Pełnotłuste Mleko w Tubce
Ten spektakl ma tylko jeden mankament: Analog Collective zagrali go na scenie Teatru Potem o Tem dwa razy i nie wiadomo, kiedy wrócą. Oby jak najszybciej. „Mleko w tubce” to mieszanka znakomitego aktorstwa, układów choreograficznych i songów. Czy jest coś jeszcze potrzebne do sukcesu? Oczywiście! Tekst. Tu jest leciuteńko napisany, błyskotliwy. Naładowany subtelnie humorem, refleksją i nutami nostalgii. A „Psalm do Play Station” jest wyśmienity. Po prostu. Ale potem o tem. Zacznijmy od fabuły.
Ruszamy w podróż do lat dziewięćdziesiątych. Dziwnych lat. Po epoce PRLowskiej wystrzeliła wolność. Nikt nie wiedział wtedy jeszcze jak ma wyglądać. Czy jest bezgraniczna? A może jakieś reguły i jej zakres są konieczne? O tych czasach opowiadają aktorzy Analog Collective. I to jak opowiadają! Od tego spektaklu nie można oderwać oczu.
Dynamiczny, ciekawy. Świetnie zagrany, a w zasadzie opowiedziany. Bo przecież „Mleko w tubce” jest oparte o własne doświadczenia Aktorów. Wszyscy urodzili się na przełomie lat 80 i 90. Pokazują swoje pamiątki z tamtych lat i one są wehikułami czasu w podróżach do przeżyć dzieciństwa. Bardzo osobista ta podróż, a przez to wciągająca i pozwalająca widzom przypomnieć sobie swoje dziecięce zakręty.
Fotografie. Ile zdjęć chowanych w domowych szufladach to takie, które mają drugie dno? Uśmiech, wycelowany w obiektyw, kryje zupełnie inne emocje. Jest wyrwany z kontekstu, pozowany i sztuczny. Prawdy na zdjęciu nie ma. Ale łatwo ją sobie przypomnieć. Choćby patrząc na zdjęcie z przedszkola, które zmienia świat dziecka. Jaka
jest ta prawda. Bolesna? Przyjemna? Pamięta swoje zdjęcie z Zakopanego. Miałem może sześć lat. Stoję obok sanek, do których zaprzęgnięte są dwa białe podhalańskie owczarki. Uśmiecham się, chociaż jestem w środku przerażony. Przed chwilą karmiłem konia który boleśnie ugryzł mnie w rękę. Gram jednak twardziela, bo i mama i gazda-fotograf kazali być dzielnym i uśmiechnąć się do aparatu. A przecież dorosły ma zawsze rację. To moja historia, która przypomniała mi się momentalnie, jako odpowiedź na to, co na scenie. Teatr musi stawiać pytania. Tak, aby widz mógł odpowiadać na nie samemu sobie, korzystając z własnych doświadczeń i przemyśleń. Teatr to nieustanny dialog ludzi sztuki z widzem. Tak właśnie tu jest. Świetna jest ta scena z fotografiami.
A kamień znad morza? Zdarzenie dziecięcego wspominania wakacji na pierwszej lekcji w nowym roku szkolnym. Gdzie byłaś? Nad morzem, o mam stamtąd kamyk. A potem poznajemy prawdę o wakacjach i o tym, skąd się ten kamyk wziął i co symbolizuje. Kolejna: Paszport na wyjazd do Niemiec. Absolutnie genialne. Chociaż sam nie wiem. Może ten przymiotnik powinienem zarezerwować dla sceny komunii? Wzruszającego filmu, z którego patrzy twarz przestraszonej a zarazem poważnej i skupionej dziewczynki. Obserwujemy jej rytuał przejścia. Przekroczenia granicy ważności świata. Ona sama, już dorosła siedzi przed nami i wpatruje się w twarze widzów. Przecież gra w tym spektaklu. Opowiada o sobie. Jeszcze mam ciarki, gdy przypomnę sobie tą dziecięcą twarz. Mocne to, po prostu bardzo bardzo mocne. Gratuluję Twórcom odwagi. Pokazali kawałki własnych przeżyć. Odsłonili swoje przemyślenia. A patrząc na to my przejrzeliśmy się jak w lustrze. Ile takich pamiątek, potterowskich „świstoklików”, ma każdy w pamięci?
Jest w spektaklu i o granicach. O tym, że wolność je ma i jest wolnością dopiero gdy takie granice zostaną ustanowione. Moja granica wolności to granica mojego talerza… Coś w tym jest. Mam na myśli scenę z wmuszaniem klopsika synkowi przez mamę. Kto nie podlegał presji babci, mamusi, cioci faszerującej dziecko jedzeniem? Są tacy w ogóle?„Mleko w tubce” to rzeczywiście podróż po dzieciństwie. Ponadczasowa i ponadpokoleniowa. Prawdziwa.
Obejrzałem znakomite, bardzo osobiste i poruszające przedstawienie. Ci genialni ludzie nie musieli epatować mnie historią utopionego dziecka, transplciowego volksdeutscha czy innymi monumentalnymi traumami, które można w tym samym czasie zobaczyć na mocno przereklamowanych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Oni po prostu wzięli album z naklejkami, kamyk, zdjęcie, komunijny wianek, czy paszport i stworzyli coś przepięknego. Wzruszającego, mądrego a także zabawnego. Jestem „Mlekiem w tubce” po prostu zauroczony. Ależ ono smakuje!
Świetny pomysł na rekwizyty. Mam tu na myśli wielkie piłki, na których Aktorzy zaczynają spektakl. Po chwili nie wiemy, czy to ich osobiste bańki doświadczeń? Bąble powietrza z tamtych lat, którym oddychają wspominając? Poruszające są sceny gdy grają „zerówki”. Czyli jeszcze nienarodzonych, będące na granicy planu i ewentualności zalążki ludzi, podglądające swoje niemamy, niesiostry, niebraci, i nietatusiów. Piszę i piszę, a w zasadzie sprawa sprowadza się do jednego zdania: To jest znakomity teatr. Niczego więcej nie ma sensu dodawać. Ale dobrze. Można! Są przecież jeszcze śpiewane przerwy reklamowe, oparte na zapomnianych już dzisiaj tekstach reklam z tamtych lat. Jak mógłbym nie wspomnieć, że i ten element jest znakomity! Pozwala na oddech między wzruszeniem i zamyśleniem. Oddech w takt ich subtelnego, delikatnego humoru.
Dość. Mogę tylko ukłonić się Twórcom i podziękować. Za wspaniały czas, jaki dzięki Nim spędziłem na widownii. I poprosić nieśmiało Marcina Zbyszyńskiego oraz Filipa Kosiora, czy byłaby szansa, aby zjeść to „Mleko w tubce” na scenie Potem o Tem jeszcze co najmniej raz?
Reżyseria: Agata Biziuk
Tekst: Agata Biziuk i Anna Domalewska
Scenografia i kostiumy: Maks Mac
Muzyka: Grzegorz Rdzak
Choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
Obsada: Izabela Zachowicz, Marek Zimakiewicz, Miłosz Konieczny, Rafał Derkacz, Malwina Czekaj
Komentarze
Prześlij komentarz