
Adaptacja, scenografia, reżyseria światła: Waldemar Zawodziński
Kostiumy: Maria Balcerek
Asystentka ds. scenografii i kostiumów: Małgorzata Domańska
Choreografia: Anna Hop
Realizacja światła: Rafał Piotrowski
Realizacja dźwięku i efekty dźwiękowe: Michał Tatara
Producent wykonawczy: Rafał Rossa
Asystentka producenta wykonawczego: Julia Zawisza
Obsada:
Katarzyna Gniewkowska, Krystyna Janda, Małgorzata Rożniatowska, Agnieszka Skrzypczak, Jarosław Boberek, Tomasz Tyndyk, Bartosz Waga
Komentarze
Prześlij komentarz