Zjadły mózgi szare wszy
Na początku wyjaśnienia. Pani Reżyser się myli. Witkacy nie popełnił samobójstwa 17 tylko 18 września 1939. Najpierw Czerwony Blask zapalił wschód Polski a dopiero potem Mistrz podjął tę decyzję. Zresztą - myśl o samobójstwie dręczyła go od 1914 roku. dlaczego? Za moment. Sprawa druga: Witkacy nie „brał udziału w rewolucji październikowej w szeregach Białej Gwardii”. Kilka razy istotnie opowiadał, że w dni rozruchów w Pitrze żołnierze wybrali go na swojego komisarza. Rzecz wątpliwa i dyskusyjna. Był przecież oficerem elitarnego pułku gwardyjskiego, który skupiał samych bene natus. Ba. Ten pułk miał dwa ważne przywileje: Mógł organizować balangi w Pałacu a oficerowie mogli swobodnie przechowywać u siebie alkohol. Nasz bohater został z niego zwolniony. W 1917 roku. Tyle. Niewiele, ale bardzo ważne, aby zrozumieć „Matkę” Stanisława Ignacego Witkiewicza
Zręby dramatu, jak sam utrzymywał, "skomponował" w podmiejskiej kolejce. Tekst jest datowany na 1924 rok. Tekst trudny. Kontekstowy. Nie da się bez znajomości tych ostatnich go wystawić. Tu jest największa, moim zdaniem, słabość spektaklu w reżyserii Anny Augustynowicz który na Festiwalu Arcydzieł pokazał Teatr Ateneum. Cofnijmy się w czasie.
Widzicie go? Oto Witkacy. Tak. Właśnie namalował słynny autoportret „Ostatni papieros skazańca”, jeden z najsmutniejszych obrazów w polskim malarstwie. Już napisał „622 upadki Bunga”. Swoje wydobywanie się z meandrów młodopolskich. Był w Australii, poznał koszmarny strach wojennej potyczki. Ma 39 lat i jest wrakiem człowieka. Nic. Dosłownie nic w jego życiu nie jest takie, jak być powinno. Jadwiga Janczewska popełnia w 1914 roku samobójstwo. Kochał? Był kochany? Jak by to nie było. Załamał się. Od tej pory myśl o śmierci jest czymś dla niego immanentnym. Ojciec. Cień wielkiej góry w jego życiu. Wielki a dzisiaj moim zdaniem zapomniany Stanisław Witkiewicz skończył życie w Lovranie. Leczył się w ramionach dawnej przyjaciółki domu. Syn prowadził z nim korespondencję w której ojciec stawia się w pozycji autorytetu ostatecznego. Krytyka prac i idei. Nie porozumieli się . Matka… właśnie. Matka. Dochodzimy do sedna tego dramatu.
Matka, Maria Witkiewiczowa z domu Pietrzkiewicz, herbu Ostoja - osoba złamana życiem. Dobre urodzenie, marzenia, plany. Wszystko zabrał apodyktyczny mąż. Zmiął, podarł i rozrzucił na zakopiańskim wietrze. Maria ledwo przędzie. Aby utrzymać siebie i syna prowadzi pensjonat, udziela lekcji gry na fortepianie. Wspomina. Czy jej gorzkie spojrzenia, słane synowi, którego idei nie rozumiała jeszcze bardziej niż ojciec leżą u podstaw krzyku rozpaczy? Bo „Matka” takim krzykiem jest.
To wielopoziomowy, genialny dramat. Tak. Arcydzieło polskiej literatury. Klucz do zrozumienia tragedii Stanisława Ignacego Witkiewicza a zarazem klucz do zrozumienia kompleksów dziecka, które widząc słabnięcie rodzica niewiele może mu zaoferować w zamian za lata dzieciństwa. Witkacy miota się. Wie, że jest wampirem, który wysysa z ledwo przędącej sieć życia matki resztki energii. Nie może inaczej. Jest na skraju załamania. Drążą go lęki o to, co będzie gdy matka odejdzie, gdy zabije ją jego stale wyciągnięta w potrzebie dłoń. Wije się w wyrzutach sumienia. Chce z jednej strony postawić na swoim i udowodnić, że jego postrzeganie sztuki, świata i jego przyszłości jest słuszne. Z drugiej zwyczajnie, po ludzku czuje jak oddala się od jedynej bliskiej sobie osoby. Traci ją. Słabnie więź. O tym jest „Matka” Witkacego i na tym pojęta genialność, ponadczasowość tego dramatu.
Można na „Matkę” patrzyć jeszcze inaczej. W poszukiwaniu siebie Witkacy interesuje się teoriami, stanowiącymi zręby współczesnej psychiatrii i psychologii. Wertuje dzieła Freuda, Kretschmera. Spotyka się i jest, to też rzecz niepewna - pierwszym polskim pacjentem poddanym psychoanalizie. Pracuje z doktorem de Beaurain, swoim zakopiańskim znajomym i fascynacją. Rozmawiają około roku. Doktor stawia hipotezę kompleksu embriona. Niemożności wyzwolenia się z silnej emocjonalnej więzi z nieobecnym a sławnym ojcem. To element układanki. Ledwie element.
Autor wymieniał „Matkę” w gronie najważniejszych dzieł - reprezentantów teorii Czystej Formy w teatrze. Uważał, że forma jest istotą spektaklu. Treść, słowo, może być jakie bądź. Monumentalne estetyczne doznania płyną z form przyjmowanych na scenie. Oczywiście, warto w ramach kontrapunktu przeczytać „W obronie treści”, czyli w wspaniały materiał polemiczny Karola Irzykowskiego. Po co? Aby jeszcze bardziej zrozumieć istotę „Matki”.
Pajęczyca, tkającą swoją sieć i owijająca w jej sploty jak w kokon syna. Ten, walcząc z nieuniknioną konstatacją zależności od matki, próbuje się z niej rozpaczliwie uwolnić. Wie, że ta zależność oznacza katastrofę. Czuje, że sploty są coraz słabsze. Matka słabnie. Pierwszy akt tego dramatu to jej dominacja. Powoli, subtelnie odchodząca w zapomnienie. Akt drugi to pęknięcie kokonu. Wyzwolony Leon ima się najpaskudniejszych zajęć aby przejąwszy kontrolę utrzymać ją i otoczyć matkę należną wiekowi i zmęczeniu opieką. Plugawość jego profesji i profesji jego plebejskiej żony nie jest możliwa do zaakceptowania nawet przez ledwo już trzymającą się życia matkę. Ślepnie. Symbolicznie traci wzrok, aby nie widzieć. Nie musieć patrzyć na upodlenie syna. W konsekwencji umiera a reszta jej witalności, której nie udało się wyssać Leonowi zostaje z niej wyciągnięta przez olbrzymią maszynę w pozbawionym okien i drzwi Astralu.
Co z tego dostajemy na scenie? Nieco ponad godzinny spektakl. Dla mnie - za mało. Ten dramat Mistrza zasługuje na więcej. Ale nie neguję po drugim obejrzeniu Agaty Kuleszy w kreacyjnej roli Janiny Węgorzewskiej. Z uwagą wsłuchałem się w monologi Leona, którego grał Adam Cywka. Wyszło znakomicie.
OBSADA
Agata Kulesza
Adam Cywka
Zofia Domalik
Ewa Telega
Janusz Łagodziński
Łukasz Lewandowski
TWÓRCY
Autor tekstu Stanisław Ignacy Witkiewicz
Reżyseria Anna Augustynowicz
Scenografia Marek Braun
Kostiumy Tomasz Armada
Muzyka Jacek Wierzchowski
Wideo-Art i reżyseria światła Wojciech Kapela
Komentarze
Prześlij komentarz