Wrzeszczące kobiety
Uwielbiam spektakle, które stawiają pytania. Zamknięte w magii teatru trafiają do świadomości widzów. Dają asumpt do myślenia. Teatr nie musi się wtrącać, nie musi być tęczowy czy marmurkowy. Musi, moim zdaniem, zostawiać widzów z pytaniami. Szukanie odpowiedzi, budzenie inwencji i wyobraźni - to najwspanialszy prezent, jaki nam funduje. Oglądając „Rehab. Wszystkie bitwy Amy Winehouse”, Teatru Żydowskiego, pytanie postawiłem sobie już po kwadransie. Nie mam na nie żadnej odpowiedzi, mimo że minęło już wiele godzin. To pytanie brzmi: Po co ten spektakl powstał?
Jest to, moim zdaniem, widowisko nieprzemyślane. I to, można powiedzieć, określenie najlżejsze z wachlarza który mam w skołatanej głowie. Po co pięć różnego kalibru i wieku kobiet biega po scenie, wrzeszczy, tupie, wywraca się, przeklina i nadal wrzeszczy? Po co rozbierają się do majtek i staników, wciskają w kuse, żółte sukienki ? Miały być żonkilami? Cóż. Jeśli tak - to zwiędły zanim na dobre zakwitły. Śpiewają. Niestety robią to w chórkach i solo. W takt puszczanej z magnetofonu muzyki próbują oddać talent niebywale, wręcz piekielnie zdolnej artystki. Jak to wychodzi? Momentami brzmi jak trzeszczenie zapinanego suwaka na boku żółtej sukienki.
Miotając się po scenie wykrzykują wulgaryzmy. Piją wodę i herbatę udając że to alko. Potem zataczają się, bełkoczą i - jak już napisałem - przewracają. Wychodzi na to, że Amy Winehouse składała się wyłącznie z alko i słów powszechnie uznanych za obraźliwe. To nawet nie jest uproszczenie. To jest jarmark.
Nie ma w tym spektaklu grama refleksji nad losem jednego z największych wokalnych talentów naszego czasu. Nie dowiemy się z „Rehabu” niczego o jej myślach które zamykała w wieloznaczne i kontekstowe teksty, stanowiące listy do świata. Listy rozbitka i wołanie o pomoc. Nie dowiemy o tym, jak niszczał ten cudowny kwiat, który zamiast wykiełkować w chronionej szybami i pieczołowitością ogrodnika szklarni, musiał rosnąć na bagnie szarpanym wiatrem chciwości, zła i przemocy. Dostajemy płaski, wyprany z przemyśleń, jednowymiarowy portret żulicy. Do potęgi piątej, bo nie wiedzieć z jakiego powodu, pań udających Amy jest aż pięć. Rozwiewam wątpliwości: Nie ma między nimi żadnego zróżnicowania. Wszystkie grają to samo i tak samo. W założeniu miały być matką, ojcem, babką i managerem Amy. Nie są. Bo zamiast mówić krzyczą w ten sam sposób. Po co jest ich tyle? To kolejna zagadka spektaklu.
Rzecz trwa półtorej godziny. W tym czasie panie tumanią i przestraszają biednych widzów, skazanych na tłok w dusznym pomieszczeniu. Naruszają bez ostrzeżenia ich osobiste przestrzenie. A scena gdy jedna z nich wykrzykuje wulgaryzmy wprost w twarz losowego widza - jest w złym guście. Dobrze, że to nie na mnie padło. Nie wytrzymałbym siedzenia w potulnej ciszy.
Pięć kobiet, gdy już się nakrzyczy, naprzewraca i nazatacza - staje przed widzami w czerwonych koturnach, żółtych sukienkach, spod których wystają niechlujnie elementy czarnej bielizny. Na głowy mają powciskane peruki, udające fryzurę Amy Winehouse. Oczekują braw. Za co? To ostatnie z pytań, jakie nasunęły mi się podczas tego bolesnego „Rehabu”. Podczas. Bo po nim nic z niego nie zostało.
P.S. Zamiast plakatu spektaklu wstawiam zdjęcie ze strony Teatru. Plakat moim zdaniem nie oddaje tego, na co się decyduje Widz.
Scenariusz i reżyseria
KAROLINA KIRSZ
Muzyka
JACEK MAZURKIEWICZ
Scenografia i kostiumy
EWA ŁANIECKA
Choreografia
KRYSTYNA LAMA SZYDŁOWSKA
Światło
MONIKA SIDOR
Charakteryzacja
MAŁGORZATA JANKOWSKA
Inspicjentka
BEATA SZARADOWSKA
Producentka
ROKSANA SZMIGIERO
Obsada:
Małgorzata Majewska
Adrianna Dorociak
Monika Chrząstowska
Sylwia Najah
Ewa Tucholska
Komentarze
Prześlij komentarz