Opowieść dziwnej treści
To jest, moim zdaniem, spektakl dziwny. Co więcej. On budzi zdziwienie na wielu poziomach jego absorbowania. Może tak właśnie powinien traktować współczesny nam teatr wiktoriańską opowieść i, jak najbardziej dzisiejszego, widza? Mam wątpliwości. Moje zdziwienia pozwolę sobie opisać.
Zdziwienie pierwsze - scenografia. „Opowieść Wigilijna” Charlesa Dickensa dzieje się w konkretnych wnętrzach. Jednym z głównych jest sypialnia Scrooge’a, skąd w asyście Duchów wyrusza w podróże przez czas i przestrzeń. Tu jest… hmmm. Jest konstrukcja, która zajmuje w zasadzie całą scenę. A wyglada jak makieta wejścia do metra na stacji Świętokrzyska w Warszawie. Takie trójkątne, pleksiglasowe zadaszenie. Na dodatek gabaryty, sposób zbudowania tego elementu dekoracji, jego wykorzystanie - przypominają mi granego także na scenie Teatru Polskiego „Don Juana”. Tam wprawdzie pochyły element scenografii jest czarny i udaje kubistyczne skały. Tu jest jak wrota do metra po listopadowej słocie. Czyli zachlapana pleksi. Do tego zdziwienia dochodzi stół. Otóż przed stacją metra - nazwijmy tak w uproszczeniu to, co opisałem powyżej, stoi wielki stół. Na nim, przy nim, pod nim i przed nim dzieje się wiele scen tej „Opowieści”. Ale to już takie powiedzmy - uniesione lekko brwi.
Zdziwienie drugie - początek spektaklu. Teksty Dickensa zachowały się w życzliwych dłoniach współczesnych nam Czytelników dzięki, moim zdaniem, ich niebywałej dynamice. Jego opowieści i powieści toczą się wartko i trudno się oderwać od narracji i historii, w jakie wplątuje swoich bohaterów. Tu przez pierwszych kilkanaście minut nie dzieje się nic. Najpierw faluje chusta. Jest półprzezroczysta, od dołu dmucha w nią ile sił dmuchawa, a z boku świecą na nią reflektory. Chusta wygląda fajnie i kojarzy się z duchem. Chmurą. Dymem. Mgłą. I z wieloma innymi rzeczami, bo faluje i faluje. Zacząłem już się obawiać, czy coś się nie zacięło, albo czy nie czekamy na kogoś, kto nie może przebić się przez świąteczną ciżbę na Trakcie Królewskim. Nie. Po dłuższym czasie chusta jedzie do góry i znika. A my dla odmiany poznajemy walory sceny obrotowej Teatru Polskiego. Z przyjemnością konstatujemy, że porusza się płynnie, nie zgrzyta. Nie zacina i nie faluje jak stara, pokrzywiona płyta winylowa. Co jakiś czas się zatrzymuje. Wtedy można zobaczyć stojące na daszku owego wejścia do stacji metra postaci. Nie przywiązujmy się do nich jednak nadmiernie, bo ich rola w spektaklu jest żadna. Ot - po prostu wykonują układ choreograficzny do dynamicznej muzyki. I zajmują czas. Dużo czasu. Widownia kaszle. A jak widownia kaszle, to jest równie źle jak wtedy gdy w „Amadeuszu” cesarz ziewa drugi raz. I ten kaszel wcale nie jest sygnałem, że coś się ma zacząć dziać. Bo teraz następuje nakrywanie do stołu. Wiele widziałem. Ale nakrywania przez kolejnych sporo minut bez słów - nie. No, chyba że w pantomimie. Dwaj aktorzy - siedzący przy stole Scrooge (Szymon Kuśmider) i krzątający się Pomocnik (Krzysztof Kwiatkowski) nie mówią ni słowa. Pomocnik, jak w somnambulicznym śnie, wiezie na wózku dwa nakrycia - dla kogo jest drugie? Nie wiem. Potem wnosi wielkiego, wypchanego łabędzia. Łabędź ląduje na środku stołu. Cisza. I to trwa i trwa.
Zdziwienie trzecie. Znam i bardzo lubię opowieść o losach Scrooge’a. Czytałem ją niezliczoną ilość razy. Oglądałem równie wiele. W każdej inscenizacji, realizacji filmowej, ba tak jest też w opowieści Dickensa, postaci dookoła głównego bohatera to prości, dobrzy ludzie cieszący się tym, co mają. Raduje ich choćby sama istota Bożego Narodzenia, które pozwala oderwać się od codzienności. To bardzo ważne, bo na tej podstawie zbudowany jest kontrast między Scroogem a resztą społeczeństwa. Tu jest zadziwiająco. Siostrzeniec głównego bohatera wygłasza pochwałę bożonarodzeniowych świąt tak, jakby uczestniczył w słynnym eksperymencie Alberta Mehrabiana, mającym rozstrzygnąć które bodźce są dla nas bardziej znaczące. Te „łapane” za pomocą wzroku, te które płyną z interpretacji i ekspresji wypowiedzi, czy wreszcie zawartości treściowej komunikatu. Ów siostrzeniec, w tej roli Paweł Krucz, wrzeszczy tak jak wrzeszczeć może korpolud, któremu na Marszałkowskiej zajechał drogę powożący Uberem woźnica w baraniej czapie. Wykrzykuje pochwałę świąt z prawdziwym zapałem i nieukrywaną złością. Efekt jest zadziwiający. Bo ja już nie rozumiem: on to Boże narodzenie lubi, czy ono go hmmm - sami Państwo wiecie, co.
Zdziwienie czwarte. Scrooge w oryginale jest postacią nawet nie tyle znienawidzoną, ile wypartą. Otoczenie usuwa mu się z drogi, uważając że jest jaki jest i inny nie będzie. Boi się go mimo wszystko. A tu? Ów wspomniany siostrzeniec wpada do wuja z… rapującym duetem, który wykrzykuje coś do mikrofonu w takt agresywnie hip-hopowej muzyki. Co? Nie wiem, bo wykrzykujący połyka mikrofon, zatem słychać tylko kilka słów.
Zdziwienie piąte- myślę, że wręcz zaskoczenie. Od lat obserwuję różne odmiany Scrooge’a. Wszystkie są w zasadzie takie same. Bo ta postać jest świetnie opisana przez Autora i każda próba jej zmiany oznacza wystrzelenie w powietrze całego przedsięwzięcia, jeśli ma się opierać na „Opowieści Wigilijnej”. I tu właśnie zaskoczenie. Bo Scrooge w spektaklu reżyserowanym przez Wojciecha Czerwińskiego jest inny. Może nawet jest bardziej Faustem, niż Scroogem? To jest facet w sile wieku, który dziarsko maszeruje u boku Ducha minionych i Ducha tegorocznych świąt. Bliżej mu do szukającego recepty na szczęście Fausta, niż stojącego nad grobem zgorzkniałego i skulonego w swoim skąpstwie i smutku Scrooge’a. Oczywiście, jeśli bierze się tekst Dickensa i z jakichś sobie znanych powodów pisze na nowo - bo przecież w Teatrze Polskim, obok Autora mamy jeszcze scenarzystę, Janusza Majcherka - to wszystko jest możliwe. Powstaje tylko pytanie: Po co? Czy Dickens nie napisał tego wystarczająco dobrze? Czy Jego „Opowieść” nie jest przemyślaną od początku do końca subtelną całością? Jak się okazuje - nie jest. I można przejechać się po niej z gracją walca.
Zdziwienie szóste. Moment ostatecznej przemiany Scrooge’a w oryginale - o ile mnie skołatana tym spektaklem pamięć nie myli - następuje podczas spotkania z duchem najpotworniejszym, z jego punktu widzenia. Duchem Świąt Przyszłych. A tu tego ducha nie ma! Oczywiście, jest jakaś szmatka, do której Scrooge wspina się po osławionym daszku metra, ale ona bardziej kojarzy się z dziecięcym przebraniem na Halloween, niż z Duchem, który ujawnia straszną przyszłość. Skoro nie ma tej postaci, nie ma też przemiany głównego bohatera i kolejnego dickensowskiego elementu: Nie ma zadośćuczynienia, rozwiązania fabuły i szczęśliwego zakończenia. Uwielbiam za to właśnie Charlesa Dickensa. Za zakończenie. Ba. Za podobnie przemiłe zwieńczenie opasłego „Klubu Pickwicka”. Dla samych końcówek warto po Dickensa sięgnąć. No ale w Teatrze Polskim tego nie ma. Jest natomiast…
Zdziwienie siódme i ostatnie. Zakończenie. Siedzimy sobie w ciszy i spokoju, patrząc jak Aktorzy dwoją się i troją aby ta „Opowieść Wigilijna” jakoś zmierzała do brzegu. Scrooge umiera. Lud uznaje, że sam jest sobie winien. I nagle bęc - następuje zakończenie. Tak banalne i tak niezauważalne, że gdyby Aktorzy nie ruszyli w kierunku widowni po oklaski, zapewne czekałbym co też się dalej stanie. Celowo piszę o tym w sposób zawoalowany, bo przecież nie chodzi o odebranie spektaklowi w reżyserii Wojciecha Czerwińskiego prawa do suspensu i finału.
Reasumując. Wróciłem do domu. Poszukałem na półce. Znalazłem. Niebawem w spokoju, popijając herbatę, przeczytam „Opowieść Wigilijną” pióra Charlesa Dickensa. To piękny, wzruszający i mądry tekst. Nie starzeje się i nie nudzi, nawet czytany rokrocznie. Niech nadal, jak od lat, będzie punktem wyjścia do podsumowań wydarzeń roku mijającego i wspaniałym starterem planów na rok nadchodzący. Nie zawsze teatr oddaje kunszt dzieła literackiego. Ale to chyba dobrze. Gdyby oddawał, czyż nie rzucilibyśmy w kąt książek?
Twórcy
Autor: Charles Dickens
Scenariusz: Janusz Majcherek
Reżyseria: Wojciech Czerwiński
Scenografia: Marta Zając
Kostiumy: Jana Krynicka
Muzyka: Piotr Łabonarski
Światła: Jarosław Wardaszka
Projekcje: Piotr Kułakowski - Fast Frame
Zdjęcia wykonane w technice mokrego kolodionu:Paweł Śmiałek
Inspicjent/ Asystent reżysera: Philippe Chauvin
Suflerka: Małgorzata Ziemak
Producentka wykonawcza: Magda Raczyńska
Obsada
Scrooge: Szymon Kuśmider
Pomocnik: Krzysztof Kwiatkowski
Marley: Dominik Łoś
Siostrzeniec: Paweł Krucz
Żona Pomocnika: Marta Wiejak
Bella: Katarzyna Strączek
Kwestorka: Katarzyna Skarżanka
Fezziwig: Wojciech Czerwiński
Duch minionych Świąt: Marta Alaborska
Duch tegorocznych Świąt: Irmina Liszkowska
Kolędnicy: Adam Biedrzycki
Kolędnicy: Michał Kurek
Komentarze
Prześlij komentarz