Niezła zima

Czytanie performatywne. Czyli - to moja subiektywna ocena - spektakl, który właśnie wykluł się ze skorupki wyobraźni. Jeszcze nie wiemy, czy urosną mu skrzydła i poleci na nich na sceny, ponad głowy widzów. Ale już jest. Trzeba go karmić uwagą i zainteresowaniem. A może wyrosną mu złote pióra? Podczas 3 Festiwalu Arcydzieł przeczytano i przedstawiono tekst, który powstał jako pokłosie - tak zrozumiałem - speed datingu teatralnego. Projekt polega na łączeniu w pary reżyserów i dramaturgów, którzy - jeśli powiedzą sobie „tak” a nie „fak” - mają 48 godzin na przedstawienie założeń i konspektu widowiska. Mało? A skąd! Uczestniczyłem w różnych tego typu spotkaniach i wiem, że jeśli trafi na siebie dwóch odnajdujących porozumienie dusz artystów, to dwie doby są aż nadmiarem czasu. 


Na Małej Scenie Teatru im. Wandy Siemaszkowej wysłuchaliśmy i zobaczyliśmy efekt pracy Tomasza Motyki, dramaturga i Macieja Jaszczyńskiego - reżysera. Od nich warto zacząć, bo „Najcieplejsza zima naszego życia” zaskakuje formą. Spektakl składa się z dwóch części. Za krótkie są aby nazwać je aktami i mam wrażenie, że ewentualna próba ich rozbudowania do większych rozmiarów jest pozbawiona sensu. Są akurat, a nawet pierwsza część nuży. Może to także kwestia języka. Postaci w tej części mówią językiem archaicznym, przypominającym frazę fredrowską. Ale mówią o sprawach współczesnych, nie stroniąc od wulgaryzmów. Tych ostatnich moim zdaniem jest za dużo. Sam potrafię kląć jak szewc i nie unikam „grubych słów”, ale miałem wrażenie, że większość tego językowego mięsa brzmiała sztucznie i pretensjonalnie. Całą sytuacją prosta: W opuszczonej altance spotyka się czwórka młodych ludzi. Rozmawiają kompletnie o niczym. Ktoś poszedł do sklepu, ma przynieść leniwe i krówki. Ktoś idzie się wysikać. Tak. Tu bym na miejscu Twórców popatrzył, czy gdzieniegdzie nie przystrzyc tekstu. Momentami robiło się sennie. W tej, nazwijmy ją, senno-fredrowskiej poetyce poznajemy sens historii. To nie ludzie. To duchy czwórki rodzeństwa, które przed rokiem miało w tym miejscu wypadek samochodowy. Wszyscy zginęli. Zawieszeni między światem ludzkim a wiecznym snują się pogryzając krówki, siorbiąc chińskie zupki i mlaszcząc ze smakiem leniwe kluski. Brzmi średnio, wiem. I jeśli mam być zupełnie szczery jest na razie płytkie. Zbyt płytkie, ale przecież to pisklę spektaklu. Może jeszcze urosną mu skrzydła. 


Część druga to rozmowa. Starego człowieka, mieszkańca tej okolicy i studenta-reportera. O wypadku, o historii ofiar i o rodzinie, w której żyli. Zmienia się język. Teraz postaci mówią już współczesną nam mową. Nadal klną siarczyście, ale w ustach starego wyjadacza, jakim jest Waldemar Czyszak grający autochtona - mięcho nie razi. Jest bardziej prawdziwe. Reporter pyta, zagania swojego rozmówcę w narożniki ringu, jakim staje się ich dialog. Stara się wydobyć z niego prawdę o tym, czy wiedział jaki dramat rozgrywa się w domu sąsiadów i czy mógł pomóc wtedy, gdy doszło do tragedii. Ta część „Najcieplejszej zimy…” jest moim zdaniem zdecydowanie lepsza. Trzymająca w napięciu. Bo w pewnej chwili role się odwracają. To ów starszy, prosty człowiek przechodzi do ataku i wyprowadza precyzyjne, proste ciosy swoich pytań. Walczy bronią, którą zna najlepiej - prawdą. Przyciska do narożnika młodego, rzutkiego reportera. I sam wymaga od niego deklaracji. Jakiej? Na ile szczerej? To piękne w teatrze. Niedopowiedzenia, pozwalające dowolnie snuć dalszy ciąg opowieści. Ja swój mam, ale nie napiszę. 


Mam natomiast swoje obserwacje. Pierwsza część jest nieprawdziwa. Młodzież mówi nie mową  młodzieży ale jakimś parajęzykiem. Jeśli zamysł był taki, że poetyka pierwszej części ma nadać jej nierealny, pozaziemski charakter, a druga sprowadzić nas na ziemię - OK, jest to pomysł. Jednak albo to za długie, albo rozmowy młodzieży za banalne. Druga część natomiast to solidna baza do mocnego spektaklu. Dwóch aktorów. Pierwszy - stary wyjadacz. znający życie i mający o nim coraz gorsze zdanie. Sól ziemi i kość z kości. Drugi - młody, bezwzględny, arogancki „pistolet”. Ten co ma wszystko za nic i przed sobą cel, który uświęca środki. Wracają do wypadku, w którym zginęło czworo nastolatków. Starszy był jego świadkiem. Młodszy? No właśnie… tu jest gwóźdź programu! To może być świetny, trzymający w napięciu spektakl. 


Obejrzałem, zaciekawiłem się. Wyszedłem tak, jak lubię. W noc chłodną i cichą. Pozwalająca jeszcze długo wirować razem ze spektaklem. Rozmawiać z duchami. Lubię to uczucie…


Tomasz Motyka
NAJCIEPLEJSZA ZIMA NASZEGO ŻYCIA

 

reżyseria: Maciej Jaszczyński

muzyka: Paweł Bednarczyk

 

obsada: Waldemar Czyszak, Jakub Gąsior, Aniela Kowalska, Mateusz Marczydło, Paulina Sobiś-Majchrzak, Stanisław Twaróg





Komentarze

Popularne posty