Sport w zwolnionym tempie

Doskonały mechanizm. Do przemieszczania się, rywalizacji. To podziwiania, wyrażania emocji. Do zabijania i zwyciężania. Ludzkie ciało. Nośnik formy i treści w równej mierze. Cudowny tragarz umysłu, którym człowiek zniewala i unicestwia świat dookoła. Umysłu, który pcha go do wiecznych zawodów. Kto wyżej, szybciej, dalej, więcej. Pokojowym upustem potrzeby rywalizacji jest sport. Chwała pokonanym, sława zwycięzcom. „Glory Game” w Komunie Warszawa, innymi słowy. 


Dominik Więcek w swoim spektaklu zestawia nowożytne sporty z potrzebą ich pokazywania za pomocą rozwijających się technik medialnych. Czy słusznie? To pytanie do Niego, wybrał interesujące zestawienie - kamera versus mięśnie w ruchu. Dołożył do tego ciekawą koncepcję sceniczną. Nadzy Aktorzy w wyścigu, który obserwujemy w zwolnionym tempie. Jest w tym potężny ładunek emocji. Jest materiał do przemyśleń. Grupa przemieszcza się, symulując sprint. Grają mięśnie, oczy utkwione w cel przed sobą. Zawracają i kolejny etap gonitwy. Ich nagie mięśnie prężą się w świetle teatralnych reflektorów. Tworzą wrażenie posągów, które ożywione jakimś kaprysem znudzonego boga ruszają z cokołów. 


I tu zaczynają się schody. Po pięciu minutach ten wyścig nuży. Po dziesięciu ludzie ziewają. Po kwadransie zaczynają ukradkiem patrzyć na zegarki. Tak. Na scenie Komuny Warszawa przez dobre dwadzieścia pięć minut nie działo się nic. Nic, co wniosłoby cokolwiek do tego spektaklu. Poczułem, że zaczynają opadać mi powieki, a niestety potrafię głośno chrapać. 


Szukając ratunku wbijałem wzrok w poszczególne sylwetki. Nadal poruszając się w zwolnionym tempie zaczęli wyciągać spod piasku, którym scena została zasypana, elementy sportowych strojów. Potem w takim samym tempie ubierali się nie przerywając swojego symulowanego wyścigu. To już było doprawdy śmiertelnie nudne i nie tyle monumentalne ile tromtadrackie. Puste. Nijakie. Ubrali się wreszcie, co zajęło kolejne kilkanaście minut. 


Potem pojawiła się szufla. Jedna pani wynikała na jej trzonku dwa wymyki. Inna pani nabrała na nią piasek i posypała nim proscenium. Kolejna przejechała po tym szczotką. Jeden pan się w tym czasie znowu rozebrał. I takie tam. Przepraszam, za prześmiewczy styl, ale moim zdaniem zamysł przerósł Twórców. Aktorzy w przerysowanych pozach, ruszający się w tempie konsumentów luminalu nie wywoływali już, moim zdaniem, planowanego efektu. 


Reasumując: Pomysł niezły. Forma niezła i nieźle się sprawdziła. Ale ciało jako nośnik treści wymaga pokazania treści, która się w nim kryje. Tu było jej o wiele za mało. Spektakl nie „uniósł” moim zdaniem nawet tych założonych sześćdziesięciu minut. 


Koncepcja i choreografia: Dominik Więcek

Kreacja i performance: kolektyw STICKY FINGERS CLUB w składzie: Daniela Komędera, Dominika Wiak, Dominik Więcek, Monika Witkowska oraz
Natalia Dinges i Piotr Stanek

Opieka dramaturgiczna: Konrad Kurowski 

Scenografia: Mateusz Mioduszewski 

Kostiumy: Weronika Wood 

Muzyka: Przemek Degórski

Reżyseria oświetlenia: Piotr Pieczyński





Komentarze

Popularne posty