Lekcja obowiązkowa
Powiedziała że recenzje ma w dupie. Ale po śląsku tak powiedziała, czyli może się nie liczy w Warszawie. Rozumiem ją, chociaż jako Warszawiak po śląsku nie mówię. Posiadanie recenzji w dupie oczyszcza. Pozwala iść naprzód i się rozwijać. Artysta który pozostaje niewolnikiem recenzenta dusi się. Tkwi w obroży zniewolony strachem przed oceną jak pudel. Z pudelka pudel.
Julia Wyszyńska, bo o niej piszę, była na scenie TR Warszawa ze swoją „Fizyką kwantową” przez circa godzinę. Była… ona na tej scenie wyprawiała rzeczy, które działały jak skalpel. Cięła nimi narosłe blizny. Te z dzieciństwa. Mówiła tak, że można było poczuć się częścią jej monodramu. Jest w nim Julkiem. Julia jest Julkiem w stroju różowego pluszowego misia. Kim zatem jest jej bohater-bohaterka? Pluszakiem, któremu dziecko powierza najskrytsze marzenia gdy zawodzą rodzice, szkoła jest pełna psychopatów a świat szarzeje na betonowo? Jest pięcio, sześcio, ośmio i dziewięciolatkiem który opowiada o swoich planach? Sobą jest? Bardzo się broniła przed takim postrzeganiem jej „Fizyki kwantowej”. Mówiła na starcie o tym, że aktor zostawia to co swoje. Odkłada w bezpieczne miejsce i włącza mechanizm zawodowy. Artysta. Rzemieślnik. Ale bez prywatności bardzo proszę. Czy jednak monodram może być bez prywatności? Niedawno na osobny temat rozmawiałem chwilkę z Ewą Platt, która reżyseruje wstrząsającą „Clean Girl”. Na scenie Zuzanna Radek, jako dziecko. Nastolatka zniszczona, splugawiona przez świat dorosłych. Rozmawialiśmy o wchodzeniu w i wychodzeniu z roli. Pani Ewa powiedziała podobne zadnie do tego, które padło w TR Warszawa: Aktor musi nauczyć się oddzielić rzemiosło od życia. Odłączyć. Ciekawe to rozważania, ale na wywiad - myślę. Może i do tego niedługo dojdę?
Wracajmy do „Fizyki kwantowej”. Sceniczny Julek jest każdym, kto w ostatnich kilkudziesięciu latach przeszedł przez mielące noże polskiej oświaty. Polskiego rodzicielstwa. Każdym komu gumą do żucia zatykano paszczę bo za dużo chciał powiedzieć. Za dużo pytał. Poraziła mnie część spektaklu poświęcona polskiej edukacji. Przedszkolu i szkole. O tym, jak rujnuje marzenia. Produkuje toksyczny wstyd. Ustawia nas od najmłodszych lat na pozycji przegrywa. Tego, komu można podstawić nogę - czy to fizycznie czy psychicznie. Zmusić do bycia nijakim. Szkolne czasy wracają we mnie do tej pory w koszmarnym śnie. Nauczyciele - większość moich nauczycieli - powinna smażyć się w piekle w którym nie jedliby kilogramów budyniu jak monodramowa pani Czesia. Piliby litrami wstrętne, ledwo podgrzane mleko. Z brudnych butelek wyciąganych z ubłoconych skrzynek. Szorowaliby zęby w śmierdzących klopach szczoteczkami - koniecznie z prawdziwego włosia, co jeszcze bardziej podnosiło ohydę sytuacji bo pakowałem sobie do ust włosy martwego zwierzęcia - polanymi jakimś tajemniczym wstrętnym płynem. Staliby na bezsensownych apelach w dwuszwowych rajstopach gryzących w dupsko tak, że wieczorem można już tylko się drapać nie marząc o niczym innym przez cały dzień. Pani Julio. Zobaczyłem siebie i swoje strachy w Pani monodramie. Nie zgadzam się tylko z jednym. Z tym, że w piekle pani Czesia zrozumie. Przeprosi. Nie. Nauczyciele nie przepraszają nigdy. Po latach spotkałem swoją wychowawczynię. Budziła we mnie przez kilka sezonów szkolnych lęk taki, że miałem mdłości. Opowiedziałem jej o tym na ulicy. Wśród szumu miejskiego, mijających nas ludzi. Zdobyłem się na odwagę. Bo gdyby nie takie otoczenie, gdybyśmy byli sami, zapewne bym się na to nie zdobył. A ona? Roześmiała się promiennie i wyszczebiotała: „Och mój drogi. Ja to ciebie wcale ale to wcale nie pamiętam.”. Nie pamiętała. Czyli przeorała mi łeb, poharatała psychikę i po wręczeniu ostatniego świadectwa ochoczo ruszyła niszczyć kolejne roczniki uczniów. Zapominając o mnie. Do dzisiaj jestem dumny z siebie. Nawet nie splunąłem. Odwróciłem się i odszedłem. Poniżony ale wolny. Bezimienny dla swojej szkolnej oprawczyni. Ale już nie niosący jej widma w czarnych snach. Znikła. Udało się.
Monodram „Fizyka kwantowa” w TR Warszawa jest świetny. Po prostu świetny. Wierci w głowach. Tnie blizny. Ale też łagodzi ich ból. Pomaga. To jest lekarstwo dla wszystkich, którzy dostali się w łapy psychopatów panujących w wielu polskich szkołach. Świrów, zmuszających dziesięciolatka do ciskania ciężką jak głaz piłką lekarską na zimnych szkolnych boiskach o ósmej rano w mglistym listopadzie a potem wyśmiewających go gdy piłka mu się wyślizgiwała z rąk. „Bo może ty z babami powinieneś rzucać. Tymi małymi piłkami. Albo palantowymi. Palancie.”. To jest monodram dla wszystkich, którzy mając sześć lat marzyli o byciu detektywami, odkrywcami, kosmonautami, aktorami i malarzami. A mając osiemnaście chcieli już tylko dostać papier szkolnego świadectwa i spieprzać. Zaszyć się w bezpiecznym zakątku czegokolwiek. Byle zapomnieć.
Pani Julio, ma Pani recenzje w dupie. Chciałaby Pani czytać takie, w których działania aktora, reżysera i innych Twórców teatru zostaną rozłożone na stole i wnikliwie zbadane. Recenzje które będą służyć bogaceniu Pani warsztatu. Ja Pani takiej recenzji nie dam. Nie mój to styl, bagaż wiedzy. Nie jestem takimi zainteresowany. Nie umiem szkiełkiem. Piszę okiem. jestem impresjonistą. Dla mnie teatr to emocje. Przeżywanie chwil i wychodzenie w świat z bagażem pytań. Terapia? Momentami może i terapia. Wspaniała, jedyna w swoim rodzaju, terapia sztuką. Dziękuję Pani za tę godzinę „Fizyki kwantowej”. I każdemu, kto miał w szkole jednego świra nauczyciela, woźnego, dyrektora, psychokolegę czy świrokoleżanke - polecam zajrzeć do TR Warszawa
P. S. A początek, ten z offu z planszami, w wykonaniu Klary Bielawki, Miłosza Koniecznego i Mateusza Łasowskiego po prostu znakomity. Nic dodać nic ująć.
Twórcy_twórczynie
scenariusz i reżyseria: Julia Wyszyńska
konsultacje i opieka artystyczna: Miłosz Konieczny
głosy z offu: Klara Bielawka, Miłosz Konieczny, Mateusz Łasowski
Komentarze
Prześlij komentarz