Mizantrop jak najbardziej żywy
Gdy Moliere pisał „Mizantropa” w 1666 roku miała to być komedia, piętnującą zachowania wersalskiego dworu. Po niemal 360 latach oglądamy „Mizantropa” na scenie Studio Teatru Narodowego z innymi, mam wrażenie, odczuciami.
Jan Englert, który reżyseruje ten spektakl, skleił cztery molierowskie akty w jedną, prawie dwugodzinną, całość. Zmienił też, moim zdaniem, zabarwienie utworu. Śmieszy ledwie momentami. W znacznie większej mierze zostawia w głowie gorzki smak refleksji nad współczesnym światem.
Bo ten „Mizantrop” jest zawieszony między epokami. Ich łącznikami są kostiumy Aktorów. W przypadku Oronta, Akasta, Klitandra, czy Celimeny można uznać je za stroje nawiązujące do czasów powstania utworu. Filint jawi się - mi oczywiście - jako hippie z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Alcest, w swojej białej koszuli, czarnych spodniach nad kostkę i martensach jest jak najbardziej współczesny.
Ponadczasowość zagadnień poruszanych w Mizantropie oddaje też sposób podawania tekstu. Miesza się tu znana z dawnych form teatralnych przesadna, dworska emfaza i współczesność. Ten „Mizantrop” bawi się konwencjami. I to się znakomicie sprawdza.
Poza tym - wszystko jak u Moliere’a. Alcest rozmawia z Filintem, w tej roli moim zdaniem świetny, wyrazisty i bezbłędnie korzystający z aparatu mowy, Paweł Paprocki. Dziwna jest scenografia alcestowego domu: On sam na początku spektaklu obija w rękawicach bokserski worek, a Filint wydobywa ze stojącego na scenie instrumentu kilka taktów chopinowskiej trzeciej części Sonaty fortepianowej nr 2 b-moll op. 35. To także nie razi. Jest spójne z ideą ponadczasowości tej inscenizacji „Mizantropa”. Podoba mi się inteligentny, spójny jej charakter. Wszystko, także wspomniana scenografia autorstwa Martyny Kander, jest podporządkowane przewodniej idei: Dwulicowość, zdrada, obmowa i ludzka małość były są i będą. Niezależnie od czasów.
Sam tekst, gdyby nie owe zabiegi, moim zdaniem nie wytrzymałby próby czasu. Stałby się podstawą jednej z wielu ot: sentymentalnych wycieczek w czasie, po których wychodzi się z poczuciem lekkości, ale bez większej pretensji do przemyślenia. Tu jest zupełnie inaczej.
Za sprawą współcześnie wykreowanego przez Grzegorza Małeckiego Alcesta, traktujemy tę historię jak najbardziej serio. Przeżywamy, wraz z nim, cierpienie człowieka sprawiedliwie prawdomównego. A gdy - zgodnie z molierowskim założeniem - postanawia ruszyć na samotne wygnanie czujemy niesprawiedliwość wyboru, do którego zmuszają go nieuczciwe okoliczności i postępki bliźnich.
Co ciekawe i zarazem fascynujące, to rola w samej komedii można rzec - marginalna. Drewniak. Tu, grany przez Roberta Czerwińskiego wysuwa się, może nie na plan pierwszy, ale na pewno bez tej postaci „Mizantrop” w Narodowym byłby spektaklem znacznie uboższym.
To się bardzo dobrze ogląda. Po prostu. I myślę warto ruszyć do Narodowego, aby zobaczyć spektakl, który łącząc epoki pięknie spaja molierowskie rozterki z problemami współczesnego człowieka. Pokazując, że w świecie zmienia się jedynie technologia. Ludzie są przewidywalnie paskudni. Niezależnie od czasów.
(fot Marta Ankiersztejn - strona Teatru Narodowego)
reżyseria: Jan Englert
scenografia, kostiumy: Martyna Kander
muzyka: Paweł Paprocki
reżyseria światła: Karolina Gębska
Obsada
Grzegorz Małecki - Alcest
Paweł Paprocki - Filint
Przemysław Stippa - Oront
Justyna Kowalska - Celimena
Edyta Olszówka/Zuzanna Saporżnikow - Elianta
Beata Scibakówna - Arsinoe
Robert Jarociński - Akast
Hubert Paszkiewicz - Klitander
Robert Czerwiński - Drewniak
Damian Mirga (gościnnie)/Piotr Kramer - Bask
Mariusz Urbaniec (gościnnie) - Gwardzista
Komentarze
Prześlij komentarz