Teatr, co wyskoczył z walizki
„Nie lubię pana, panie Fellini” w PROMie na Saskiej Kępie. Trzydzieści lat temu ze sceny życia zeszła bohaterka tego wieczoru. Giulietta Masina. A na scenę PROMu weszła ze swoim życiem spakowanym w teatralną walizkę. Przyprowadziła ją dziarsko krocząc, jak na włoski temperament przystało Małgorzata Bogdańska.
To jest rodzinne przedsięwzięcie. Ale zupełnie inne od ostatnio opisanego. Tu reżyseruje Marek Koterski, a jego żona Małgorzata Bogdańska - wciela się w postać Masiny. Walizka kryje kolejne etapy jej życia. Jego życia. Ich życia. Radości. Smutki. Zagubienie w samotności życia z geniuszem. Inne kobiety, które jak pył krążą wokół Mistrza. Jego samego, w swoim kapeluszu. Kryje klauna. Klaun też w tym skondensowanym w walizce życiu się zmieścił.
Może jest w "Nie lubię pana, panie Fellini" za duży ładunek wykrzyczanej emocji. Może nie wszystko można uzasadnić włoskim temperamentem. Nadmiar gestów, szybko wyrzucanych słów. Początek monodramu oszałamia i nawet męczy. Jest hałaśliwie, nerwowo. Jarmarcznie? No, ale to przecież czas La Strady. Przychodzi mi do głowy zdanie o tym, że każdy zabieg sceniczny jest dobry, gdy ma uzasadnienie. I tu ma. Krzyk młodej, pełnej entuzjazmu Giulietty powoli zamienia się w spokojnie wypowiadane słowa. Mija czas. Przesuwamy taśmę kroniki ich życia w takt filmowego klapsa. Niepostrzeżenie przychodzi starość. Choroba. Śmierć. Rozpacz. A potem, gdy już Masina schodzi ze sceny pojawia się jeszcze jedno, zdublowane niejako zakończenie. I zostawia publiczność w rozterce. Nie będę więcej zdradzać, bo to recenzja a nie szkolne sprawozdanie z tego, co się widziało.
Ta walizka kryje kawał świetnego teatru. Kameralnego, osobistego i zostającego w głowie na co najmniej wieczór. I ten kawał dobrego teatru właśnie w PROMie z walizki wyskoczył. No bo lubić tego Felliniego? Kochać? A może kochać i jednocześnie nie lubić? Z tym zostają już Widzowie.
(zdjęcie ze strony Organizatora)
Komentarze
Prześlij komentarz