„Kabaret”, czy nie kabaret?

Czekałem na ten spektakl niecierpliwie. Bo Festiwal Arcydzieł można definiować wielorako. Na przykład jako przegląd wybitnych utworów literackich, przeniesionych na scenę. Tak jest w przypadku „Lalki”, „Matki” „Dziadów”, z których utoczono „Gusła”. Tak jest z „Makbetem”, „Dziejami grzechu”, czy „Miarką za miarkę”. Ale są na tegorocznym Festiwalu dwa zupełnie inne spektakle. Nie opierają się o kanon literatury. Nie ujmuje to im oczywiście w żaden sposób. „Kabaret”, genialny musical, znany głównie dzięki filmowej wersji w reżyserii Boba Fosse, z Michaelem Yorkiem i Lizą Minelli oraz „Amadeusz”. Ten spektakl widziałem w Warszawie i jeśli nie przeszedł nadmiernych modyfikacji na potrzeby mniejszej obsady i sceny - jest kopią znakomitego filmu Miloša Formana. Ciekawiło mnie, jak arcydzieła filmowe wypadną w konfrontacji z gigantami literatury. Czekałem zatem na „Kabaret” Teatru Polskiego z Bielska Białej. I… i się doczekałem. 


Berlin początku lat trzydziestych. Miasto rozbuchane, rozbawione i kolorowe. Niemiecka stolica odżywa po latach I wojny, zamieszek rewolucyjnych i kryzysu. Rzuca się w taneczny wir, krzepiąc alkoholem i oby tylko nim. Śpiewa, hałasuje. Śmieje się  do łez. Na razie są to łzy śmiechu. Z tego cyklonu, porywającego do szalonej zabawy, wyłania się kabaret. Rubaszny, krzykliwy, pewny siebie - niemiecki kabaret. I jego demoniczny konferansjer, Mistrz Ceremonii. 


W spektaklu bielskim jest dziwacznie. Mam wrażenie, że reżyserująca go Małgorzata Warsicka nie mogła się zdecydować, czy chce odczytać „Kabaret” po swojemu, zrobić kopię filmu Boba Fosse, a może stworzyć musical jakich już wiele powstało. Ten brak zdecydowania niestety nie ułatwia odbioru spektaklu. 


Przejdźmy do konkretów. Konferansjerów jest dwoje. Kobieta i mężczyzna. Moim zdaniem pomysł marny. Byłoby zapewne interesującym, gdyby Mistrzem Ceremonii była kobieta, czyli Mistrzyni Ceremonii. I tu demoniczna Marta Gzowska-Sawicka sprawdziłaby się doskonale. Jest charyzmatyczna, władcza, wygina ciało niczym czarna mamba. Po co stworzono jej duet z Adamem Myrczkiem, który momentami sprawiał na mnie wrażenie, jakby songi i kwestie dialogowe śpiewał i wypowiadał do siebie i dla siebie? Nie pojmuję. A przecież wiadomo powszechnie co się dzieje z barszczem, gdy wrzuci się do niego dwa grzyby. 


Libretto to tłumaczenie Kazimierza Piotrowskiego i Wojciecha Młynarskiego. Tekst jest świetny. Wystarczy wymyślić konwencję, stworzyć choreografię i mamy sukces. Okazuje się jednak, że wcale nie jest to takie hop siup. Dlaczego swój pierwszy song Sally Bowles śpiewa po angielsku, skoro potem wszystkie kolejne są już po polsku? Po co? Przecież to jest teatr, przyjmujemy konwencję spektaklu. Wierzymy polskojęzycznej Sally, że jest Angielką. Nota bene głos obsadzonej w tej roli Wiktorii Węgrzyn-Lichosyt to jeden z jaśniejszych punktów bielskiego „Kabaretu”. Tego niestety nie mogę uczciwie napisać o Grzegorzu Margasie. Jego Cliff Bradshaw jest nijaki. Niby zapatrzony w filmowego Cliffa, czyli Michaela Yorka, miałem nawet wrażenie że aktora dobrano z uwagi na pewne fizyczne podobieństwo z pierwowzorem. Po co? Kolejna kwestia, której nie rozumiem. Skoro pani Reżyser odważyła się na dwoje mistrzów ceremonii - to dlaczego nie mogła odważyć się na zaproponowanie swoich postaci Sally i Cliffa? Oboje w spektaklu wyglądali jak smutne kopie oryginałów. Niestety, z postaci Cliffa, biorąc pod uwagę wszystkie jej elementy - najbardziej podobały mi się buty. Też takie bym chciał mieć. 


Kolejna uwaga. Scena z samochodem. Bo taki element się w pierwszym akcie znajduje. To znany zabieg, bierze się jakiegoś trupa drogowego, tnie na pół, dorabia pod spodem ramę z kółkami i mamy teatralny pojazd jak ta lala. Tu jest tak, że Cliff jedzie i zabiera pasażera. Ernsta Ludwiga. Ruszają. Jadąc do granicy rozmawiają. Zatrzymują się. Rozmawiają z celnikami. Ruszają. Jadą do Berlina. Po drodze nadal rozmawiają. Opisane brzmi to logicznie. Ale w spektaklu jest kompletnie położone. Samochód zachowuje się tak samo gdy stoi i kiedy jedzie. Nie oczekuję wcale jarmarcznej zabawy, polegającej na zatrudnieniu trzech silnych co będą pchać go po scenie i powarkiwać udając silnik. Ale można było zamarkować ruch pojazdu, choćby grą świateł. Na przykład miarowo przesuwających się po twarzach aktorów jak mijane uliczne, czy drogowe latarnie.


Pierwszy akt nuży. Jest długi. Za długi. Paradoksalnie najciekawszym jego wątkiem, wątpię aby był to świadomy zamysł twórczy - staje się opowieść o relacji Fraulein Schneider (Anna Guzik-Tylka) z Herr Schulzem (Tomasz Lorek). To też kamień do ogródka tego „Kabaretu”. Anna Guzik-Tylka jest wspaniała w songach, świetna w scenach dialogowych. Prawdziwa. I jej tragedia jest prawdziwa. Tomasz Lorek buduje swojego Schulza delikatnie, jakby tkał go z arcycienkich nitek. Jest w nim wrażliwość, wiara, optymizm i nadzieja. To moim zdaniem najlepsza postać, obok Fraulein Schneider, całego spektaklu. Z ogromną przyjemnością słuchałem ich śpiewających i z równą przyjemnością oglądałem w scenach dialogowych. Ukłony szacunku, bo bez Nich ten „Kabaret” nie byłby nawet kabarecikiem. Gdzie w takim razie są u licha Sally i Cliff??? Czy to nie oni powinni dominować w opowieści? 


Najbardziej zaskakująca jest scena finałowa. Dlaczego wszystkie biorące udział w spektaklu postaci kręcą się i wypowiadają fragmenty swoich wcześniejszych kwestii? Aby tworzyć wieloznaczne, symboliczne sceny, trzeba moim zdaniem konsekwentnie budować do nich podstawy. Przygotować grunt, wykazać potrzebę dla takiej sytuacji. A tu mamy dwuaktowy misz masz musicalu z filmem i nagle bęc. Kantor albo Wyspiański. Mnie to wręcz rozbawiło. To tak, jakby założyć frak i do niego buty narciarskie, udając się na noworoczny koncert do Filharmonii Wiedeńskiej. 


Reasumując, „Kabaret” Teatrowi Polskiemu w Bielsku Białej nie wyszedł. Miotają się między konwencjami. Stworzyli widowisko niespójne. Męczące i w pierwszym akcie momentami nudne. Szkoda. Ale - przecież nie wszystko musi być Arcydziełem. I nie wszystko wszystkim musi się podobać. To właśnie największy urok teatru. 


Obsada


Mistrz Ceremonii - Marta Gzowska-Sawicka, Adam Myrczek

Sally Bowles - Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt 

Cliff Bradshaw - Grzegorz Margas

Ernst Ludwig - Grzegorz Sikora

Herr Rudolf Schultz - Tomasz Lorek Fräulein Schneider - Anna Guzik-Tylka

Fräulein Kost - Anita Jancia

Rosie – Ewa Dobrucka

Wiktor i Marynarz - Rafał Sawicki

Max i Marynarz – Piotr Gajos

Bobby i Marynarz - Sławomir Miska

Texas - Flaunnette Mafa

Lulu – Marta Suprun

Muzyk - instrumenty klawiszowe – Jacek Obstarczyk

Muzyk - saksofony – Marcin Żupański

Muzyk - kontrabas – Eugeniusz Kubat Muzyk - perkusja – Seweryn Piętka


Realizatorzy


Autorzy libretta i muzyki – John Kander, Fred Ebb, Joe Masteroff

Tłumaczenie – Kazimierz Piotrowski, Wojciech Młynarski

Reżyseria – Małgorzata Warsicka

Scenografia – Natalia Mleczak

Kostiumy – Konrad Parol

Choreografia – Anna Godowska

Reżyseria światła - Jędrzej Jęcikowski

Aranżacje i kierownictwo muzyczne– Jacek Obstarczyk

Asystenci reżysera - Grzegorz Margas, Jan Gruca

Asystentka scenografki – Zuzanna Kundys

Projekcje multimedialne – Bartłomiej Kubica






Komentarze

Popularne posty