Jezioro osobistych spraw
Będzie inaczej, niż zwykle. Bardziej osobiście. Bo to „Jezioro” Zuzanny Bojdy, w reżyserii Darii Kopiec ma dla mnie szczególne znaczenie. Nurkowałem. To był mój świat. Niestety - już nie jest. Oczy. Jak usłyszałem od jednego z lekarzy: Zanurzyć to się pan zanurzy. Ale wynurzyć się pan może już ślepy. Odwarstwienie siatkówek. Trudno. Rozdział zamknięty.
Z tym większym zaciekawieniem poszedłem zobaczyć na Scenie Przodownik spektakl o trzech kobietach, które postanawiają pobić rekord głębokości nurkowania. Jedna z nich zanurzy się na głębokość 242 metrów. W tej podróży w głąb wodnego świata, w zupełnej ciemności, znajdzie czas na przemyślenie życia, zastanowienie się nad sobą. Genialny materiał na monodram. Ale czy wytrzyma ponadgodzinny spektakl z trzema Aktorkami? Miałem wątpliwości.
Nurkowanie to ucieczka. Zaczyna się od rekreacji, czyli oglądania rybek w słonecznych refleksach na kolorowej koralowej rafie. Potem są dwie drogi. Albo zabawa się kończy i pozostają w komputerze i na telefonie zdjęcia do chwalenia się przed znajomymi, albo… idzie się dalej. One poszły tą drugą drogą. Przed czym, dlaczego, trzy niespełna trzydziestoletnie dziewczyny umykają, zanurzając się wciąż głębiej i głębiej? To sport paradoksalnie podobny do pozostającego na drugim biegunie - wysokogórskiej wspinaczki. Niewielki błąd, wadliwe wyliczenie, nierówny oddech - woda nie wybacza.
Na scenie trzy panie. Każda inna, każda z własnymi motywacjami. Jednak poczułem pewien niedosyt, zapewne tak ten spektakl był zaplanowany, że różniące się osobowościami bohaterki poznajemy w różnym stopniu. Najwięcej opowiada jak zawsze urocza Agata Różycka, której Teresa to uosobienie radości i zabawy. Czy zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa? Co pcha ją do tego, aby zamykać nad sobą wodny sufit i niknąć metr po metrze w coraz ciemniejszych zakamarkach jeziora? W moim domu liczyła się tylko głębokość - mowi. I to już? To wystarczające uzasadnienie? A kim jest Wera, grana przez Helenę Urbańską? Zamknięta w sobie, nerwowa i skupiona wokół myśli o rekordzie kobieta-automat. Dookoła niej pustka i chłód. Liczy się tylko wynik. Niewiele więcej powiedzieć można. Trzecia to ta, która ma zostać na brzegu. Asekurować misję i liczyć. Przeliczać metry na sekundy, sekundy na litry. Procenty na bary i panować nad procedurami. Helena Ganyaljan bezbłędna w roli Mirki. I jej życiowa blizna, która otwiera się tego największego z wielkich dnia. Czy upora się z własnym demonem?
W tym spektaklu dla osoby nienurkującej może być wiele momentów niezrozumiałych, czy nudnych. Bo nurkowanie samo w sobie jest nudne. To zmaganie się z możliwościami ciała, skrupulatne liczenie, dbanie o procedurę i sprzęt. I to w „Jeziorze” pokazano bardzo dobrze. Nurkowania tu sporo. Przecież ono właśnie polega na długim przygotowaniu, którego czas często wielokrotnie przekracza to, co spędzone pod wodą. Potem chlup. Odtworzenie tego, co omówione na briefingu. Czasem jakiś kontrolowany skok w bok. I powrót.
Przyjemna jest konwencja spektaklu Darii Kopiec. Obserwujemy bohaterki udzielające wywiadów. Każda z nich ze swojej perspektywy przedstawia wycinki dwóch miesięcy spędzonych nad włoskim jeziorem Garda. A potem przenosimy się do tego dnia. I do wypadków, które w nim zaszły. Tu „Jezioro” naprawdę trzyma za kark i nie pozwala się oderwać.
Jest napięcie, jest wyczekiwanie. Jest gonitwa myśli, narkoza azotowa, niedotlenienie i jest pokonanie granicy własnych możliwości. Tylko co potem? Nie wiem, jaki był zamysł Twórczyń, ale spektakl traci gwałtownie dynamikę w chwili, gdy Wera wreszcie chwyta ostatni podwodny marker. Może tak miało być, bo przecież wtedy…
Zaczyna się dekompresja. Powrót z krainy ciemności i zimna. I robi się potwornie nudno. Jak podczas prawdziwej dekompresji. Prywatnie dodam, że nie znosiłem przystanków dekompresyjnych. Trzeba wisieć określony czas na wyliczonej głębokości. Nie dzieje się nic. Wisi się i wisi. A już najgorszy jest ostatni przystanek, gdy wisi się praktycznie tuż pod dnem kutra. Jeśli jest fala, to można rzeczywiście po pewnym czasie musieć płukać ustnik. Tak jak robi to Teresa. Tak. Choroba morska jest i pod wodą.
Dziewczyny wracają na powierzchnię. Kto zwyciężył w tym zmaganiu z ludzkimi ograniczeniami, strachem i emocjami? Jezioro, jak zawsze pozostaje w tych zawodach niepokonane. Znowu przenosimy się do przestrzeni wywiadów z poszczególnymi członkiniami teamu nurkowego. Przeżyły. Ale już nie są tymi samymi kobietami. Nie kontaktują się ze soba. Wspomnienie rekordowego dnia jest ciężkie jak ołów z pasa balastowego.
Czy w „Jeziorze” pokazano wszystko, co na temat ekstremalnego nurkowania można pokazać? Nie. Na pewno nie. Pokazano wiele. Spektakl ma sporo mocnych stron. Jednak wychodząc czułem niedosyt. Postaci jawiły mi się jako naszkicowane. Niepełne. Niedokończone. Także to, co stało się po wielkim dniu bicia rekordu nie jest zupełnie „wygrane” dla teatru. Szkoda. Bo można o nurkowaniu i ludziach podwodnych powiedzieć znacznie więcej.
Pod wodą zapada cisza. Świat jest prosty i konsekwentny. Za błąd płaci się błyskawicznie, za precyzję dostaje nagrodę. I kara i nagroda nazywają się tak samo: Życie. Człowiek pod wodą czuje, że żyje. Nawet w tych samotnych, ekstremalnie trudnych chwilach. Żyje pełną gębą. Szkoda, że w „Jeziorze” ten element, moim zdaniem, nie wybrzmiewa.
Ale to narzekania nad rozlanym mlekiem. Mamy „Jezioro”, jakie mamy. I nie jest ono złe. Aby poczuć je całym sobą trzeba uważnie obserwować trzy postaci na scenie. W nich tkwi wartość tego spektaklu. Trzy piękne, biegunowo różne kobiety skupione wokół jednego, ekstremalnie trudnego do osiągnięcia celu. Współpracujące uczciwie, choć zdające sobie sprawę z tego, że rekordzistka będzie tylko jedna. Dlaczego? Pójdźcie Państwo i sami zobaczcie.
Patrzyłem zamyślony. Wyrwała mnie Agata Różycka. Jej spektaklowa Teresa zapytała mnie, czy lubię rano wstawiać. „Nienawidzę” - zachrypiałem i spektakl pognał dalej. A ja przypomniałem sobie wstawanie tuż przed świtem. Ładowanie sprzętu na pakę pick upa. Wyjazd prosto w afrykańskie budzące się słońce. Jazdę drogą w kierunku Sudanu i szukanie miejsc, gdzie rafa koralowa była dostępna z brzegu. Potem zakładanie sprzętu, wypatrywanie pionowych, wąskich szybów i opuszczanie się w nieznane. Głęboko. Szukanie poziomych korytarzy, przepychanie się nimi w głąb rafy. Po co? Co pchało naszą trójkę - bo zawsze robiliśmy to we trzech. Chaos myśli. Głosy bliskich, odbijające się od pamięci. Od ścian ostrego jak żyletka koralowego tunelu. Byleby tylko się zmieścić. Nie zahaczyć sprzętem o niskie sklepienie. Bo wtedy zacznie się ostatni etap podróży. Zaklinowanie. Próba uwolnienia. Obliczanie na ile czasu wystarczy tego, co w butli. Znowu próba. Myśli. Natłok. I ten strach, że już nigdy nie zobaczy się kogoś najbliższego z bliskich. Wreszcie zrozumienie, po co, dla kogo się żyje. Zgrzyt koralowca. Klamra pasa balastowego stuka o dno. Wolność. Jeszcze raz się udało. Jeszcze nie tym razem… Może następnym…
Wróciłem do spektaklu. Wera właśnie wyciągała dłoń i zmagała się z najtrudniejszym, ostatnim metrem swojego rekordowego nurkowania. Na brzegu toczył się dramat dwóch pozostałych członkiń teamu. Czy wyjdą z tego „Jeziora” zmienione? Bogatsze? Zapewne - tak. Ale epilog był dla
mnie zbyt powierzchowny, szybko zagrany i nonszalancki. To oczywiście moje zdanie, a spektakl zobaczyć warto. Szczególnie warto, gdy się nurkowało. Można przymknąć oczy i poczuć ten dreszcz. Jeszcze raz.
TWÓRCY
reżyseria
Daria Kopiec
tekst, dramaturgia
Zuzanna Bojda
scenografia, kostiumy
Anna Tomczyńska
muzyka
Stefan Wesołowski
choreografia
Jacek Owczarek
asystentka scenografki
Katarzyna Trzewik, Sylwia Księżopolska
kierownik produkcji
Anna Garstka
realizacja nagrania
MuMi Marta Miaskowska
OBSADA
Helena Ganjalyan
Helena Urbańska/Lidia Pronobis
Agata Różycka
Komentarze
Prześlij komentarz