Śnieg jak woda
„Kiedy stopnieje śnieg”, w TR Warszawa. Wreszcie TR pokazuje premierę, za którą już w pełni odpowiedzialność bierze nową Dyrekcja Teatru w osobie Anny Rochowskiej. Temat - nośny. Tekst - mocny. Aktorów - kopa. Co zatem może się nie udać? Ano jest z tym różnie. To oczywiście może i pewnie będzie sukces. Sztukę niesie temat. Samobójstwo nastolatki i to, co po nim dzieje się w rodzinie. Niosą aktorzy. Jest i Zbrojewicz i Maćkowiak, zatem to, co TR ma najlepszego. Niektóre dialogi rzeczywiście trzymają w napięciu i zostają w pamięci. Jednak - jest i łyżka dziegciu. Chochla nawet. To jest sztuka bez głębi. Sam pomysł - świetny i aktualny. Jednak trzeba go jeszcze zrealizować. Może łatwiej mi się tu odnaleźć, bo sam doznałem takiego rodzinnego spotkania po samobójstwie mojego przyrodniego brata. Pamiętam je jednak zupełnie inaczej, niż to, które pokazano w TR. My siedzieliśmy przy stole i każdy marzył o tym, aby jak najszybciej zakończyć rozmowę. Padały spokojne, rzeczowe komunikaty. Rozdzielaliśmy role kto co ma załatwić i na kiedy. Rozeszliśmy się po kilkudziesięciu minutach. Na scenie pojawia się wielopokoleniowa rodzina, która samobójstwo nastolatki traktuje jako kanwę do wzajemnych rozliczeń i pretensji. Jakiegoś katharsis spraw narastających od lat. Tragedia ginie w potoku mniejszych i większych ans wzajemnych, jakie nagle wylewają się z postaci. Bardzo zresztą uproszczonych i przewidywalnych. Jest zatem konflikt matki z córką o postrzeganie dzieciństwa. Jest przemocowa głowa rodziny, której dzieci wykrzykują, co o niej myślą. Jest spór ciotecznych sióstr, konflikt teściowej z synową i wiele innych. Tworzy się pajęcza sieć prawdopodobnych, choć jak już napisałem, uproszczonych zależności międzyludzkich. Po co? Nie rozumiem. Jeśli gotujemy pomidorową, to nie da się rozlewając na talerze z tego samego garnka wylać, poza nią, jeszcze grochówkę, kapuśniak i żurek. A tu ktoś właśnie tak spróbował zrobić. Jest koncentrat. Suma wszystkich cieni wielopokoleniowej rodziny z małego miasteczka. I to ma swoje konsekwencje. Proste acz dla sztuki katastrofalne. Postaci stają sięnieostre. Wielopoziomowość konfliktów powoduje ich nijakość. Bronią się już wspomniani Zbrojewicz z Maćkowiakiem, jednak pozostali aktorzy w tym nikną. Nie odnajduje się np Jan Dravnel, którego bohater niby jest kimś w rodzaju drugoplanowego łącznika całości zdarzenia, a de facto po prostu chodzi sobie wesoło po scenie i rozdaje Xanax. Reasumując, to jest teatr dla widza niespecjalnie wymagającego. Lubiącego mocne doznania, ale mainstreamowe. Czyli takie niezbyt skomplikowane. Przychodzimy, oglądamy i idąc do domu w spokoju zapominamy. Co kto lubi. Ja - lubię ale mam wrażenie że ten Zespół stać na znacznie więcej.
Reżyseria: Katarzyna Minkowska
Scenariusz: Tomasz Walesiak
Scenografia: Łukasz Mleczak
Kostiumy: Jola Łobacz
Obsada: Jan Dravnel, Izabella Dudziak, Magdalena Kuta, Rafał Maćkowiak, Maria Maj, Antonina Marciniak, Aleksandra Popławska, Tomasz Tyndyk, Justyna Wasilewska, Mirosław Zbrojewicz
Komentarze
Prześlij komentarz